— Z pewnością taki człowiek jak wy, oczytany w piśmie i bywały w świecie, potrafi przekonać żonę, by odrzuciła przesądy dzieciństwa.
Armor delikatnie położył rękę na dłoni Throwera.
— Wielebny, muszę powiedzieć coś, o czym sądziłem, że nigdy nie będę musiał mówić człowiekowi dorosłemu. Dobry chrześcijanin nie dopuszcza do swego życia takich rzeczy, gdyż jedyną godną drogą przywołania ukrytych mocy jest modlitwa i łaska Pana Jezusa. Ale nie dlatego, że one nie działają.
— Przecież nie mogą działać — zaprotestował Thrower. — Potęga niebios jest czymś realnym, tak samo jak wizje, zstąpienia aniołów i wszystkie cuda opisane w piśmie. Ale moce niebiańskie nie mają nic wspólnego z młodymi ludźmi, którzy się w sobie zakochują, z leczeniem krupa, kurami znoszącymi jajka i wszystkimi innymi głupstwami, które robią prości, niewykształceni ludzie przy użyciu tak zwanej ludowej mądrości. Nie ma takiej rzeczy, dokonanej różdżką czy heksagramem czy czymkolwiek, której nie dałoby się wyjaśnić za pomocą prostej analizy naukowej.
Armor milczał długo. Cisza niepokoiła Throwera, ale nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby powiedzieć. Nie przyszło mu do głowy, że Armor mógłby naprawdę wierzyć w takie rzeczy. To ciekawe… Inną sprawą jest wyrzeczenie się magii, ponieważ magia to nonsens, a inną wyrzeczenie się jej, ponieważ jest rzeczą niegodną. Thrower pomyślał, że to drugie podejście jest nawet bardziej szlachetne. U niego pogarda dla czarów wynikała ze zdrowego rozsądku, podczas gdy dla Armora i Eleanor było to prawdziwe wyrzeczenie.
Zanim jednak znalazł właściwe słowa, by wyrazić tę myśl, Armor wyprostował się i zmienił temat.
— Wasz kościół jest już prawie gotowy.
Wielebny Thrower z ulgą podjął dyskusję na bezpieczniejszy temat.
— Wczoraj skończyliśmy dach, a dzisiaj udało się przybić wszystkie deski do ścian. Jutro będą już szczelne, z okiennicami w oknach. Potem wstawimy szyby i drzwi; budynek będzie odporny na deszcze jak bęben.
— Szkło płynie do mnie statkiem — oznajmił Armor. Po czym mrugnął porozumiewawczo. — Rozwiązałem problem żeglugi po jeziorze Erie.
— Jak wam się to udało? Francuzi topią co trzeci statek, nawet z Irrakwy.
— To proste. Zamówiłem szkło w Montrealu.
— Francuskie szkło w oknach brytyjskiego kościoła?
— Amerykańskiego kościoła — poprawił go Armor. — A Montreal to także amerykańskie miasto. Zresztą, Francuzi chcą się nas pozbyć, ale póki co, tworzymy rynek dla ich produktów. Więc gubernator, markiz de la Fayette, nie zabrania swoim ludziom zarabiać na nas, skoro jeszcze tu jesteśmy. Wyślą to szkło statkiem przez jezioro Michigan, a potem rzeką świętego Józefa i przez Chybotliwe Canoe.
— Dotrze tu, zanim zepsuje się pogoda?
— Chyba tak. W przeciwnym razie im nie zapłacę.
— Zadziwiający z was człowiek — stwierdził Thrower. — Zastanawiam się tylko, czemu tak mało jesteście lojalni wobec brytyjskiego protektoratu.
— Wiecie, jak to jest — mruknął Armor. — Wychowaliście się pod brytyjskim protektoratem i dlatego ciągle myślicie jak Anglik.
— Jestem Szkotem.
— W każdym razie Brytyjczykiem. Z waszego kraju wygnano każdego, o kim choćby mówiono, że praktykuje sztuki tajemne. Natychmiast. Nikt nie przejmował się procesem.
— Chcieliśmy być sprawiedliwi… ale sądy eklezjastyczne działają szybko, a od wyroków nie ma apelacji.
— Pomyślcie więc. Jeśli każdy, kto miał choć odrobinę talentu do sztuki tajemnej, zostawał natychmiast wysłany do kolonii w Ameryce, to jak mogliście zobaczyć magię w starym kraju?
— Nie widziałem, ponieważ nic takiego nie istnieje.
— Nie istnieje w Brytanii. Ale jest przekleństwem dobrych chrześcijan w Ameryce, ponieważ tkwimy po pachy wśród żagwi, różdżkarzy, bagnowników i hekserów. Dziecko na metr nie odrośnio od ziemi, a już wpada głową w czyjś czar odpychania albo łapie je urok wszystkomówienia, rzucony przez jakiegoś dowcipnisia. A potem gada, co tylko mu przyjdzie do głowy i obraża wszystkich na dziesięć mil dookoła.
— Urok wszystkomówienia! Doprawdy, bracie Armor, odrobina whisky działa tak samo.
— Ale nie na dwunastolatka, który w życiu nie tknął alkoholu.
Było jasne, że Armor mówi to na podstawie własnych doświadczeń, co jednak nie zmieniało faktów.
— Zawsze można to jakoś wytłumaczyć.
— Na wszystko, co się wydarzy, można znaleźć całe mnóstwo wytłumaczeń — odparł Armor. — Ale coś wam powiem. Możecie nawoływać przeciwko czarom i wciąż mieć wiernych w kościele. Ale jeśli będziecie powtarzać, że czary nie działają… Cóż, ludzie zaczną się zastanawiać, po co mają przychodzić do kościoła, skoro kazania wygłasza tam skończony głupiec.
— Muszę mówić prawdę tak, jak ją widzę — nie ustępował Thrower.
— Możecie wiedzieć, że ktoś oszukuje w interesach, ale nie musicie od razu wywoływać go z ambony, prawda? Nie, po prostu głosicie kazania o uczciwości i macie nadzieję, że on się zmieni.
— Waszym zdaniem powinienem spróbować drogi okrężnej?
— To piękny kościół, wielebny, i nie byłby nawet w połowie taki, gdyby nie wasze marzenie o nim. Ale tutejsi ludzie uważają, że to ich kościół. Oni ścinali drzewa, oni go budowali, stoi na wspólnych gruntach. I byłaby straszna szkoda, gdybyście swoim uporem zmusili ich do oddania ambony innemu kaznodziei.
Wielebny Thrower przez długi czas wpatrywał się w resztki obiadu. Myślał o kościele. Nie o surowych, drewnianych ścianach, jakie miał teraz, ale o kościele wykończonym, ze wszystkim co trzeba, amboną, jasną salą i słońcem wpadającym przez oszklone okna. Nie chodzi o miejsce, powiedział sobie, ale o wszystko, co mogę tutaj osiągnąć. Nie dopełnię swego chrześcijańskiego obowiązku, jeśli pozwolę, by zapanowali tu tacy zabobonni durnie jak Alvin Miller. I cała jego rodzina, jak widać. Jeśli misją moją jest walka ze złem i przesądami, to muszę żyć wśród ludzi głupich i przesądnych. Stopniowo obudzę w nich świadomość prawdy. A gdybym nie zdołał przekonać rodziców, to z czasem nawrócę dzieci. Ta służba jest zadaniem na całe życie. Dlaczego mam je odrzucać tylko po to, by przez kilka chwil jedynie głosić prawdę?
— Jesteście mądrym człowiekiem, bracie Armor.
— Jak i wy, wielebny. Na dalszą metę, jeśli nawet nie zgadzamy się w niektórych szczegółach, to przecież dążymy do tego samego. Chcemy, by cała ta kraina stała się cywilizowana i chrześcijańska.
I żaden z nas nie zaprotestuje, gdy osada Vigor Kościół zmieni się w miasto Vigor, a miasto Vigor zostanie stolicą całego okręgu Wobbish. W Filadelfii mówi się, że zaproponują Hio, żeby się przyłączyli jako kolejny stan. Na pewno złożą taką ofertę Appalachee. Dlaczego kiedyś nie Wobbish? Dlaczego nie mamy kiedyś żyć w kraju od morza do morza, kraju Białych i Czerwonych, gdzie każdy mógłby wybierać rząd, by ten stanowił prawa, których chcielibyśmy przestrzegać?
To był piękny sen. A Thrower widział w nim miejsce dla siebie. Człowiek pełniący służbę w największym kościele największego miasta okręgu stałby się duchowym przywódcą całego ludu. Na przeciąg kilku minut głęboko uwierzył w to marzenie. Kiedy pożegnał się z Armorem, podziękował za posiłek i wyszedł na zewnątrz, aż jęknął widząc, że na razie osada Vigor składa się jedynie ze sklepu Armora z przybudówkami, ogrodzonych łąk, gdzie pasło się z dziesięć owiec i surowej, drewnianej skorupy wielkiego, nowego kościoła.
Mimo wszystko kościół był wystarczająco realny. Prawie gotów, ze ścianami i położonym dachem. Zanim uwierzyłby w ten sen, musiał zobaczyć coś rzeczywistego, ale kościół był rzeczywisty. On, Thrower, razem z Armorem, potrafią zrealizować marzenie do końca. Sprowadzić tu ludzi, zmienić małą osadę w stolicę okręgu. Kościół był dość duży, by odbywały się w nim zebrania mieszkańców, nie tylko msze. A co w ciągu tygodnia? Marnowałby własne wykształcenie, gdyby nie założył szkoły dla okolicznych dzieci. Nauczy je czytać, pisać, liczyć, a przede wszystkim myśleć. W ten sposób wygna z ich umysłów wszelkie przesądy, pozostawiając jedynie czystą wiedzę i wiarę w Zbawiciela.