— Przed chwilą… Przed chwilą tu były! Twój miecz i twoja kurtka! Ukradli! Kurwa ich mać! Ukradli! Hej, ludzie! Tu był miecz! Proszę oddać! Ludzie! Ach, wy skurwysyny! Żeby was pokręciło!
Wiedźmin nagle poczuł się źle. Mozaik podtrzymała go. Kiepsko ze mną, pomyślał. Kiepsko ze mną, jeśli wspierać muszą mnie dziewczyny.
— Mam dość tego miasta — powiedział. - Dość wszystkiego, czym to miasto jest. I co sobą przedstawia. Chodźmy stąd. Jak najszybciej. I jak najdalej.
Interludium
Dwanaście dni później
Fontanna popluskiwała cichutko, cembrowina pachniała mokrym kamieniem. Pachniały kwiaty, pachniał bluszcz, pnący się po ścianach patio. Pachniały jabłka na paterze na marmurowym blacie stolika. Dwa kielichy potniały od schłodzonego wina.
Przy stoliku zasiadały dwie kobiety. Dwie czarodziejki. Gdyby trafunkiem znalazł się w pobliżu ktoś artystycznie wrażliwy, malarskiej wyobraźni pełen i do lirycznych alegorii zdolen, nie miałby ów ktoś problemu z przedstawieniem obu. Płomiennoruda Lytta Neyd w cynobrowo-zielonej sukni była jak zachód słońca we wrześniu. Yennefer z Vengerbergu, czarnowłosa, odziana w kompozycję czerni i bieli, przywodziła na myśl grudniowy poranek.
— Większość sąsiednich willi — przerwała milczenie Yennefer — leży w gruzach u stóp urwiska. A twoja nietknięta. Nie spadła nawet jedna dachówka. Szczęściara z ciebie, Koral. Rozważ, radzę, kupno losu na loterii.
— Kapłani — uśmiechnęła się Lytta Neyd — nie nazwaliby tego szczęściem. Powiedzieliby, że to protekcja bóstw i niebiańskich sił. Bóstwa roztaczają protekcję nad sprawiedliwymi i chronią cnotliwych. Nagradzają poczciwość i prawość.- Jasne. Nagradzają. Jeśli zechcą i są akurat w pobliżu. Twoje zdrowie, przyjaciółko.
— Twoje zdrowie, przyjaciółko. Mozaik! Nalej pani Yennefer. Jej kielich jest pusty.
— Zaś względem willi — Lytta odprowadziła Mozaik wzrokiem — to jest ona do kupienia. Sprzedaję, bo… Bo muszę się wyprowadzić. Aura Kerack przestała mi służyć.
Yennefer uniosła brwi. Lytta nie kazała jej czekać.
— Król Viraxas — rzekła z ledwie słyszalnym przekąsem — rozpoczął panowanie od iście królewskich edyktów. Primo, dzień jego koronacji oznajmia się w królestwie Kerack świętem państwowym i dniem wolnym od pracy. Secundo, ogłasza się amnestię… dla kryminalnych, polityczni siedzą dalej i to bez prawa do widzeń tudzież korespondencji. Tertio, podnosi się o sto procent cła i opłaty portowe. Quarto, w terminie dwóch tygodni Kerack opuścić muszą wszyscy nieludzie i mieszańcy, szkodzący gospodarce państwa i pozbawiający pracy ludzi czystej krwi. Quinto, w Kerack zabrania się uprawiania jakiejkolwiek magii bez zgody króla i nie zezwala się magikom na posiadanie gruntów tudzież nieruchomości. Zamieszkujący Kerack czarodzieje muszą wyzbyć się nieruchomości i uzyskać licencję. Lub królestwo opuścić.
— Wspaniały dowód wdzięczności — parsknęła Yennefer. - A wieść niesie, że to czarodzieje wynieśli Viraxasa na tron. Że zorganizowali i sfinansowali jego powrót. I wspomogli w przejęciu władzy.
— Dobrze wieść niesie. Viraxas sowicie opłaci się za to Kapitule, w tym właśnie celu podnosi cła i liczy na konfiskaty majątków nieludzi. Edykt dotyczy mnie osobiście, żaden inny czarodziej nie ma w Kerack domu. To zemsta Ildiko Breckl. Oraz rewanż za pomoc medyczną, świadczoną tutejszym niewiastom, którą doradcy Viraxasa uznali za niemoralną Kapituła mogłaby w mojej sprawie wywrzeć presję, ale tego nie uczyni. Kapitule mało uzyskanych od Viraxasa przywilejów handlowych, udziałów w stoczni i spółkach morskich. Negocjuje dalsze i nie myśli osłabiać swej pozycji. Tedy uznanej za persona non grata przyjdzie mi emigrować w poszukiwaniu pastwisk nowych.
— Co, jak jednak sądzę, uczynisz bez większego żalu. Pod obecnymi rządami Kerack nie ma, jak sądzę, większych szans w konkursie na najsympatyczniejsze miejsce pod słońcem. Tę willę sprzedasz, kupisz inną. Choćby w Lyrii, w górach. W modzie teraz lyrijskie góry. Sporo czarodziejów się tam przeniosło, bo i ładnie tam, i podatki rozsądne.
— Nie lubię gór. Wolę morze. Nie ma obawy, znajdę jakąś przystań bez większego trudu, przy mojej specjalności. Kobiety są wszędzie i wszystkie mnie potrzebują. Pij, Yennefer. Twoje zdrowie.
— Zachęcasz do picia, a sama ledwie moczysz usta. Czyżbyś była niezdrowa? Nie wyglądasz najlepiej.
Lytta westchnęła teatralnie.
— Ostatnie dni były ciężkie. Przewrót pałacowy, ta straszna burza, ach… Do tego te poranne nudności… Wiem, miną po pierwszym trymestrze. Ale to jeszcze całe dwa miesiące…
W ciszy, jaka zapadła, dało się słyszeć brzęczenie osy, krążącej nad jabłkiem.
— Ha, ha — przerwała ciszę Koral. - Żartowałam. Żałuj, że nie możesz zobaczyć własnej miny. Dałaś się nabrać! Ha, ha.
Yennefer spojrzała w górę, na obrośnięty bluszczem szczyt muru. I długo mu się przypatrywała.
— Dałaś się nabrać — podjęła Lytta. - I założę się, że od razu zapracowała wyobraźnia. Od razu skojarzyłaś, przyznaj, mój stan błogosławiony z… Nie rób min, nie rób min. Wieści musiały do ciebie dotrzeć, plotka wszak rozeszła się jak kręgi na wodzie. Ale bądź spokojna, nie ma w pogłoskach krztyny prawdy. Na zajście w ciążę szanse mam nie większe niż ty, nic się w tym względzie nie zmieniło. A z twoim wiedźminem łączyły mnie wyłącznie interesy. Sprawy zawodowe. Nic więcej.
— Ach.
— Pospólstwo jak to pospólstwo, kocha plotki. Zobaczą kobietę z mężczyzną, z miejsca robią z tego aferę miłosną. Wiedźmin, przyznaję, bywał u mnie wcale często. I owszem, widywano nas razem na mieście. Ale chodziło, powtarzam, tylko o interesy.
Yennefer odstawiła kielich, oparła łokcie o blat, złączyła czubki palców, składając dłonie w daszek. I spojrzała rudowłosej czarodziejce w oczy.
— Primo — Lytta kaszlnęła lekko, ale nie spuściła wzroku — nigdy nie zrobiłabym czegoś podobnego przyjaciółce. Secundo, twój wiedźmin zupełnie nie był mną zainteresowany.
— Nie był? - Yennefer uniosła brwi. - Doprawdy? Czym to wyjaśnić?
— Może — Koral uśmiechnęła się lekko — przestały go interesować kobiety w wieku podeszłym? Niezależnie od ich aktualnej prezencji? Może woli te prawdziwie młode? Mozaik! Pozwól tu do nas. Tylko popatrz, Yennefer. Kwitnąca młodość. I do niedawna niewinność.
— Ona? — żachnęła się Yennefer. - On z nią? Z twoją uczennicą?
— No, Mozaik. Prosimy. Opowiedz nam o twej miłosnej przygodzie. Ciekaweśmy posłuchać. Uwielbiamy romanse. Opowieści o nieszczęśliwych miłościach. Im nieszczęśliwszych, tym lepiej.
— Pani Lytto… — Dziewczyna, miast się zaczerwienić, zbladła jak trup. - Proszę… Już mnie przecież za to ukarałaś… Ile razy można karać za to samo przewinienie? Nie każ mi…
— Opowiadaj!
— Daj pokój, Koral — machnęła ręką Yennefer. - Nie dręcz jej. Nadto wcale nie ciekawam.
— W to akurat nie uwierzę. - Lytta Neyd uśmiechnęła się złośliwie. - Ale dobrze, dziewczynie daruję, faktycznie, karę już jej wymierzyłam, winę wybaczyłam i pozwoliłam kontynuować naukę. I przestały mnie już bawić jej mamrotane wyznania. Streszczę: zadurzyła się w wiedźminie i uciekła z nim. A on, gdy się znudził, zwyczajnie ją porzucił. Któregoś ranka obudziła się sama. Po kochanku ostygła pościel i przepadł ślad. Odszedł, bo musiał. Rozwiał się jak dym. Przeminęło z wiatrem.