Выбрать главу

— Trudno od dziecka oczekiwać biegłości w kwestiach religijnych. Ale musisz wiedzieć, że ci tylko zostaną uzdrowieni, którzy mają dość wiary w uzdrowienie.

Poświęcił kilka minut na przypomnienie chłopcu historii córki setnika i opowieści o kobiecie z chorobą krwi, która tylko dotknęła szaty Zbawiciela.

— Wspomnij, co jej powiedział: Wiara cię uzdrowiła. Właśnie tak, Alvinie Millerze. Musisz mocno wierzyć, nim Pan da ci zdrowie.

Chłopiec milczał. Thrower użył całej swej elokwencji, więc byłby urażony, gdyby Alvin zasnął. Wyciągnął rękę i długim palcem szturchnął chorego w ramię.

Alvin odsunął się.

— Słyszałem was — wymruczał.

Niedobrze, że chłopiec wciąż był posępny. Przecież wysłuchał słowa bożego, które zsyła światło.

— I co? — zapytał. — Wierzysz?

— W co?

— W pismo. W Boga, który cię uzdrowi, jeśli tylko zmięknie twoje serce.

— Wierzę — szepnął Alvin. — W Boga.

To powinno wystarczyć. Ale Thrower za dobrze znał historię religii, by nie pytać o szczegóły. Wyznanie wiary w bóstwo to za mało. Wiele istnieje bóstw, a wszystkie prócz jednego są fałszywe.

— W którego Boga wierzysz, Alu Juniorze?

— W Boga.

— Nawet pogański Maur modli się do czarnego kamienia Mekki i nazywa go Bogiem! Czy wierzysz w Boga prawdziwego i czy wierzysz właściwie? Nie; rozumiem, że jesteś zbyt słaby i trawiony gorączką, by wyjaśnić zasady swej wiary. Będę zadawał ci pytania, a ty odpowiesz, czy wierzysz. Tak albo nie.

Alvin leżał nieruchomo i czekał.

— Alvinie Millerze, czy wierzysz w Boga bezcielesnego, niepodzielnego i nie znającego pasji? Wielkiego Stwórcę, który nie został Stworzony, który przebywa wszędzie, ale którego granic nie da się odnaleźć?

Chłopiec zastanawiał się przez chwilę.

— To przecież zupełnie bez sensu.

— Nie musi mieć sensu dla umysłu przykutego do ciała materialnego — wyjaśnił Thrower. — Pytam jedynie, czy wierzysz? Wierzysz w Jedynego, co siedzi na szczycie nieskończonego tronu? W Istotę tak ogromną, że wypełnia wszechświat cały, a tak przenikliwą, że mieszka w twoim sercu?

— Jak może siedzieć na szczycie czegoś, co nie ma szczytu? — zapytał Alvin. — Jak coś tak wielkiego może się zmieścić w moim sercu?

Chłopiec był zbyt niewykształcony i prostoduszny, by pojąć złożony paradoks teologii. Jednak gra szła nie tylko o jego życie czy nawet duszę. Toczyła się o wszystkie dusze, które — jak mówił Przybysz — ten chłopiec doprowadzi do zguby, jeśli nie zostanie nawrócony na prawdziwą wiarę.

— W tym tkwi piękno. — W głosie Throwera zagrały głębokie emocje. — Bóg przekracza granice naszego rozumienia; a jednak w swej nieskończonej miłości zniża się do nas, by nas zbawić mimo naszej głupoty i ignorancji.

— Czy miłość nie jest pasją?

— Widzę, że masz kłopot z ideą Boga — stwierdził Thrower. — Postawię zatem kolejne pytanie, może nawet ważniejsze. Czy wierzysz w bezdenną otchłań piekła, gdzie niegodziwcy wiją się w płomieniach i nigdy się nie spalą? Czy wierzysz w Szatana, wroga Pana naszego, który pragnie porwać twą duszę i na zawsze uwięzić w swym królestwie, by tam torturować przez całą wieczność?

Alvin uniósł się nieco i pochylił głowę w stronę Throwera, choć nadal nie otwierał oczu.

— W coś takiego mógłbym uwierzyć — odparł.

Więc to tak, pomyślał kapłan. Chłopak ma jakieś doświadczenia z diabłem.

— Czy go widziałeś, moje dziecko?

— A jak wygląda wasz diabeł?

— Nie jest mój. A gdybyś słuchał kazań, wiedziałbyś, bo opisywałem go po wielekroć. Tam, gdzie człowiek ma włosy na głowie, diabeł ma rogi bawołu. Gdzie człowiek ma ręce, diabeł ma szpony niedźwiedzia. Ma kopyta kozła, a głos jego jest rykiem głodnego lwa.

Ku zdumieniu Throwera, chory uśmiechnął się, a jego pierś zadrgała od bezgłośnego chichotu.

— I wy nas uważacie za przesądnych — powiedział.

Gdyby Thrower nie widział na własne oczy, że chłopiec śmieje się radośnie słuchając opisu potwornego Lucyfera, nie uwierzyłby, że diabeł tak mocno pochwycił duszę dziecka. Musiał uciszyć ten śmiech. To przecież obraza Pana!

Cisnął Biblię na pierś chorego, Alvin głośno wypuścił powietrze. Thrower przycisnął dłonią świętą księgę i poczuł, jak umysł wypełniają mu natchnione słowa. Wykrzyknął z pasją, jakiej nie doznał jeszcze nigdy:

— Szatanie, odpędzam cię w imię Pana! Nakazuję ci opuścić tego chłopca, ten pokój, ten dom i nie wracać już nigdy! Nigdy już nie próbuj opanować duszy w tym domostwie; inaczej gniew boży zniszczy piekło po jego najdalsze granice!

Cisza. Słychać było tylko ciężki oddech chłopca. Panował taki spokój, a w sercu pastora taka prawość, że nie miał wątpliwości, iż diabeł wysłuchał oracji i wycofał się natychmiast.

— Wielebny pastorze — odezwał się Alvin.

— Tak, synu?

— Czy możecie już zdjąć mi z piersi Biblię? Jeśli były we mnie jakieś diabły, to chyba wszystkie już uciekły.

Znowu zaczął się śmiać. Biblia podskakiwała pod dłonią Throwera.

W jednej chwili radość kapłana zmieniła się w gorycz rozczarowania. Chłopiec potrafił śmiać się z diabelską złośliwością, gdy sama Biblia spoczywała mu na piersi, a zatem żadna potęga nie zdoła oczyścić go ze zła. Przybysz miał rację. Thrower nie powinien odmawiać udziału w wielkim dziele, do którego został powołany. Mógł zabić tę Bestię Apokalipsy, ale był zbyt słaby, zbyt sentymentalny, by odpowiedzieć na boskie wezwanie. Mogłem zostać Samuelem, który zarąbał na śmierć nieprzyjaciela Pana. A zostałem Saulem, słabeuszem, co nie umie zabić tego, kto ma zginąć zgodnie z wolą Boga. Teraz, kiedy chłopiec powstanie z łoża obdarzony mocą Szatana, będę wiedział, że zwycięża, ponieważ byłem za słaby.

Poczuł, że w pokoju jest straszliwie gorąco i duszno. Pot przesiąkał mu ubranie. Oddychał z trudem. Ale cóż w tym dziwnego? Wyczuwał przecież płomienny oddech piekła. Dysząc pochwycił Biblię i wzniósł ją między sobą a chichoczącym dzieckiem Szatana. I uciekł.

Za drzwiami przystanął zdyszany. Przerwał jakąś rozmowę, ale niemal tego nie zauważył. Cóż znaczyły rozmowy ciemnych ludzi w porównaniu z tym, czego właśnie doświadczył? Przebywałem w obecności sługi Szatana, skrywającego się pod postacią chłopca. Lecz jego szyderstwa zdradziły go. Powinienem rozpoznać go już dawno, kiedy stwierdziłem, że ma tak idealnie przeciętną głowę. Tylko imitacja może być równie doskonała. To dziecko nigdy nie było prawdziwe. Ach, gdybym miał moc dawnych proroków, by pokonać wroga i zanieść trofeum Panu!

Ktoś ciągnął go za rękaw.

— Źle się poczuliście, wielebny?

To pani Faith… Wielebny Thrower nie myślał jej odpowiadać. Szarpnięcie odwróciło go przodem do kominka. Na półce dostrzegł jakąś rycinę, lecz w podnieceniu nie od razu rozpoznał, co przedstawia. Wydawało mu się, że to twarz duszy potępionej, otoczonej wijącymi się mackami. Płomienie, pomyślał. Tak, na pewno. A to dusza tonąca w siarce, gorejąca w piekielnym ogniu. Obraz sprawiał cierpienie, ale i satysfakcję. Dowodził bowiem, jak bliskie więzy łączą tę rodzinę z piekłem. Thrower stał oto wśród nieprzyjaciół. Wspomniał wersy psalmisty: osaczają mnie byki Baszanu; policzyć mogę wszystkie moje kości; Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?

— Tutaj — powiedziała pani Faith. — Usiądźcie.

— Jak się czuje Alvin? — chciał wiedzieć Miller.

— Alvin? — powtórzył Thrower. Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. Chłopiec jest potworem z Szeolu, a wy pytacie, jak się czuje? — Tak dobrze, jak można by się spodziewać.