— W tej dziczy nie znajdziecie Hamiltonów, Adamsów ani Jeffersonów — westchnął David.
— Może nie. Ale jeśli wy, miejscowi, nie wybierzecie własnego rządu, to z pewnością znajdzie się masa ludzi z miasta, którzy chętnie zrobią to za was. Właśnie tak Aaron Burr został gubernatorem Suskwahenny, zanim w dziewięćdziesiątym dziewiątym zastrzelił go Daniel Boone.
— Mówicie, jakby go zamordował — zaprotestował Measure. — To był uczciwy pojedynek.
— Moim zdaniem — odparł Bajarz — pojedynek to po prostu dwóch morderców, którzy uzgodnili, że po kolei będą próbowali się zabić.
— Nie wtedy, kiedy jeden jest swoim chłopem ze wsi, a drugi kłamliwym, miejskim oszustem.
— Nie chcę, żeby jakiś Aaron Burr został gubernatorem Wobbish — oświadczył David. — Bill Harrison w Carthage City jest do niego podobny. Wolę już głosować na Armora niż na niego.
— A ja wolałbym głosować na ciebie niż na Armora — stwierdził Bajarz.
David burknął coś niewyraźnie. Wiązał belki sań, oplatając liną wyrąbane w nich nacięcia. Bajarz robił to samo po drugiej stronie. Kiedy skończył, zaczął wiązać dwa końce liny.
— Zaczekajcie z tym — zawołał Measure. — Sprowadzę Ala Juniora. I pobiegł zboczem w stronę kamieniołomu.
Bajarz wypuścił linę.
— Alvin Junior wiąże węzły? Wydawało mi się, że dorośli mężczyźni zwiążą je mocniej.
— On ma talent — uśmiechnął się David.
— A wy nie macie?
— Parę mamy.
— David ma talent do dam — poinformował Calm.
— A Calmowi stopy same tańczą kadryla. I nikt nie umie tak grać na skrzypkach. Nie zawsze do rytmu, ale ostro posuwa smykiem.
— Measure jest świetnym strzelcem. Ma oko na rzeczy tak dalekie, że większość ludzi ich nie dostrzega.
— Mamy różne talenty. Bliźniaki jakoś wiedzą, kiedy szykują się kłopoty. I zawsze zjawiają się tam na czas.
— A tato składa rzeczy razem. To on zestawia deski, kiedy robimy meble.
— A kobiety mają talenty do kobiecych spraw.
— Ale nie ma drugiego takiego jak Al Junior — podsumował Calm.
David poważnie skinął głową.
— Rzecz w tym, Bajarzu, że on jakby o tym nie wiedział. Wiecie, jakby był zdziwiony, kiedy coś dobrze pójdzie. I zawsze jest bardzo dumny, kiedy damy mu jakąś pracę. Nie widziałem jeszcze, żeby zadzierał nosa, bo ma więcej talentu niż inni.
— Dobry chłopak — orzekł Calm.
— Trochę niezgrabny — dodał David.
— Nie niezgrabny — zaprotestował Calm. — To zwykle nie jego wina.
— Powiedzmy, że wokół niego częściej trafiają się wypadki. — Ale nie nazwałbym go jonaszem — stwierdził Calm.
— Nie. Jonaszem bym go nie nazwał.
Bajarz zauważył, że jednak obaj wypowiedzieli to słowo. Nie komentował tej nieostrożności. W końcu to trzeci głos utwierdza pecha. Milczenie będzie najlepszym lekarstwem na nieuwagę. Szybko zresztą zrozumieli swoją pomyłkę. Nie odzywali się.
Po chwili wrócił Measure z Alvinem Juniorem. Bajarz nie ośmielił się odezwać trzecim głosem, gdyż brał wcześniej udział w rozmowie. Jeszcze gorzej, gdyby to Al przemówił, ponieważ to jego powiązano z jonaszem. Dlatego Bajarz spojrzał na Measure'a i uniósł brew, dając mu znać, że ma coś powiedzieć.
Measure sądził, że Bajarz zadaje mu pytanie, więc odpowiedział:
— Nie. Tato zostanie na noc przy skale. Na straży.
Bajarz słyszał, jak David i Calm oddychają z ulgą. Trzeci głos nie miał na myśli jonasza, a zatem Al Junior był bezpieczny.
Teraz dopiero Bajarz mógł się spokojnie zastanowić. Dlaczego Alvin Miller uważa, że powinien zostać w kamieniołomie na straży?
— Co może się stać? Nie słyszałem jeszcze, żeby Czerwoni ukradli skałę.
Measure mrugnął do niego.
— Czasem zdarzają się tu bardzo dziwne rzeczy. Zwłaszcza młyńskim kamieniom.
Al żartował już z Davidem i Calmem, zawiązując przy tym supły na linie. Starał się ściągnąć je najmocniej jak potrafił, Bajarz widział jednak, że nie w samym węźle objawia się talent chłopca. Kiedy Al Junior zaciągał liny, te jakby skręcały się i wgryzały w drewno na wszystkich nacięciach; silniej wiązały sanie. Rzecz była dość subtelna i gdyby Bajarz specjalnie się nie przyglądał, niczego by nie zauważył. Ale tak było. Co Al Junior połączył, trzymało się mocno.
— Są takie mocne, że mogłyby służyć za tratwę — stwierdził chłopiec. Cofnął się o krok, by lepiej podziwiać swoje dzieło.
— Tym razem popłyną po twardej ziemi — odparł Measure. — Tato mówił, że nawet siusiać do wody więcej nie będzie.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc zaczęli szykować ognisko. Przy pracy było im ciepło, ale na noc potrzebowali ognia, by odstraszyć zwierzęta i odpędzić jesienny chłód.
Miller nie zszedł nawet na kolację. Kiedy Calm wstał, by zanieść ojcu jedzenie, Bajarz zaproponował, że z nim pójdzie.
— Nie wiem — wahał się Calm. — Nie musicie przecież.
— Ale chcę.
— Tato… tato nie lubi, kiedy w takiej chwili przy skale zbiera się tłum ludzi. — Calm był wyraźnie zmieszany. — Jest młynarzem i to jest jego kamień.
— Nie jestem tłumem ludzi — odparł Bajarz. Calm więcej się nie odzywał i Bajarz ruszył za nim pod górę.
Po drodze minęli miejsca, gdzie wyciosano poprzednie dwa kamienie. Z odłamków usypano gładką rampę od skalnej ściany do poziomu gruntu. Bajarz wiele razy widział, jak wyciosują młyński kamień, ale taką metodę oglądał po raz pierwszy. Otwory były idealnie okrągłe, prosto w skale. Na ogół odłupuje się cały blok i obrabia go dopiero na ziemi. Jest kilka powodów, by tak postępować, a najważniejszy, że nie da się odłupać od skały tylnej powierzchni kamienia. Chyba że razem z całym blokiem. Calm nie zwolnił kroku, więc Bajarz nie mógł przyjrzeć się dokładnie, ale z tego co widział, kamieniarz w żaden sposób nie mógł odkuć kamienia od skalnego podłoża.
W nowym miejscu wszystko wyglądało podobnie. Miller zagrabiał skalne odpryski i układał z nich rampę. Bajarz zatrzymał się i w ostatnich promieniach słońca oglądał ścianę. W ciągu jednego dnia, pracując sam, Al Junior wygładził przód i odłupał skałę na całym obwodzie. Kamień był wypolerowany, choć nadal trzymał się skalnej ściany. Co więcej, Al wyciął centralny otwór, w który miała wejść główna oś mechanizmu młyna. Wszystko było gotowe. I nikt, w żaden sposób, nie potrafiłby wcisnąć dłuta tak, by odciąć tylną powierzchnię.
— Ten chłopak naprawdę ma talent — stwierdził Bajarz.
Miller mruknął potakująco.
— Słyszałem, że chcecie spędzić tu noc.
— Dobrze słyszeliście.
— Nie przeszkadza wam towarzystwo?
Calm przewrócił oczami.
Po chwili jednak Miller wzruszył ramionami.
— Jak sobie chcecie.
Calm spojrzał na Bajarza, szeroko otwierając oczy, jakby chciał powiedzieć: Zdarzają się cuda. Zostawił kolację Millera i odszedł. Mężczyzna odłożył grabie.
— Jedliście już?
— Nazbieram drew na ognisko — odparł Bajarz. — Póki jeszcze jest widno. Wy jedzcie.
— Uważajcie na węże — ostrzegł Miller. — Powinny już zasnąć na zimę, ale nigdy nie wiadomo.
Bajarz uważał na węże, ale żadnego nie spotkał. Wkrótce płonęło solidne ognisko, a w nim kloc drewna, który powinien wystarczyć na całą noc.
Leżeli obaj w blasku ognia, owinięci kocami. Bajarz pomyślał, że Miller mógłby wybrać do spania bardziej miękką ziemię, parę metrów dalej od skały. Widocznie jednak ważniejsze było, by ani na chwilę nie spuszczać kamienia z oczu.