— Nie sądzę — odparł Bajarz. — Wiecie, ilu ojców zabija przypadkowo swoich synów? Wychodzą na polowanie i kula leci nie w tę stronę. Chłopak ginie zgnieciony przez wóz albo spada z wysoka. To się zdarza bez przerwy. Może tamci ojcowie nie widzieli, co się stanie. Ale ten Szwed jest bystry, on widzi i uważa na siebie. Zatrzymuje się na czas.
W głosie Millera zabrzmiał cień nadziei.
— Wynika z tego, że ojciec nie jest może całkiem zły.
— Gdyby był całkiem zły, panie Miller, chłopak już dawno by nie żył i leżał w ziemi.
— Może… może…
Miller zamyślił się głęboko. Myślał tak długo, że Bajarz przysnął lekko. Obudził się, gdy młynarz znowu mówił.
— …i jest coraz gorzej, nie lepiej. Trudniej zwalczyć te uczucia. Całkiem niedawno stał sobie na poddaszu w… w swojej stodole i zrzucał siano. A na dole był jego syn. Wystarczyło upuścić widły. Najprostsza rzecz na świecie. Mógłby powiedzieć, że mu się wyśliznęły. Nikt by się nie domyślił. Upuścić widły, by przebiły chłopaka na wylot. I on już miał to zrobić. Rozumiecie? Tak trudno było stłumić tę chęć, o wiele trudniej niż przedtem… i on zrezygnował. Chciał to zrobić, ustąpić. I właśnie w tej chwili we wrotach stanął jakiś obcy i krzyknął: Nie!, a ja odrzuciłem widły… Tak mi opowiadał: Odrzuciłem widły, ale tak się trząsłem, że ledwie mogłem chodzić. Wiedziałem, że obcy dostrzegł mord w moim sercu, że musiał mnie uznać za najgorszego człowieka pod słońcem, bo chciałem zabić własne dziecko. Nie domyślał się nawet, jak ciężko walczyłem przez wszystkie lata…
— Może obcy wiedział coś o mocach działających w sercu tego człowieka — wtrącił Bajarz.
— Tak myślicie?
— Nie mam pewności, ale obcy mógł też dostrzec, jak bardzo ojciec kocha chłopca. Może nie rozumiał z początku, ale w końcu pojął, że dziecko jest niezwykłe i że ma potężnych wrogów. I może potem już wiedział, że chłopiec ma wielu nieprzyjaciół, ale ojciec do nich nie należy. I chciałby temu ojcu coś powiedzieć.
— Co chciałby powiedzieć? — Miller znowu przetarł oczy rękawem. — Jak myślicie, co ten obcy by powiedział?
— Powiedziałby może: Zrobiliście wszystko, co można, ale teraz wróg jest dla was za silny. Teraz powinniście wysłać chłopca gdzieś daleko. Do krewnych na wschodzie albo do terminu gdzieś do miasta. Ojcu byłoby ciężko, bo bardzo kocha syna, ale posłuchałby wiedząc, że prawdziwa miłość polega na usunięciu chłopca poza zasięg niebezpieczeństwa.
— Tak — mruknął Miller.
— Jeśli już o tym mówimy… — dodał Bajarz. — Może też powinniście odesłać gdzieś waszego Alvina.
— Może — zgodził się Miller.
— Tutaj zagraża mu woda, zgadza się? Ktoś go ochrania, albo coś. Ale może gdyby Alvin zamieszkał w innym miejscu…
— To część niebezpieczeństw przestałaby mu zagrażać — dokończył Miller.
— Pomyślcie o tym.
— To straszne — westchnął Miller. — Straszne, tak odesłać swojego chłopaka, żeby zamieszkał wśród obcych.
— Ale jeszcze straszniejsze złożyć go w ziemi.
— Tak. To najstraszniejsza rzecz na świecie. Złożyć w ziemi swoje dziecko.
Nie rozmawiali już i po chwili zasnęli obaj.
Ranek wstał chłodny i gruba warstwa szronu okryła ziemię. Miller nie pozwolił Alowi nawet podejść do skały, dopóki słońce nie wysuszyło szronu bez śladu. Całe przedpołudnie przygotowywali grunt pomiędzy skalną ścianą a saniami, by potem stoczyć kamień w dół.
Bajarz był zupełnie pewny, że Alvin musi wykorzystać tajemne siły, by oderwać kamień od skały. Nawet jeśli sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Bajarz był ciekaw. Chciał sprawdzić, jak potężne są te siły, chciał lepiej poznać ich naturę. A ponieważ Al Junior sam nie rozumiał, co właściwie robi, eksperyment musiał być odpowiednio przemyślany.
— Jak obciągacie kamień? — zapytał.
Miller wzruszył ramionami.
— Poprzednio używałem żarna buhrstonowego. One wszystkie mają obciąg sierpowy.
— Możecie pokazać?
Końcem grabi Miller wyrysował w szronie koło. Potem wykreślił serię łuków sięgających od środka do krawędzi. Między każdą parę wpisał krótszy łuk, zaczynający się przy krawędzi, ale dobiegający nie dalej niż dwie trzecie odległości do środka kręgu.
— Mniej więcej tak.
— Większość młyńskich kamieni w Pensylwanii i Suskwahenny ma obciąg kwartowy — stwierdził Bajarz. — Znacie to cięcie?
— Pokażcie.
Bajarz wyrysował drugie koło. Nie udało się za dobrze, gdyż szron już topniał, ale wystarczyło. Nakreślił proste linie zamiast łuków, od środka do krawędzi, i krótsze, oddzielające się od długich i też sięgające krawędzi.
— Niektórzy młynarze wolą taki obciąg, bo łatwiej o niego zadbać. Nacięcia są proste, więc przy ostrzeniu macie lekki, równy posuw.
— Faktycznie — zgodził się Miller. — Sam nie wiem. Przyzwyczaiłem się do tych zakrzywionych linii.
— Wasza decyzja. Nigdy nie byłem młynarzem, więc nie wiem. Mówię tylko, co widziałem.
— Cieszę się, że mi pokazaliście — zapewnił Miller. — Naprawdę.
Al Junior stał obok i przyglądał się obu rysunkom.
— Myślę, że kiedy dowieziemy kamień do domu, spróbuję kwartowego — oświadczył Miller. — Przy takim obciągu łatwiej chyba utrzymać czyste żarno.
Wreszcie ziemia wyschła i Al Junior podszedł do skalnej ściany. Reszta chłopców została na dole: zwijali obóz i szykowali konie. Tylko Miller i Bajarz widzieli, jak Alvin podniósł młotek. Zostało mu jeszcze trochę pracy, by wyciosać pełny obwód koła na właściwą głębokość.
Chłopak przyłożył dłuto do kamienia i uderzył młotkiem. Ku zdumieniu Bajarza, cały kawał skały długości może piętnastu centymetrów odpadł od ściany i rozsypał się na ziemi.
— Przecież ten kamień jest miękki jak węgiel — zawołał Bajarz. — Co z niego będzie za żarno?
Miller uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.
Al Junior cofnął się o krok.
— To naprawdę twardy kamień, Bajarzu. Trzeba uderzyć we właściwe miejsce. Spróbujcie, to sami zobaczycie.
Podał mu dłuto i młotek. Bajarz chwycił je i podszedł do skały. Starannie przyłożył dłuto, lekko odchylając pod niewielkim kątem. Stuknął kilka razy na próbę, a potem uderzył z całej siły.
Dłuto wyskoczyło mu z ręki, a wstrząs był tak mocny, że upuścił młotek.
— Przepraszam — powiedział. — Robiłem to już kiedyś, ale chyba wyszedłem z wprawy.
— Nie, to ten kamień — wyjaśnił Al Junior. — Ma swoje humory. Lubi ustępować tylko w pewnych kierunkach.
Bajarz zbadał miejsce, gdzie uderzył. Nie znalazł nawet śladu. Potężny cios nie zostawił choćby zadrapania.
Al Junior podniósł narzędzia i przyłożył dłuto. Bajarzowi wydawało się, że umieścił je dokładnie w tym samym miejscu. Chłopiec jednak zachowywał się tak, jakby wybrał zupełnie inny punkt.
— Widzicie, trzeba ustawić pod odpowiednim kątem. O tak. Uderzył. Zadźwięczał metal, rozległ się trzask pękającej skały i zabębniły o ziemię okruchy.
— Teraz rozumiem, dlaczego sam wykonuje całą pracę — mruknął Bajarz.
— To chyba najszybszy sposób — zgodził się Miller.
Po kilku minutach Alvin zakończył pracę. Bajarz milczał. Patrzył tylko, co chłopiec teraz zrobi.
Al odłożył narzędzia, podszedł i objął wyciosany kamień. Prawą dłonią chwycił za krawędź, lewą wsunął głęboko w szczelinę po przeciwnej stronie. Przycisnął policzek do twardej powierzchni. Zamknął oczy. Wyglądał, jakby słuchał skały.