Выбрать главу

— Co to znaczy? — spytała Faith.

— Że nie powinienem go uczyć, jak ma wykorzystywać moce, których istoty nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Ale ponieważ on nie wie jak to zrobić, to jednak muszę spróbować.

Miller zastanawiał się przez chwilę.

— Powiedzcie mu wszystko, Bajarzu. Lepiej, żeby wiedział jak z nim źle. Nieważne, zdoła się uleczyć czy nie.

Bajarz delikatnie ujął rękę chłopca.

— Alvinie, chcesz zachować tę nogę, prawda? Musisz więc myśleć o niej tak, jak myślałeś o kamieniu. Myśleć o skórze wrastającej w ciało i przyczepiającej się do kości, jak należy. Dokładnie sobie ją wyobrazić. Będziesz miał dużo czasu. Nie myśl o bólu. Myśl o nodze, jaką być powinna, całej i silnej.

Alvin leżał nieruchomo, zaciskając tylko z bólu powieki.

— Zrobisz to Alvinie? Spróbujesz?

— Nie.

— Musisz pokonać ból i wykorzystać własny talent. Talent czynienia rzeczy całością.

— Nie zrobię tego — oznajmił chłopiec.

— Dlaczego? — zapłakała Faith.

— Jaśniejący Człowiek — odparł Alvin. — Obiecałem mu.

Bajarz przypomniał sobie, jaką obietnicę złożył Alvin Jaśniejącemu Człowiekowi. Serce w nim zamarło.

— Co to za Jaśniejący Człowiek? — zdziwił się Miller.

— Wizja, którą przeżył, kiedy był jeszcze mały.

— Więc czemu do dzisiaj nic o niej nie wiedziałem?

— To było nocą, kiedy rozpadła się kalenica — wyjaśnił Bajarz. — Alvin obiecał, że nigdy nie użyje swej mocy dla własnej korzyści.

— Ale Alvinie — zawołała Faith. — Przecież nie chodzi o to, żebyś był bogaty albo coś takiego. Chodzi o twoje życie!

Chłopiec skrzywił się tylko z bólu i pokręcił głową.

— Możecie zostawić nas samych? — poprosił Bajarz. — Tylko na parę minut. Żebym mógł z nim porozmawiać.

Miller wypchnął Faith z pokoju, zanim jeszcze Bajarz dokończył zdania.

— Alvinie — zaczął starzec. — Musisz mnie wysłuchać, wysłuchać bardzo uważnie. Wiesz, że nie będę cię okłamywał. Przysięga to wielka rzecz i nikogo bym nie namawiał, żeby złamał słowo. Nawet dla ratowania własnego życia. Dlatego nie powiem ci, żebyś użył mocy dla swojej korzyści. Słyszysz mnie?

Alvin kiwnął głową.

— Ale pomyśl. Pomyśl o Niszczycielu, który krąży po świecie. Nikt nie widzi, jak czyni zło, jak rozbija i burzy. Nikt, oprócz jednego tylko chłopca. Kto jest tym chłopcem?

Wargi Alvina ułożyły się w słowo, choć nie dobiegł z nich żaden głos. Ja.

— I temu chłopcu darowano siłę, której nie jest w stanie zrozumieć. Siłę, by budować przeciw burzeniu nieprzyjaciela. I jeszcze coś, Alvinie: wolę budowania. Chłopiec na każde pojawienie Niszczyciela odpowiada tworzeniem. Powiedz mi teraz, Alvinie, czy ci, co pomagają Niszczycielowi, są przyjaciółmi czy wrogami ludzkości?

— Wrogami — odpowiedziały wargi Alvina.

— Jeśli więc pomożesz Niszczycielowi pokonać najgroźniejszego przeciwnika, staniesz się wrogiem ludzkości. Prawda?

Udręka wyrwała głos z krtani chłopca.

— Wszystko przekręcacie.

— Właśnie że prostuję. Przyrzekłeś nigdy nie używać swej mocy dla własnej korzyści. Jeśli jednak umrzesz, skorzysta tylko Niszczyciel. A jeśli przeżyjesz, jeśli ta noga będzie uleczona, stanie się to dla dobra wszystkich ludzi. Tak, Alvinie, będzie to korzyścią dla świata i wszystkiego, co się na nim znajduje.

Alvin jęknął z bólu, bardziej moralnego niż fizycznego.

— Twoja przysięga jest całkiem jasna: nigdy dla własnej korzyści. Dlaczego więc nie dopełnić tego przyrzeczenia innym? Przysięgnij, Alvinie, że całe życie poświęcisz, by walczyć przeciw Niszczycielowi. Jeśli wypełnisz tę przysięgę — a wiem, że tak, bo potrafisz dotrzymywać słowa — to ocalenie życia będzie czynem spełnionym dla dobra innych, a nie dla własnej korzyści.

Bajarz czekał i czekał, aż wreszcie Alvin skinął głową.

— Czy przyrzekasz, Alvinie Juniorze, że poświęcisz życie, by pokonać Niszczyciela, by uczynić wszystko pełnym, dobrym i słusznym?

— Tak — szepnął chłopiec.

— Więc powiadam ci, zgodnie z treścią twojej przysięgi, że musisz się uleczyć.

Alvin chwycił Bajarza za rękę.

— Jak? — wyszeptał.

— Tego nie wiem, chłopcze. Musisz we własnym wnętrzu poszukać sposobu użycia swej mocy. Mogę ci tylko powiedzieć, że musisz próbować. Inaczej nieprzyjaciel zwycięży, a ja będę musiał zakończyć twoją historię opisem ciała opuszczanego do grobu.

Bajarz ze zdumieniem zauważył, że Alvin się uśmiecha. Dopiero po chwili Bajarz zrozumiał dowcip: jego historia skończy się pogrzebem niezależnie od tego, co się dzisiaj wydarzy.

— Masz rację, mały. Ale wolałbym zapisać jeszcze kilka stron, zanim położę finis na Księdze Alvina.

— Spróbuję.

Jeśli spróbuje, to na pewno mu się uda. Jego protektor nie po to ochraniał go przez tyle lat, by teraz pozwolić umrzeć. Bajarz nie wątpił, że Alvin posiada moc, by się uleczyć, jeśli tylko potrafi znaleźć właściwy sposób. Organizm człowieka jest rzeczą o wiele bardziej skomplikowaną od kamienia. Ale jeśli Alvin ma przeżyć, musi poznać ścieżki własnego ciała, musi złączyć pęknięte kości.

W dużym pokoju przygotowali dla Bajarza łóżko. Chciał spać na podłodze przy Alvinie, ale Miller pokręcił głową.

— To moje miejsce — powiedział.

Bajarz nie mógł zasnąć. W środku nocy poddał się w końcu, wyjętym z ognia patyczkiem zapalił latarnię, narzucił płaszcz i wyszedł z domu.

Wiał silny wiatr. Nadchodziła burza, a sądząc po zapachu powietrza, miał spaść śnieg. Zwierzęta w stajni były niespokojne. Bajarz pomyślał, że może nie jest tu sam. W mroku mogą się kryć Czerwoni, mogą nawet przemykać wśród budynków farmy i obserwować go. Zadrżał, ale szybko stłumił lęk. Noc była zbyt zimna. Nawet najbardziej żądni krwi, nienawidzący Białych Choc-Tawowie i Cree-Ekowie z południa są za sprytni, by wychodzić na zwiady, gdy zbliża się taka burza.

Niedługo spadnie śnieg, pierwszy tej zimy. I nie będzie go mało. Jutro będzie sypać przez cały dzień; Bajarz wyczuwał, że powietrze za frontem burzy jest jeszcze zimniejsze niż teraz, tak zimne, że śnieg spadnie suchy i puszysty. Godzina po godzinie coraz grubszą warstwą pokryje ziemię. Gdyby Alvin nie doprowadził ich do domu w ciągu jednego dnia, musieliby pchać sanie w samym środku śnieżycy. Byłoby ślisko. Mogłoby się przytrafić coś jeszcze gorszego.

Bajarz dotarł aż do młyna. Przyjrzał się kamieniowi. Wydawał się tak trwały, że trudno było sobie wyobrazić, by ktoś zdołał go poruszyć. Ostrożnie, żeby się nie skaleczyć, Bajarz dotknął jednego z płytkich nacięć obciągu. Tu będzie się zbierać mąka, gdy wielkie koło wodne poruszy wałem i zakręci się żarno na młyńskim kamieniu; jednostajnie, jak ziemia kręci się wokół słońca, rok po roku, mieląc czas na pył, jak młyn miele ziarno na mąkę.

Bajarz spojrzał w miejsce, gdzie ziemia ustąpiła lekko pod ciężarem, przewracając kamień i niemal zabijając chłopca. Dno zagłębienia lśniło w blasku latarni. Bajarz przyklęknął i zanurzył palec w głębokiej na półtora centymetra wodzie. Musiała się tu gromadzić, osłabiając i podmywając grunt. Nie tak, by ktokolwiek zauważył wilgoć. Tyle tylko, że kiedy położono wielki ciężar, ziemia ustąpiła.

Niszczycielu, pomyślał Bajarz. Pokaż mi się, a wybuduję takie mury, że zostaniesz w nich uwięziony już na zawsze.

Lecz nie mógł sprawić, by oczy dostrzegły migotanie powietrza, jakie objawiało się siódmemu synowi Alvina Millera. W końcu podniósł latarnię i wyszedł z młyna. Opadały już pierwsze płatki śniegu. Wiatr niemal ucichł. Śnieg padał coraz gęściej, a płatki tańczyły w świetle latarni. Zanim Bajarz dotarł do domu, puszcza zniknęła, a ziemia była już szara od śniegu. Wszedł do środka, nie zdejmując butów położył się na podłodze i zasnął.