— Nie ma czego wybaczać, niczemu nie jesteś winna. A oni niech się udławią, Rissberg razem z sądami. Panie gospodarzu! Gąsiorek Est Est, jeśli można prosić!
Wkrótce byli jedynymi gośćmi w izbie, wkrótce karczmarz demonstracyjnym ziewaniem dawał im znać, że pora kończyć. Pierwsza poszła do siebie Tiziana, za nią niebawem podążył Jaskier.
Geralt nie poszedł do izdebki, którą zajmowali wraz z poetą. Miast tego cichutko zapukał do drzwi Tiziany Frevi. Otworzyła natychmiast.
— Czekałam — mruknęła, wciągając go do środka. - Wiedziałam, że przyjdziesz. A gdybyś nie przyszedł, poszłabym cię szukać.
Musiała uśpić go magicznie, inaczej z pewnością zbudziłby się, gdy wychodziła. A wyjść musiała przed świtem, jeszcze w ciemnościach. Pozostał po niej zapach. Delikatna woń irysa i bergamotki. I czegoś jeszcze. Róży?
No stoliku, na jego mieczach, leżał kwiat. Róża. Jedna z białych róż z ustawionej przed karczmą donicy.
Nikt nie pamiętał, czym było to miejsce, kto je zbudował, komu i do czego służyło. Za karczmą, w kotlinie, ostały się ruiny starodawnej budowli, dużego niegdyś i zapewne bogatego kompleksu. Z budynków nie pozostało praktycznie nic, ostatki fundamentów, zakrzaczone doły, tu i ówdzie kamienny blok. Resztę rozebrano i rozgrabiono. Budulec był cenny, nic nie miało prawa się zmarnować.
Wstąpili pod szczątki strzaskanego portalu, niegdyś imponującego łuku, dziś wyglądającego jak szubienica; wrażenie potęgował bluszcz, zwisający jak odcięty stryczek. Szli alejką wytyczoną przez drzewa. Drzewa uschłe, kalekie i pokraczne, jakby przygięte ciężarem ciążącej nad tym miejscem klątwy. Alejka wiodła ku ogrodowi. A raczej ku temu, co niegdyś było ogrodem. Klomby berberysów, janowców i róż pnących, niegdyś zapewne ozdobnie przycinane, dziś były dziką i bezładną plątaniną gałęzi, kolczastych pnączy i suchych badyli. Z plątaniny wyzierały resztki posągów i rzeźb, w większości, wyglądało, pełnofigurowych. Resztki były tak znikome, że nie sposób było nawet w przybliżeniu określić, kogo — lub co — posągi przedstawiały. Nie miało to zresztą większego znaczenia. Posągi były przeszłością. Nie przetrwały, a więc przestały się liczyć. Została ruina i ta, wyglądało, trwać będzie długo, ruiny są wieczne.
Ruina. Pomnik zdruzgotanego świata.
— Jaskier.
— Tak?
— Ostatnimi czasy wszystko, co mogło pójść źle, poszło źle. I wydaje mi się, że to ja wszystko spieprzyłem. Czego się ostatnio tknąłem, zrobiłem nie tak.
— Tak ci się wydaje?
— Tak mi się wydaje.
— No to pewnie tak jest. Komentarzy nie oczekuj. Znudziło mi się komentować. A teraz poużalaj się nad sobą w ciszy, jeśli mogę prosić. Tworzę właśnie, twoje lamenty mnie dekoncentrują.
Jaskier usiadł na zwalonej kolumnie, odsunął kapelusik na tył głowy, założył nogę na nogę, podkręcił kołki lutni.
Faktycznie powiał wiatr, nagle i gwałtownie. A Jaskier przestał grać. I westchnął głośno.
Wiedźmin odwrócił się.
Stała w wejściu do alejki, pomiędzy pękniętym cokołem nierozpoznawalnego posągu a splątanym gąszczem zeschłego derenia. Wysoka, w obcisłej sukni. Z głową o szarawym umaszczeniu, właściwym bardziej korsakom niż lisom srebrnym. Ze szpiczastymi uszami i wydłużonym pyskiem.
Geralt nie poruszył się.
— Zapowiedziałam, że przyjdę. - W pysku lisicy zalśniły rzędy kłów. - Pewnego dnia. Dziś jest ten dzień.
Geralt nie poruszył się. Na plecach czuł znajomy ciężar obu swych mieczy, ciężar, którego brakowało mu od miesiąca. Który zwykle dawał spokój i pewność. Dziś, w tej chwili, ciężar był tylko ciężarem.
— Przyszłam… — Aguara błysnęła kłami. - Sama nie wiem, po co przyszłam. By się pożegnać, może. Może by jej pozwolić pożegnać się z tobą.
Zza lisicy wyłoniła się szczupła dziewczynka w obcisłej sukience. Jej blada i nienaturalnie nieruchoma twarz wciąż jeszcze była na wpół ludzka. Ale chyba jednak już bardziej lisia niż ludzka. Zmiany zachodziły szybko.
Wiedźmin pokręcił głową.
— Wyleczyłaś… Ożywiłaś ją? Nie, to niemożliwe. A więc ona żyła tam, na statku. Żyła. Udawała martwą.
Aguara szczeknęła głośno. Potrzebował chwili, by pojąć, że to był śmiech. Że lisica się śmieje.
— Niegdyś mogłyśmy bardzo wiele! Iluzje magicznych wysp, tańczące na niebie smoki, wizje potężnej armii, zbliżającej się do murów miasta… Niegdyś, dawniej. Teraz świat się zmienił, nasze zdolności zmalały… a myśmy skarlały. Więcej w nas z lisic niż z aguar. Ale wciąż nawet najmniejsza, nawet najmłodsza lisica zdolna jest oszukać iluzją wasze prymitywne ludzkie zmysły.
— Po raz pierwszy w życiu — powiedział po chwili — rad jestem, że mnie oszukano.
— Nie jest prawdą, że wszystko zrobiłeś źle. A w nagrodę możesz dotknąć mojej twarzy.
Odchrząknął, patrząc na kończyste zębce.
— Hmm…
— Iluzje są tym, o czym myślisz. Czego się lękasz. I o czym marzysz.
— Słucham?
Lisica szczeknęła cicho. I odmieniła się.
Ciemne, fiołkowe oczy, płonące w bladej, trójkątnej twarzy. Kruczoczarne, sfalowane jak burza loki kaskadą opadają na ramiona, lśnią, odbijają światło jak pawie pióra, wijąc się i falując przy każdym poruszeniu. Usta, cudownie wąskie i blade pod pomadką. Na szyi czarna aksamitka, na aksamitce obsydianowa gwiazda, skrząca się i śląca wokół tysięczne refleksy…
Yennefer uśmiechnęła się. A wiedźmin dotknął jej policzka.
A wtedy suchy dereń zakwitł.
A potem powiał wiatr, targnął krzakiem. Świat zniknął za zasłoną wirujących białych płateczków.
— Iluzja — usłyszał głos aguary. - Wszystko jest iluzją.
Jaskier skończył śpiewać. Ale nie odkładał lutni. Siedział na złomku zwalonej kolumny. Patrzył w niebo.
Geralt siedział obok. Rozważał różne rzeczy. Różne rzeczy układał w sobie. A raczej próbował ułożyć. Snuł plany. W większości zupełnie nierealne. Obiecywał sobie różne rzeczy. Wątpiąc mocno, czy którejkolwiek z obietnic zdoła dotrzymać.
- Że też ty — odezwał się nagle Jaskier — nigdy nie pogratulujesz mi ballady. Tyle ich przy tobie ułożyłem i zaśpiewałem. A ty nigdy mi nie powiedziałeś: «Ładne to było. Chciałbym, byś zagrał to jeszcze raz». Nigdy tego nie mówiłeś.
— Zgadza się. Nie mówiłem, że chciałbym. Chcesz wiedzieć, dlaczego?
— Dlaczego?
— Bo nie chciałem.
— To aż takie wyrzeczenie? — nie rezygnował bard. - Aż taki trud? Powiedzieć: «Zagraj to jeszcze raz, Jaskier. Zagraj «Jak mija czas».
— Zagraj to jeszcze raz, Jaskier. Zagraj «Jak mija czas».
— Powiedziałeś to zupełnie bez przekonania.
— I co z tego? Przecież i tak zagrasz.
— A żebyś wiedział.