Wszedł do sypialni, którą dzielił z Calvinem, i usiadł. Czekał spokojnie, aż Matylda przyjdzie go zabić. Ale nie zjawiała się; uznał, że czeka, aż pogasną świece. Wtedy nikt nie odgadnie, która z sióstr zakradła się nocą i go zdmuchnęła. Nieba świadkiem, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy dał im wszystkim dość powodów do strasznej zemsty. Ciekawe, czy uduszą go Matyldową poduszką z gęsiego puchu — w ten sposób po raz pierwszy będzie mógł jej dotknąć, czy skończy z krawieckimi nożyczkami Beatrice w sercu. I wtedy zdał sobie sprawę, że jeśli w ciągu dwudziestu pięciu sekund nie dotrze do wygódki, narobi sobie wstydu i zabrudzi spodnie.
Oczywiście, w wygódce ktoś siedział. Alvin stał przed drzwiami, podskakiwał i wrzeszczał, a ten ktoś ciągle nie wychodził. Pomyślał, że to któraś z sióstr. Byłby to najbardziej szatański plan, jaki w życiu wymyśliły: nie wpuszczać go do wychodka. Wiedziały, że po ciemku boi się iść do lasu. Straszliwa zemsta. Jeśli się zabrudzi, będzie tak zawstydzony, że chyba zmieni nazwisko i ucieknie z domu. A to o wiele gorsze niż ukłucie palcem poniżej pleców. I tak niesprawiedliwe, że poczuł wściekłość godną bizona dręczonego zatwardzeniem.
W końcu gniew osiągnął taki poziom, że chłopiec wypowiedział ostateczną groźbę.
— Jeśli zaraz nie wyjdziesz, zrobię to pod samymi drzwiami i wdepniesz w to, kiedy w końcu wyleziesz.
Czekał, ale ktokolwiek był w środku, nie odpowiedział tradycyjnym zdaniem:
— Spróbuj, a każę ci to zlizać z moich butów.
Po raz pierwszy Al zdał sobie sprawę, że może osoba w wychodku nie jest mimo wszystko jedną z jego sióstr. A z pewnością nie była którymś z chłopców. Pozostawały tylko dwie możliwości, jedna gorsza od drugiej. Al poczuł na siebie taką wściekłość, że palnął się pięścią w głowę, ale nie poprawiło mu to samopoczucia. Tato spuści mu pewnie lanie, ale z mamą będzie jeszcze gorzej. Może go zwymyślać, co jest dostatecznie fatalne, ale jeśli będzie naprawdę zła, spojrzy tylko lodowato i powie bardzo spokojnie:
— Alvinie Juniorze, miałam kiedyś nadzieję, że przynajmniej jeden z moich synów wyrośnie na dżentelmena. Teraz widzę, że moje życie poszło na marne.
Zawsze potem czuł się tak okropnie, że miał ochotę umrzeć.
Dlatego, kiedy drzwi się otworzyły, niemal z ulgą spostrzegł w środku tatę. Zapinał spodnie i nie wyglądał na zachwyconego.
— Czy mogę wyjść bezpiecznie? — zapytał zimno.
— Uhm — odparł Alvin Junior.
— Co?
— Tak, tatusiu.
— Jesteś pewien? W okolicy żyją jakieś dzikie zwierzaki, które uważają za świetny pomysł, żeby zostawiać na ziemi pod drzwiami wygódki to, co narobią. Mówię ci, jeżeli jest tu takie zwierzę, zastawię pułapkę i pewnej nocy złapię je za tylną część ciała. A wtedy zaszyję mu tylną dziurę i puszczę do lasu, żeby całe napuchło i zdechło.
— Przepraszam, tato.
Tato pokręcił głową i ruszył w stronę domu.
— Nie rozumiem, synu, co się dzieje z twoim żołądkiem. Najpierw ci się nie chce, a minutę później zaczynasz umierać.
— Wszystko byłoby w porządku, gdybyś postawił drugą wygódkę — mruknął Al Junior. Tato go nie usłyszał, bo chłopiec odezwał się dopiero wtedy, kiedy zamknął za sobą drzwi, a tato dotarł już do domu. Zresztą i tak nie mówił zbyt głośno.
Alvin długo płukał ręce pod pompą — bał się tego, co czeka na niego w domu. Potem jednak, sam na dworze, w ciemności, zaczął się obawiać czegoś zupełnie innego. Wszyscy wiedzieli, że biały człowiek nie zdoła usłyszeć Czerwonego, który skrada się przez puszczę. Bracia specjalnie go straszyli, że kiedy wychodzi sam, szczególnie nocą, Czerwoni czają się wśród drzew, obserwują, bawią się kamiennymi tommy-hawkami i aż ręce ich świerzbią, by zerwać mu skalp. W świetle dnia Alvin w to nie wierzył, lecz w mroku, z rękami zimnymi od wody, czuł na karku lodowaty dreszcz. Miał wrażenie, że dokładnie wie, gdzie stoi Czerwony — za jego plecami, koło chlewika. Podchodzi tak cicho, że świnie nawet nie chrząkną i psy nie zaszczekają ani nic. A kiedy rano znajdą ciało Alvina, pokrwawione i bezwłose, wtedy już będzie za późno. I choć siostry były okropne — bo były — Al uznał, że są lepsze niż śmierć z krzemiennym ostrzem w czaszce. Pędem przebiegł od pompy do domu i nie obejrzał się nawet, żeby sprawdzić, czy Czerwony był tam naprawdę.
Gdy tylko zamknął drzwi, zapomniał o bezgłośnych, niewidzialnych Czerwonych. W domu panowała cisza, co było niezwykle podejrzane. Dziewczynki zawsze gadały, dopóki tato nie krzyknął na nie co najmniej trzy razy. Alvin ruszył więc na górę bardzo ostrożnie, uważając na każdy krok i tak pilnie rozglądając się na wszystkie strony, że aż coś trzasnęło mu w szyi. Zanim dotarł do sypialni i zamknął drzwi, był tak zdenerwowany, że niemal z nadzieją czekał, by w końcu zrobiły, co planują i by miał to już za sobą.
Ale nie robiły i nie robiły. Ze świecą w ręku rozejrzał się po pokoju, zajrzał pod łóżko, sprawdził każdy kąt. Niczego nie znalazł. Calvin spał ssąc kciuk, co oznaczało, że jeśli rzeczywiście zakradły się do sypialni, musiało to być już dość dawno. Zaczął się zastanawiać… może wyjątkowo dziewczęta postanowiły dać mu spokój albo nawet wyciąć jakąś sztuczkę bliźniakom. Gdyby nagle stały się miłe, dla Alvina zaczęłoby się nowe życie. Jak gdyby anioł sfrunął w dół i wyniósł go z piekła.
Rozebrał się szybko, poskładał ubranie i położył je na stołku przy łóżku, by rano nie było pełne karaluchów. Zawarł z nimi coś w rodzaju umowy. Mogły wchodzić do czego chciały pod warunkiem, że to coś leżało na podłodze; nie wspinały się za to do łóżka Calvina ani Alvina, podobnie jak na stołek. W zamian Alvin nigdy ich nie deptał. W rezultacie jego sypialnia stała się domowym sanktuarium karaluchów. Ponieważ jednak dotrzymywały umowy, Alvin i Calvin byli jedynymi domownikami, którzy nigdy nie budzili się z krzykiem z powodu robactwa w pościeli.
Zaczął wciągać przez głowę zdjętą z kołka nocną koszulę.
Coś ukąsiło go pod pachą. Krzyknął z bólu. Coś innego ugryzło w ramię. Cokolwiek to było, opanowało całą koszulę i kąsało wszędzie, kiedy zrywał ją z siebie. Wreszcie stanął nago, machając rękami, by strzepnąć z siebie te komary czy co innego, co go napadło.
Potem schylił się i ostrożnie podniósł koszulę. Nie zauważył, żeby coś się z niej wysunęło. Nawet kiedy nią potrząsnął — mocno potrząsnął — nie wypadło żadne paskudztwo. Wypadło coś innego. Błysnęło przez moment w świetle świecy i zabrzęczało, padając na podłogę.
Dopiero wtedy Alvin usłyszał z sąsiedniego pokoju stłumione chichoty. Tak, załatwiły go, załatwiły na czysto. Siedział na skraju łóżka, wyciągał szpilki z nocnej koszuli i wbijał je w dolny róg narzuty. Nie sądził, że tak się wściekną, by ryzykować zgubienie jednej z bezcennych stalowych szpilek mamy. Tylko dla wyrównania rachunków. A przecież powinien to przewidzieć. Dziewczynki, w przeciwieństwie do chłopców, nie uznają żadnych zasad uczciwej walki. Kiedy chłopak przewróci cię w walce, to albo na ciebie skoczy, albo poczeka aż wstaniesz. Tak czy siak, macie równe szansę: obaj na ziemi albo obaj na stojąco. Jednak bolesne doświadczenia nauczyły Ala, że dziewczynki kopią leżącego i zaatakują wszystkie na jednego, jeśli nadarzy się sposobność. Kiedy walczyły, chciały zakończyć walkę możliwie szybko. Odbierały starciu całą przyjemność.
Tak jak dzisiaj. To nie było sprawiedliwe. On tylko stuknął Matyldę palcem, a one pokłuły go całego. W paru miejscach krwawił, tak głęboko wbiły się szpilki. Alvin nie przypuszczał, by Matylda miała choćby siniaka, choć wiele by za to dał.