Выбрать главу

Ściany kościoła zadygotały, a szyby zadzwoniły w oknach.

Thrower zapłakał ze strachu, ale przytoczył słowa, których żądał Przybysz:

— Kazał stracić Agaga przed Panem.

Wśród zapadłej ciszy jedynym dźwiękiem był urywany oddech Throwera, który starał się opanować histeryczny szloch. Przybysz uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiło się wybaczenie i miłość. Potem zniknął.

Thrower padł na kolana i modlił się. O Panie, umrę dla ciebie, ale nie każ mi zabijać. Oddal ode mnie ten kielich goryczy. Jestem słaby, jestem niegodny, zdejmij to brzemię z moich ramion.

Łzy padły na ołtarz. Thrower usłyszał syk i odskoczył przestraszony. Łzy podskakiwały na ołtarzu jak woda na rozpalonej blasze. Wreszcie wyparowały.

Pan mnie odepchnął, pomyślał Thrower. Ślubowałem służyć Mu w każdej potrzebie, a kiedy zażądał czegoś trudnego, kiedy rozkazał mi być silnym jak wielcy prorocy dawnych dni, okazałem się pękniętym dzbanem w jego rękach. Nie mogłem zawrzeć przeznaczenia, które chciał wlać we mnie.

Drzwi kościoła otworzyły się nagle, wpuszczając falę mroźnego powietrza, które popłynęło nad podłogą. Kapłan poczuł dreszcze. Podniósł głowę zalękniony, że to anioł, wysłany by go ukarać.

Ale to nie był anioł. Tylko Armor-of-God Weaver.

— Nie chciałem przeszkadzać wam w modlitwie.

— Wejdźcie — zaprosił go Thrower. — Zamknijcie drzwi. W czym mogę wam pomóc?

— Nie mnie.

— Wejdźcie. Siadajcie i mówcie.

Thrower miał nadzieję, że to znak boży, to nagłe przybycie Armora właśnie w tej chwili. Członek kongregacji z prośbą o pomoc zaraz po modlitwie… z pewnością Pan chciał pokazać, że nie odepchnął Throwera.

— Chodzi o brata mojej żony — oświadczył Armor. — Tego chłopca, Alvina Juniora.

Lodowaty dreszcz grozy przebiegł Throwerowi po plecach i przemroził aż do kości.

— Znam go. O co chodzi?

— Wiecie, że zgniotło mu nogę.

— Słyszałem.

— Nie odwiedziliście go przypadkiem, zanim wyzdrowiał?

— Dano mi do zrozumienia, że nie jestem tam mile widziany.

— Możecie mi wierzyć, że źle z nim było. Zerwana cała skóra. Złamane kości. Ale po dwóch dniach wszystko się zagoiło. Nie ma nawet blizny. Trzy dni potem już chodził.

— Widocznie rana nie była tak ciężka, jak sądziliście.

— Powtarzam wam, że miał złamaną nogę i fatalną ranę. Cała rodzina była przekonana, że umrze. Chcieli dostać u mnie gwoździe do trumny. A z żalu tak zmarnieli, że pomyślałem, czy nie trzeba będzie pochować też matki i ojca małego.

— W takim razie nie mogła się całkiem wygoić.

— Nie jest całkiem zdrowa i właśnie dlatego przychodzę. Wiem, że nie wierzycie w takie rzeczy, ale mówię wam, że musieli nogę chłopaka jakoś zaczarować. Elly twierdzi, że on sam rzucił urok. Chodził nawet przez parę dni bez żadnych łupków. Ale ból nie ustępował, a teraz Alvin uważa, że w kości jest chore miejsce. Ma gorączkę.

— Wszystko da się wytłumaczyć w naturalny sposób — orzekł Thrower.

— Jak tam chcecie. Ale moim zdaniem chłopak swoimi czarami sprowadził diabła, a teraz ten diabeł pożera go żywcem od środka. Jesteście wyświęconym sługą bożym. Pomyślałem, że moglibyście przepędzić diabła w imię Pana Jezusa.

Przesądy i czary to oczywiście bzdura, ale obecność diabła w ciele chłopca była całkiem prawdopodobna. Zgadzała się z tym, co mówił Przybysz. Może Pan pragnął, by egzorcyzmować to dziecko i oczyścić je ze zła, ale nie zabijać? To była szansa, by odkupić upadek woli sprzed kilku minut.

— Pójdę — oznajmił. Narzucił na ramiona gruby płaszcz.

— Muszę was uprzedzić, że nikt w tym domu mnie nie prosił, by was sprowadzić.

— Gotów jestem stawić czoło gniewowi niewiernych — odparł Thrower. — Tylko ofiara diabelskich sztuczek budzi moją troskę, nie jego głupia i przesądna rodzina.

Alvin płonął gorączką. Teraz, za dnia, zamykali okiennice, żeby światło nie raziło go w oczy. Nocą jednak prosił, by otworzyli okna i wpuścili trochę chłodnego powietrza. Oddychał wtedy z ulgą. Przez te kilka dni, kiedy mógł chodzić, widział pokryte śniegiem łąki. Próbował sobie wyobrazić, jakby to było: leżeć teraz pod warstwą śniegu, poczuć ulgę od spalającego ciało gorąca.

Nie potrafił dostrzec małych rzeczy wewnątrz ciała. To, co zrobił z kośćmi, mięśniami i warstwami skóry, było o wiele trudniejsze niż szukanie pęknięć w skale. Ale umiał odnaleźć drogę przez labirynt własnego ciała, odszukać większe rany, pomóc im się goić. Jednak wszystko, co się tam działo, było za małe i za szybkie, by to pojąć. Widział rezultaty, ale nie zauważał elementów; nie rozumiał, jak wszystko się odbywa.

Tak samo było z tym złym miejscem w kości. Jej kawałek słabł, rozkładał się i rozpadał. Alvin widział różnicę między złym miejscem a zdrową kością, umiał określić granice choroby. Ale nie potrafił zobaczyć, co się naprawdę dzieje. Nie umiał temu zapobiec. Dlatego umierał.

Widział, że nie jest w pokoju sam. Zawsze ktoś przy nim siedział. Jeśli otworzy oczy, zobaczy mamę, tatę albo jedna z dziewcząt. Czasem nawet któregoś z braci, choć musiał wtedy zostawiać żonę i obowiązki. Dla Alvina było to pocieszeniem, ale i ciężarem. Wciąż miał wrażenie, że powinien pospieszyć się z umieraniem, by wszyscy mogli wrócić do normalnego życia.

Dzisiaj siedział przy nim Measure. Alvin przywitał się, ale właściwie nie mieli o czym mówić. Co słychać? Dziękuję, właśnie umieram; a u ciebie? Trochę ciężko tak rozmawiać. Measure opowiedział, jak razem z bliźniakami próbowali wyciosać żarno. Wybrali kamień bardziej miękki niż ten, z którym pracował Alvin, ale i tak namęczyli się strasznie.

— W końcu daliśmy spokój — stwierdził Measure. — Trzeba zaczekać, aż będziesz mógł pójść w góry i sam to zrobić.

Alvin nie odpowiedział, a później żaden z nich nie odezwał się już ani słowem. Alvin leżał spocony i czuł, jak wolno i nieubłaganie rozszerza się zgnilizna w kości. Measure siedział obok i trzymał go za rękę. Potem zaczął gwizdać.

Dźwięk zaskoczył Alvina. Był tak zapatrzony we wnętrze swego ciała, że odniósł wrażenie, jakby muzyka dobiegała z wielkiej odległości. Musiał wrócić do świata zewnętrznego, by się przekonać, co jest jej źródłem.

— Measure — chciał krzyknąć, ale z ust wydobył się tylko szept.

Gwizdanie ucichło.

— Przepraszam — odezwał się Measure. — Przeszkadzam ci?

— Nie.

Measure znów zaczął gwizdać jakąś dziwną melodię. Alvin nigdy jej chyba nie słyszał. Właściwie nie przypominała żadnej melodii. Nie powtarzała się, tylko wciąż rozbrzmiewała w nowych tonach, jak gdyby Measure wymyślał ją na bieżąco. Alvin słuchał, a melodia wydała mu się mapą, prowadzącą go przez pustkowia. Podążył za nią. Niczego nie widział, w przeciwieństwie do wędrówki z prawdziwą mapą. Melodia po prostu ukazywała mu samo centrum zdarzeń, i kiedy o czymś pomyślał, miał wrażenie, że tam właśnie stoi. Jak gdyby spoglądał na wszystkie swoje poprzednie myśli, kiedy szukał sposobu, by wyleczyć złe miejsce w kości. Tylko że teraz widział je z daleka, może z wysoka, ze szczytu góry czy z polany. Widział więcej.

Pomyślał o czymś, co dotąd nie przyszło mu do głowy. Kiedy noga była złamana ze zdartą skórą, wszyscy widzieli ranę, ale nikt nie mógł mu pomóc. Tylko on sam. Musiał naprawić wszystko od środka. A teraz nikt nie widział, co go zabija. On sam widział, ale nic nie mógł zrobić.

Więc może tym razem ktoś inny powinien go leczyć. Bez korzystania z ukrytych mocy. Niech wykona zwyczajną, normalną, krwawą operację.