Miał włosy szare jak popiół, na skroniach przetykane śnieżnobiałymi pasmami. Trupiobladą twarz. Haczykowaty nos. I jasnożółte oczy z pionową źrenicą.
Na jego szyi, wyłuskany spod koszuli, błyszczał w świetle świec srebrny medalion.
Głowa szczerzącego zęby kota.
— Wiedźmin Geralt z Rivii — powtórzył mężczyzna w ciszy, jaka zapadła w izbie. - W drodze do Wyzimy, jak sądzę? Po nagrodę obiecaną przez króla Foltesta? Po dwa tysiące orenów? Dobrze zgaduję?
Geralt nie odpowiedział. Nie drgnął nawet.
— Nie pytam, czy wiesz, kim jestem. Bo zapewne wiesz.
— Niewielu was zostało — odrzekł spokojnie Geralt. - Toteż doliczyć się łatwiej. Jesteś Brehen. Zwany też Kotem z Iello.
— Proszę, proszę — parsknął mężczyzna z kocim medalionem. - Sławny Biały Wilk raczy znać moje miano. Prawdziwy zaszczyt. To, że zamierzasz ukraść mi nagrodę, też mam sobie pewnie za zaszczyt poczytać? Mam może ustąpić pierwszeństwa, ukłonić się i przeprosić? Jak w wilczym stadzie, odstąpić od zdobyczy i czekać, merdając ogonem, aż przewodnik stada się nasyci? Aż łaskawie raczy zostawić resztki?
Geralt milczał.
— Nie ustąpię ci pierwszeństwa — podjął Brehen, zwany Kotem z Iello. - I nie podzielę się. Nie pojedziesz do Wyzimy, Biały Wilku. Nie ukradniesz mi nagrody. Wieść niesie, że Vesemir wydał na mnie wyrok. Masz okazję go wykonać. Wyjdź przed karczmę. Na majdan.
— Nie będę z tobą walczył.
Mężczyzna z kocim medalionem zerwał się zza stołu ruchem tak szybkim, że zamazał się w oczach. Błysnął poderwany z blatu miecz. Mężczyzna chwycił jedną z kapłanek za kaptur, ściągnął ją z ławy, rzucił na kolana i przyłożył klingę do szyi.
— Będziesz ze mną walczył — powiedział zimno, patrząc na Geralta. - Wyjdziesz na majdan, nim doliczę do trzech. W przeciwnym razie krew kapłanki zbryzga ściany, sufit i meble. A potem będę zarzynał pozostałe. Po kolei. Niech nikt się nie rusza! Niech nikt nawet nie drgnie!
Cisza zapadła w karczmie, cisza głucha i zupełna. Wszyscy zamarli. I gapili się z otwartymi gębami.
— Nie będę z tobą walczył — powtórzył spokojnie Geralt. - Ale jeżeli skrzywdzisz tę kobietę, umrzesz.
— Jeden z nas umrze, to pewne. Tam, na majdanie. Ale to raczej nie będę ja. Skradziono, niesie wieść, twe słynne miecze. A w nowe, jak widzę, zaniedbałeś się zaopatrzyć. Zaiste, wielkiej trzeba pychy, by iść kraść komuś nagrodę, nie uzbroiwszy się wprzódy. A może słynny Biały Wilk jest tak dobry, że nie potrzebuje stali?
Chrobotnęło odsuwane krzesło. Jasnowłosa dziewczyna wstała. Podniosła spod stołu podłużny pakunek. Położyła go przed Geraltem i cofnęła się na miejsce, siadając obok urzędnika.
Wiedział, co to jest. Zanim jeszcze rozwiązał rzemień i rozwinął wojłok.
Miecz ze stali syderytowej, długość całkowita czterdzieści i pół cala, głownia długa na dwadzieścia siedem i ćwierć. Waga trzydzieści siedem uncji. Rękojeść i jelec proste, ale eleganckie.
Drugi miecz, podobnej długości i wagi, srebrny. Częściowo, oczywiście, czyste srebro jest za miękkie, by dobrze je naostrzyć. Na jelcu magiczne glify, na całej długości klingi wytrawione znaki runiczne.
Rzeczoznawcy Pyrala Pratta nie umieli ich odczytać, wystawiając tym samym kiepskie świadectwo swemu znawstwu. Prastare runy tworzyły napis. Dubhenn haern am glandeal, morch am fhean aiesin. Mój błysk przebije ciemności, moja jasność mroki rozproszy.
Geralt wstał. Wydobył stalowy miecz z pochwy. Wolnym i jednostajnym ruchem. Nie patrzył na Brehena. Patrzył na klingę.
— Puść kobietę — powiedział spokojnie. - Natychmiast. W przeciwnym razie umrzesz. Ręka Brehena drgnęła, po szyi kapłanki pociekła strużka krwi. Kapłanka nawet nie jęknęła.
— Jestem w potrzebie — zasyczał Kot z Iello. - Ta nagroda musi być moja!
— Puść kobietę, powiedziałem. W przeciwnym razie cię zabiję. Nie na majdanie, lecz tu, na miejscu.
Brehen zgarbił się. Dyszał ciężko. Oczy błyszczały mu złowrogo, paskudnie krzywiły się wargi. Bielały knykcie zaciśniętych na rękojeści palców. Nagle puścił kapłankę, odepchnął ją. Ludzie w karczmie zadrżeli, jakby obudzeni z koszmarnego snu. Popłynęły westchnienia i głębokie oddechy.
— Zima przyjdzie — powiedział z wysiłkiem Brehen. - A ja w odróżnieniu od niektórych nie mam gdzie zimować. Przytulne i ciepłe Kaer Morhen nie dla mnie!
— Nie — odrzekł Geralt. - Nie dla ciebie. I dobrze wiesz, co jest powodem.
— Kaer Morhen tylko dla was, dobrych, prawych i sprawiedliwych, tak? Hipokryci zasrani. Jesteście takimi samymi mordercami jak my, niczym się od nas nie różnicie!
— Wyjdź — powiedział Geralt. - Opuść to miejsce i ruszaj w swoją drogę.
Brehen schował miecz. Wyprostował się. Gdy szedł przez izbę, jego oczy się zmieniały. Źrenice wypełniały całe tęczówki.
— Kłamstwem jest — powiedział Geralt, gdy Brehen go mijał — jakoby Vesemir wydał na ciebie wyrok. Wiedźmini nie walczą z wiedźminami, nie krzyżują z nimi mieczy. Ale jeśli kiedykolwiek powtórzy się to, co stało się w Iello, jeśli dojdzie do mnie wieść o czymś takim… Wtedy zrobię wyjątek. Odszukam cię i zabiję. Potraktuj ostrzeżenie poważnie.
Głucha cisza panowała w izbie karczemnej jeszcze dobrych kilka chwil po tym, jak za Brehenem zamknęły się drzwi. Pełne ulgi westchnienie Jaskra zdało się w tej ciszy całkiem donośnym. Krótko po tym zaczął się ruch. Miejscowi gorzałkosie zmyli się chyłkiem, nawet nie dopiwszy gorzałki — do końca. Kupcy wytrwali, choć ścichli i pobledli, rozkazali jednak odejść od stołu czeladzi, ewidentnie z zadaniem pilnego stróżowania przy wozach i koniach, zagrożonych, gdy takie szemrane towarzystwo było w pobliżu. Kapłanki opatrzyły skaleczoną szyję towarzyszki, podziękowały Geraltowi milczącymi ukłonami i udały się na spoczynek, prawdopodobnie do stodoły, wątpliwym było, by karczmarz udostępnił im łóżka w izbie sypialnej.
Geralt ukłonem i gestem zaprosił do stołu jasnowłosą, za sprawą której odzyskał miecze. Skorzystała z zaproszenia wyraźnie chętnie, całkiem bez żalu porzuciła dotychczasowego towarzysza, owego urzędnika, zostawiając go z naburmuszoną miną.
— Jestem Tiziana Frevi — przedstawiła się, podając Geraltowi rękę i po męsku ją ściskając. - Miło cię poznać.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
— Było trochę nerwowo, co? Wieczory w przydrożnych zajazdach bywają nudne, dziś było interesująco. W pewnym momencie nawet troszkę zaczęłam się bać. Ale, jak mi się zdaje, to były tylko takie męskie zawody? Pojedynek na testosteron? Albo wzajemne porównanie, czyj jest dłuższy? Realnego zagrożenia nie było?
— Nie było — skłamał. - Głównie dzięki mieczom, które za twoją sprawą odzyskałem. Dziękuję za nie. Ale w głowę zachodzę, jakim sposobem znalazły się w twoim posiadaniu.
— Miało to pozostać sekretem — wyjaśniła swobodnie. - Polecono mi podrzucić ci miecze cichcem i skrycie, po czym zniknąć. Ale warunki nagle uległy zmianie. Musiałam, bo tego żądała sytuacja, oddać ci broń jawnie, z odkrytą, że się tak wyrażę, przyłbicą. Odmówić wyjaśnień teraz byłoby nieuprzejmie. Dlatego wyjaśnień nie odmówię, przyjmując odpowiedzialność za zdradę tajemnicy. Miecze otrzymałam od Yennefer z Vengerbergu. Miało to miejsce w Novigradzie, dwa tygodnie temu. Jestem dwimveandrą. Spotkałam Yennefer przypadkiem, u mistrzyni, u której właśnie skończyłam praktykę. Gdy dowiedziała się, że ruszam na południe, i gdy moja mistrzyni poręczyła za mnie, pani Yennefer zleciła mi tę misję. I dała list polecający do znajomej magiczki z Mariboru, u której zamierzam teraz praktykować.