Teraz, gdy czekali, aż Eleanor Weaver poda do stołu, wielebny Thrower zadał pytanie, które męczyło go już dość długo.
— Widzę, co stąd wywożą — powiedział. — I nie mogę sobie wyobrazić, czym właściwie płacą. Nikt tutaj nie dysponuje gotówką, a niewiele mają na wymianę, co można by sprzedać na wschodzie.
— Płacą tłuszczem, węglem drzewnym, jesionem i lepszymi gatunkami drewna… Naturalnie, również żywnością dla Eleanor i dla mnie… i kogokolwiek, kto mógłby się pojawić. — Tylko dureń by nie zauważył, jak bardzo utyła Eleanor; dziecko było już pewnie w połowie drogi. — Ale zwykle — zakończył Armor — daję im na kredyt.
— Na kredyt? Farmerom, których skalpy mogą przyszłej zimy zostać w Detroit wymienione na muszkiety i whisky?
— Więcej mówi się o skalpowaniu, niż skalpuje. Czerwoni w tej okolicy nie są głupi. Słyszeli o Irrakwa i że zasiadają w Kongresie w Filadelfii obok Białych, i że na przykład w Pensylwanii, Suskwahenny czy New Orange mają muszkiety, konie, farmy, pola i miasta. Słyszeli o plemieniu Cherriky z Appalachów, że walczą przy boku rebeliantów Toma Jeffersona o niezależność tego kraju od Króla i Kawalerów.
— Mogli też zauważyć płaskodenne łodzie spływające po Hio i wozy ciągnące na zachód, padające drzewa i rosnące domy.
— Częściowo macie rację, wielebny — przyznał Armor. — Nie wiadomo, co postanowią Czerwoni. Może spróbują nas pozabijać, a może osiąść i żyć wśród nas. Życie między nami nie będzie łatwe. Nie są przyzwyczajeni do miast, a dla Białych jest to najbardziej naturalny styl. Ale walka będzie jeszcze gorsza, bo jeśli jej spróbują, wyginą. Mogą sądzić, że zabijając jednych Białych, wystraszą innych. Nie mają pojęcia, jak wyglądają sprawy w Europie, gdzie marzenie o własnej ziemi pchnie ludzi na wędrówkę przez pięć tysięcy mil, skłoni do pracy cięższej niż kiedykolwiek w życiu, do pochowania dzieci, które mogłyby żyć w starym kraju. Ci ludzie zaryzykują tommy-howk w czaszce, bo lepiej należeć do siebie, niż służyć jakiemuś panu. Z wyjątkiem Pana Boga.
— Tak samo jest z wami? — spytał Thrower. — Zaryzykować wszystkim dla ziemi?
Armor spojrzał na żonę i uśmiechnął się. Nie odpowiedziała mu uśmiechem. Thrower zauważył to; lecz dostrzegł także, że Eleanor ma oczy piękne i głębokie, jakby znała tajemnice, które zmuszały do powagi mimo radości w sercu.
— Nie tak jak farmerzy, którzy mają ziemię. Mówiłem wam, że nie jestem farmerem — wyjaśnił Armor. — Są inne sposoby posiadania ziemi. Widzicie, wielebny, udzielam im kredytu, ponieważ wierzę w ten kraj. Kiedy przychodzą u mnie kupować, proszę, by podawali mi nazwiska sąsiadów, szkicowali mapy farm i potoków, gdzie żyją, a także szlaków i rzek po drodze tutaj. Daję im do przekazania listy, które przychodzą, piszę ich listy i wysyłam na wschód, do ich bliskich, których zostawili. Znam wszystko i wszystkich w całej górnej Wobbish i okolicach Szumiącej Rzeki.
Wielebny Thrower zmrużył oczy i uśmiechnął się.
— Innymi słowy, bracie Armor, jesteście rządem.
— Powiedzmy raczej, że kiedy nadejdzie dzień, gdy przydałby się rząd, będę gotów do służby. A za dwa, trzy lata przyjedzie więcej ludzi, i więcej zajmie się wyrobem cegieł, kotłów, garnków, skrzyni i beczek, piwa, sera i paszy. Jak myślicie, gdzie pójdą sprzedawać i kupować? Do sklepu, który udzielił im kredytu, kiedy ich żony marzyły o kawałku materiału na sukienkę, kiedy potrzebowali kociołka albo pieca, żeby się schronić przed zimowym chłodem.
Philadelphia Thrower wolał nie wspominać, że nie tak mocno wierzy w lojalność wdzięcznych farmerów. Zresztą, pomyślał, może nie mam racji. Czy Zbawca nie nakazał rzucać chleba w fale? I jeśli nawet Armor nie zrealizuje swych marzeń, to dokona wielu dobrych rzeczy i otworzy tę krainę dla cywilizacji.
Obiad był gotów. Eleanor nałożyła mięso. Kiedy postawiła przed pastorem piękny, biały talerz, wielebny Thrower musiał się uśmiechnąć.
— Musicie być bardzo dumna z męża i wszystkiego, co czyni.
Zamiast uśmiechnąć się skromnie, czego oczekiwał, Eleanor parsknęła rozbawiona. Armor-of-God nie był tak delikatny i głośno wybuchnął śmiechem.
— Naiwni jesteście, pastorze — powiedział. — Kiedy ja mam ręce unurzane po łokcie w łoju na świece, Eleanor robi mydło. Kiedy piszę listy albo staram sieje doręczyć, Eleanor kreśli mapy albo notuje nazwiska w naszej małej księdze. Cokolwiek robię, Eleanor stoi przy moim boku, a ja przy niej, cokolwiek by robiła. Może z wyjątkiem naszego ogródka z ziołami, o który dba bardziej ode mnie, i czytania Biblii, czego ja pilnuję bardziej niż ona.
— To dobrze, że jest dzielną pomocnicą męża — pochwalił wielebny Thrower.
— Oboje sobie pomagamy — odparł Armor-of-God. — Lepiej o tym nie zapominajcie.
Powiedział to z uśmiechem, więc i Thrower się uśmiechnął. Był jednak trochę rozczarowany, że Armor tak głęboko siedzi pod pantoflem, aż musi przy obcych przyznawać, że nie jest panem własnych interesów i własnego domu. Zresztą, czego można oczekiwać, skoro Eleanor wychowała się w tej dziwacznej rodzinie Millerów? Najstarsza córka Alvina i Faith Miller nie ugnie się przecież przed wolą męża, jak to nakazał Pan.
Mimo to dziczyzna była najlepsza, jakiej Thrower w życiu kosztował.
— Wcale nie łykowata — pochwalił. — Nie sądziłem, że jeleń może tak smakować.
— Eleanor wycina tłuszcz — wyjaśnił Armor. — I dodaje kawałek kurczęcia.
— Teraz, kiedy o tym wspomnieliście, faktycznie wyczuwam je w smaku sosu.
— Tłuszcz zużywamy na mydło — dodał Armor. — Nie wyrzucamy niczego, co może się przydać.
— Tak jak nakazał Pan — stwierdził Thrower i zajął się jedzeniem. Przy drugim talerzu gulaszu i trzeciej kromce chleba wygłosił opinię, która miała być żartobliwym komplementem. — Pani Weaver, wasza kuchnia jest tak wspaniała, że mógłbym prawie uwierzyć w czary.
W najlepszym razie oczekiwał parsknięcia czy chichotu. Tymczasem Eleanor spuściła głowę tak zawstydzona, jakby oskarżył ją o cudzołóstwo. Zaś Armor-of-God wyprostował się sztywno.
— Byłbym wdzięczny, gdybyście w moim domu nie poruszali takich tematów — oświadczył.
Wielebny Thrower próbował się usprawiedliwić.
— Nie mówiłem poważnie. Wśród rozsądnych chrześcijan takie uwagi mogą być tylko żartem, prawda? Wiele jest zabobonów, a ja…
Eleanor wstała i wyszła z pokoju.
— Co ja takiego powiedziałem? — zdziwił się Thrower.
Armor westchnął.
— W żaden sposób nie mogliście wiedzieć. To spór sięgający czasów sprzed naszego małżeństwa, kiedy dopiero przybyłem na te ziemie. Poznałem ją, gdy razem z braćmi przyjechała pomóc mi wystawić pierwszą chatę; dzisiaj to szopa do produkcji mydła. Zaczęła sypać miętę na podłogę i recytować jakiś wierszyk, a ja wrzasnąłem, żeby przestała i wynosiła się z mojego domu. Przytoczyłem słowa Biblii, gdzie jest powiedziane: „Nie pozwolisz żyć czarownicy”. Możecie być pewni, że przeżyłem potem ciężkie pół godziny.
— Nazwaliście ją czarownicą, a jednak została waszą żoną?
— Trochę rozmawialiśmy między jednym a drugim.
— Chyba nie wierzy już więcej w takie rzeczy?
Armor zmarszczył brwi.
— To nie jest kwestia wiary, wielebny, ale działania. Więcej tego nie robi. Ani tutaj, ani nigdzie. A kiedy wy prawie ją o to oskarżyliście, zirytowała się. Bo mi obiecała, rozumiecie.
— Ale kiedy przeprosiłem…
— Otóż właśnie. Myślicie po swojemu. Ale nie zdołacie jej przekonać, że przywołania, zioła i zaklęcia nie mają żadnej mocy. Ona na własne oczy widziała takie rzeczy, których nie da się wytłumaczyć.