— Można jej wierzyć, pani Guester?
Mama skinęła głową, a chłopcy pognali do drzwi, krzycząc:
— On żyje! Jeszcze żyje!
— Jesteś pewna? — zapytała surowo mama. — To okrutne, wlewać im w serca nadzieję, jeśli to nie jest prawda…
Ale wtedy do sali wszedł dziadunio.
— Daj spokój, Peg — powiedział. — Skąd by wiedziała, że porwała go rzeka, gdyby tego nie zobaczyła?
— Wiem — przyznała mama. — Ale teraz mam co innego na głowie. Ta kobieta już zbyt długo powstrzymuje poród. Muszę się zająć dzieckiem, więc chodź, mała Peggy. Musisz powiedzieć, co zobaczysz.
Mała Peggy ruszyła za nią do sypialni obok kuchni, gdzie spali mama i tato, kiedy goście zostawali na noc. Kobieta leżała w łóżku, mocno ściskając dłoń dziewczynki o ciemnych, poważnych oczach. Mała Peggy nie znała ich twarzy, ale rozpoznała płomienie serc, zwłaszcza ból i lęk rodzącej.
— Ktoś krzyczał — szepnęła kobieta.
— Uspokój się — poleciła mama.
— O tym, że jeszcze żyje.
Poważna dziewczynka uniosła brew i spojrzała na mamę.
— Czy to prawda, pani Guester?
— Moja córka jest żagwią. Dlatego ją tu przyprowadziłam. Żeby spojrzała na dziecko.
— Czy widziała mojego syna? Czy on żyje?
— Myślałam, że masz jej nie mówić, Eleanor — rzuciła mama.
Dziewczynka pokręciła głową.
— Widziała z wozu. On żyje?
— Powiedz im, Margaret — poleciła mama.
Mała Peggy obejrzała się, szukając płomienia serca chłopca. Kiedy patrzyła w ten sposób, przestawały istnieć ściany. Płomień wciąż gorzał, choć wiedziała, że jest bardzo daleko. Tym razem jednak zbliżyła się do niego, jak to potrafiła, i przyjrzała dokładnie.
— Jest w wodzie. Zaplątany w korzenie.
— Vigor! — krzyknęła rodząca.
— Rzeka chce go zabić. Rzeka powtarza: Giń, giń.
Mama dotknęła ramienia kobiety.
— Bliźnięta pobiegły zawiadomić pozostałych. Wyślą ludzi na poszukiwania.
— W ciemności! — rzuciła pogardliwie kobieta.
Mała Peggy przemówiła znowu.
— On się chyba modli. Powtarza… siódmy syn.
— Siódmy syn — szepnęła Eleanor.
— Co to znaczy? — spytała mama.
— Jeśli urodzi się chłopiec — wyjaśniła Eleanor — i to zanim umrze Vigor, będzie siódmym synem siódmego syna. I wszystkich sześciu pierwszych będzie żywych.
Mama głośno wciągnęła powietrze.
— Nic dziwnego, że rzeka…
Nie musiała kończyć. Wzięła małą Peggy za rękę i podprowadziła do łóżka.
— Popatrz na to dziecko i sprawdź, co zobaczysz.
Mała Peggy już wcześniej robiła takie rzeczy. Do tego głównie wykorzystywano żagwie: żeby patrzeć na nie narodzone dzieci w chwili porodu. Po części dlatego, by wiedzieć, jak są ułożone w łonie matki. A także dlatego, że niekiedy żagiew odgadywała, kim jest i kim będzie dziecko, potrafiła opowiedzieć historie z przyszłych czasów.
Peggy widziała płomień serca dziecka, zanim jeszcze dotknęła brzucha kobiety. To ten płomień zauważyła wcześniej; palił się tak jasny i gorący, że w porównaniu z płomieniem matki był jak słońce wobec księżyca.
— To chłopiec — oznajmiła.
— Więc niech go urodzę — szepnęła kobieta. — Niech zaczerpnie tchu, póki oddycha Vigor.
— Jak leży dziecko? — spytała mama.
— Tak jak trzeba — uspokoiła ją mała Peggy.
— Główką do przodu? Twarzą w dół?
Mała Peggy przytaknęła.
— Czemu więc nie wychodzi? — chciała wiedzieć mama.
— Ona kazała mu czekać. — Mała Peggy spojrzała na rodzącą.
— Na wozie — wyjaśniła kobieta. — Pchał się na świat, więc rzuciłam zaklęcie.
— Powinnaś mi od razu powiedzieć — zirytowała się mama. — Mam ci pomóc, a nie mówisz nawet, że dziecko jest pod zaklęciem. Ty, dziewczyno!
Pod ścianą stało kilka dziewczynek, spoglądających rozszerzonymi oczyma. Nie wiedziały, o którą mamie chodzi.
— Którakolwiek. Potrzebny mi jest ten żelazny klucz z kółkiem, co wisi na ścianie.
Największa niezgrabnie zdjęła go z haka i przyniosła. Mama zakołysała wielkim kółkiem i kluczem nad brzuchem rodzącej. Nuciła cicho:
Kobieta krzyknęła w nagłym ataku cierpienia. Mama odrzuciła klucz, zerwała koc, uniosła kolana rodzącej i ostro nakazała Peggy, by patrzyła.
Mała Peggy dotknęła łona kobiety. Umysł chłopca był pusty, z wyjątkiem wrażenia nacisku i narastającego chłodu, gdy wynurzał się na powietrze. Ale właśnie ta pustka pozwalała na dostrzeżenie rzeczy, które już nigdy nie będą wyraźnie widoczne. Miliardy miliardów ścieżek jego życia stało otworem, czekając na pierwsze wybory, na pierwsze przemiany świata wokół niego, by z każdą sekundą eliminować miliony możliwych przyszłości. Przyszłość tkwiła w każdym: migotliwy cień, który widywała rzadko i nigdy wyraźnie, przesłaniany myślami o chwili bieżącej. Teraz jednak, przez kilka bezcennych sekund, mała Peggy zobaczyła te przyszłości z pełną wyrazistością.
I zobaczyła śmierć na końcu każdej ścieżki. Tonięcie, zatopienie… każda ścieżka prowadziła to dziecko do śmierci w wodzie.
— Dlaczego tak go nienawidzisz! — zapłakała mała Peggy.
— Co? — zdziwiła się Eleanor.
— Pst — uciszyła ją mama. — Niech widzi, co ma widzieć.
We wnętrzu nie narodzonego dziecka otaczająca płomień serca ciemna plama wody wydawała się przeraźliwie potężna i mała Peggy przestraszyła się, że całkiem go zgasi.
— Wyjmijcie go! Niech odetchnie! — zawołała.
Mama sięgnęła do łona, choć sprawiało to rodzącej straszliwy ból; mocnymi palcami chwyciła dziecko za szyję i wyrwała je na zewnątrz.
W tej właśnie chwili, gdy z duszy dziecka cofnął się już mrok wody, a jeszcze przed pierwszym oddechem, mała Peggy zobaczyła, jak znika dziesięć tysięcy śmierci poprzez wodę. Po raz pierwszy pojawiły się otwarte ścieżki, wiodące ku oszałamiającej przyszłości. A wszystkie ścieżki nie zakończone wczesnym zgonem miały jedną wspólną cechę. Na wszystkich mała Peggy widziała siebie, jak robi pewną prostą rzecz.
Zrobiła więc tę rzecz. Oderwała dłonie od wiotkiego już brzucha i wcisnęła się pod ramię mamy. Właśnie pokazała się głowa dziecka, wciąż pokryta krwawym czepkiem, strzępem worka miękkiej skóry, w którym pływało w matczynym łonie. Chłopiec miał rozwarte wargi i wsysał czepek do ust, ale błona nie pękała. Malec nie mógł oddychać.
Mała Peggy uczyniła to, co zobaczyła w wizji przyszłości. Wyciągnęła rękę, chwyciła za czepek pod brodą noworodka i ściągnęła mu go z twarzy. Zsunął się cały — jeden wilgotny strzępek. A kiedy odkrył usta, chłopiec odetchnął głęboko i zapłakał piskliwie. W tym płaczu rodzące matki słyszą pieśń życia.
Mała Peggy zwinęła czepek. Wciąż myślała o wizjach, które dostrzegła na ścieżkach przyszłości dziecka. Nie wiedziała jeszcze, co te wizje oznaczają, ale tak wyraźnie odbiły się w jej umyśle, że z pewnością nigdy ich nie zapomni. Bała się trochę, gdyż bardzo dużo zależało od niej samej i od tego, jak użyje porodowego czepka, ciepłego jeszcze w dłoniach.
— Chłopiec — oznajmiła mama.
— Czy jest siódmym synem? — szepnęła rodząca.