— Gwiżdż dalej, Measure — poprosiła.
Gwizdał więc, a ona szyła. Gwizdał, gdy bandażowali nogę. Alvin spał jak niemowlę. Potem wszyscy troje stanęli obok łóżka. Tato bardzo delikatnie położył dłoń na czole chorego.
— Gorączka chyba minęła — oznajmił.
Measure pogwizdywał skocznie, kiedy cała trójka wychodziła cicho z pokoju.
Rozdział 14
Kara
Kiedy wrócił do domu, Elly była słodka jak miód. Otrzepała go ze śniegu, zdjęła kurtkę i nawet nie zapytała, jak to się stało.
Ale to bez znaczenia, czy była dla niego grzeczna. Został skompromitowany przed własną żoną, ponieważ prędzej czy później któreś z dzieci opowie jej o wszystkim. Historia stanie się znana w całej dolinie Wobbish. Historia o tym, jak Armor-of-God Weaver, kupiec z terytoriów zachodnich, przyszły gubernator, został zrzucony w śnieg przez własnego teścia. Będą się z niego śmiali. Na pewno. Nigdy w twarz, bo przecież aż po jezioro Canada nie znajdzie się chyba człowieka, który nie byłby jego dłużnikiem albo nie potrzebował jego map, by ustalić granice swojej posiadłości. A kiedy Wobbish będzie pełnoprawnym stanem, opowiedzą tę historię w każdym punkcie wyborczym. Mogą nawet lubić człowieka, z którego się śmieją, ale nie będą go szanować ani na niego głosować.
Miller zrujnował mu karierę, a żona pochodziła przecież z Millerów. Była ładna jak na kobietę z pogranicza, ale w tej chwili Armor nie dbał o jej urodę. Nie dbał o słodkie noce i spokojne ranki. Nie dbał ojej pracę u swego boku. Myślał tylko o poniżeniu i gniewie.
— Nie dotykaj mnie.
— Musisz zdjąć tę mokrą koszulę. W jaki sposób nasypałeś pod nią śniegu?
— Powiedziałem, żebyś mnie nie dotykała!
Cofnęła się zaskoczona.
— Chciałam tylko…
— Dobrze wiem, co chciałaś. Biedny Armor, trzeba go pogładzić jak dzidziusia, a od razu poczuje się lepiej.
— Możesz się przeziębić na śmierć…
— Powiedz to swojemu tatusiowi! Kiedy wypluję płuca, opowiesz mu, co to znaczy cisnąć człowieka w śnieg!
— Nie! — krzyknęła. — Nie mogę uwierzyć, że tato zrobiłby…
— Widzisz? Nie wierzysz własnemu mężowi.
— Wierzę ci, ale to niepodobne do ojca…
— Nie. To podobne do samego diabła. To właśnie wypełnia cały ten wasz dom. Duch zła! A kiedy ktoś próbuje głosić tam słowo boże, wrzucają go w śnieg!
— Co tam robiłeś?
— Chciałem ratować twojego brata. Teraz już pewnie nie żyje.
— Ty? Chciałeś go ratować?
Może nie chciała, by zabrzmiało to pogardliwie, ale Armor dobrze siedział, o co jej chodzi. O to, że nie ma żadnych tajemnych zdolności w niczym nie może nikomu pomóc. Po tylu latach małżeństwa wciąż pokładała wiarę w magię, dokładnie tak, jak jej rodzina. Nic się nie zmieniła.
— Jesteś taka sama — oświadczył. — Zło tkwi w tobie tak głęboko, że nie mogę go z ciebie wytłumaczyć, nie mogę wymodlić, nie mogę wykochać i nie mogę wykrzyczeć!
Kiedy powiedział „wytłumaczyć”, pchnął ją lekko, by zaakcentować to słowo. Gdy powiedział „wymodlić”, pchnął silniej. Mówiąc „wykochać” ujął ją za ramiona i potrząsnął tak mocno, że rozwiązał się jej kok, a włosy pofrunęły dookoła głowy. A kiedy rzekł „wykrzyczeć”, popchnął ją tak, że potknęła się i upadła.
Zanim jeszcze dotknęła podłogi, ogarnął go wstyd większy niż wtedy, kiedy jej ojciec wyrzucił go na śnieg. Silny mężczyzna budzi we mnie poczucie słabości, więc wracam do domu i biję żonę. Doprawdy, wspaniały ze mnie mąż. Byłem chrześcijaninem, który nigdy nie zranił i nie uderzył żadnego mężczyzny ani kobiety, a teraz własną żonę, ciało z mego ciała, przewracam na podłogę. Tak myślał. Miał zamiar paść przy niej na kolana, płakać jak dziecko i błagać o wybaczenie. I zrobiłby to, ale ona spojrzała na jego twarz wykrzywioną ze wstydu i gniewu, i nie wiedziała, że jest wściekły na siebie. Wiedziała tylko, że ją uderzył, więc zareagowała sposób naturalny dla kogoś wychowanego tak jak ona. Skrzyżowała palce w znak ochronny i wyszeptała jakieś słowo, które miało go nie dopuszczać.
Nie mógł upaść na kolana obok niej. Nie mógł zrobić nawet kroku w jej stronę. Nie mógł choćby pomyśleć o zrobieniu tego kroku. Czar ochronny był tak silny, że Armor zatoczył się, otworzył drzwi i wybiegł w samej koszuli. Dziś spełniły się wszystkie jego lęki. Kariera polityczna legła w gruzach, ale to drobiazg w porównaniu z czymś o wiele gorszym: jego własna żona odprawiała czary pod jego dachem. Użyła magii przeciw niemu, a on nie potrafił się obronić. Była czarownicą. Była czarownicą, a dom był nieczysty.
Marzł. Nie miał kurtki ani nawet kamizelki. Mokra koszula lepiła się do ciała i mroziła aż do kości. Musiał się gdzieś schronić, ale nie mógł znieść myśli o tym, że w takim stanie zapuka do cudzych drzwi. Znał tylko jedno miejsce, gdzie mógłby pójść: na górę, do kościoła. Thrower ma tam drewno, więc będzie ciepło. W kościele może się modlić i próbować zrozumieć, dlaczego Pan mu nie pomógł. Czy nie służyłem Ci, Panie?
Wielebny Thrower otworzył drzwi kościoła i wolno, lękliwie wszedł do wnętrza. Bał się spotkania z Przybyszem. Wiedział, że zawiódł. Wiedział, że sam jest winien swej klęski. Szatan nie powinien mieć takiej władzy, by przepędzić go z tego domu. Wyświęcony kapłan działający w imieniu Pana, wypełniający instrukcje przekazane przez anioła… A Szatan odepchnął go, zanim jeszcze Thrower zrozumiał, co się dzieje.
Zrzucił okrycie. W kościele było gorąco. Ogień w piecu musiał płonąć dłużej, niż się spodziewał. A może dręczyła go gorączka wstydu?
Szatan nie mógł być silniejszy od Pana. A zatem to Thrower był za słaby. To jego wiara okazała się nie dość silna.
Ukląkł przed ołtarzem i wykrzyczał imię Pana.
— Wybacz mi moją niewiarę! — płakał. — Trzymałem nóż, ale Szatan stanął przeciwko mnie i brakło mi sił.
Wyrecytował litanię samoegzorcyzmującą, wymienił wszystkie swoje dzisiejsze klęski. Wreszcie umilkł wyczerpany.
Dopiero kiedy oczy miał czerwone od płaczu, a głos słaby i zachrypnięty, pojął, w którym momencie zachwiała się jego wiara. To było wtedy, kiedy zażądał od Alvina wyznania wiary, a chłopiec kpił z tajemnic boskich. „Jak może siedzieć na szczycie czegoś, co nie ma szczytu?” Thrower uznał pytanie za dowód ignorancji i zepsucia, ale ono przemknęło aż do serca i przebiło jądro wiary. Pewniki, które były podporą życia, rozpadły się nagle pod ciosami pytań niewykształconego dziecka.
— Ukradł mi wiarę — załkał Thrower. — Wszedłem do niego jako sługa boży, a wyszedłem jako człowiek wątpiący.
— Istotnie — potwierdził ktoś za plecami. Thrower znał ten głos. Głos, którego w chwili klęski lękał się i pragnął jednocześnie. Wybacz mi i pociesz mnie, Przybyszu, mój przyjacielu! Ale nie zapomnij też ukarać mnie straszliwym gniewem zazdrosnego Boga.
— Ukarać? — powtórzył Przybysz. — Jak mógłbym karać tak wspaniały okaz człowieczeństwa?
— Nie jestem wspaniały — odparł żałośnie Thrower.
— Trudno nawet nazwać cię człowiekiem — stwierdził Przybysz. — Na czyj obraz zostałeś stworzony? Posłałem cię, żebyś niósł słowo moje do tego domu, a tymczasem to oni prawie cię nawrócili. Jak mam cię teraz nazywać? Heretykiem? Czy tylko sceptykiem? Odpowiedz mi.
— Chrześcijaninem! — zapłakał Thrower. — Wybacz mi i znowu nazwij chrześcijaninem.