Выбрать главу

Robert Sheckley

Siódma ofiara

Stanton Frelaine siedział za biurkiem usiłując sprawiać wrażenie zapracowanego, jak przystało wyższemu urzędnikowi o godzinie dziewiątej trzydzieści. Na próżno. Za nic nie potrafił się skoncentrować na ogłoszeniu, które ułożył poprzedniego wieczoru, nie mógł myśleć o interesach. Mógł tylko czekać na poranną pocztę.

Od dwóch tygodni czekał na zawiadomienie. Rząd spóźniał się jak zwykle.

Szklane drzwi jego gabinetu nosiły napis: „Morger i Frelaine. Konfekcja”. Teraz otworzyły się i wszedł E.J. Morger, kulejąc z lekka na skutek starego postrzału. Ramiona miał przygarbione, ale w wieku lat siedemdziesięciu trzech nie przejmował się już zbytnio swoją postawą.

— No i jak, Stan? — spytał Morger. — Co z tym ogłoszeniem?

Frelaine zawarł spółkę z Morgerem przed szesnastu laty, kiedy sam był dwudziestosiedmioletnim młodym człowiekiem. Wspólnie rozkręcili „Ochronny Strój” w koncern obracający milionami.

— Myślę, że można je zamieścić — powiedział Frelaine podając Morgerowi kartkę papieru. Ach, żeby już przyszła ta poczta, myślał.

— „Czy masz już Ochronny Strój? — czytał Morger na głos, zbliżając papier do oczu. — Dzięki wysiłkom najlepszych krawców świata Ochronny Strój Morgera i Frelaine’a dyktuje styl w modzie męskiej”.

Morger odchrząknął, spojrzał na Frelaine’a i uśmiechnąwszy się czytał dalej.

— „Ochronny Strój jest nie tylko najbezpieczniejszy, ale i najmodniejszy. Każdy egzemplarz ma wbudowaną kieszeń na broń, absolutnie niewidoczną. Nikt poza tobą nie będzie wiedział, że masz broń. Tajna kieszeń jest wyjątkowo łatwo dostępna, umożliwiając błyskawiczne wydobycie broni. Do wyboru kieszeń w spodniach lub marynarce”. Bardzo ładnie — zauważył Morger.

Frelaine obojętnie kiwnął głową.

— „Model specjalny zaopatrzony jest w kieszeń z wyrzutnikiem broni, największe osiągnięcie ostatnich dni w ochronie osobistej. Dotknięcie ukrytego guzika wrzuca odbezpieczoną broń do ręki. Odwiedź najbliższy sklep «Ochronnego Stroju». Poczuj się bezpiecznie”. Doskonale — powiedział Morger. — Bardzo dobry, dystyngowany tekst. — Zastanowił się przez chwilę muskając swój siwy wąs. — Czy nie należało wspomnieć, że Ochronny Strój produkowany jest w dużym wyborze modeli, jedno- i dwurzędowych, na jeden i dwa guziki, z wąskimi i szerokimi klapami?

— Słusznie. Zapomniałem.

Frelaine wziął kartkę i zrobił notatkę na marginesie. Potem wstał, obciągając marynarkę na wydatnym brzuszku. Frelaine miał czterdzieści trzy lata, zaczynał tyć i łysieć. Wyglądał sympatycznie, oczy miał zimne.

— Nie denerwuj się — powiedział Morger. — Na pewno przyjdzie z dzisiejszą pocztą.

Frelaine zmusił się do uśmiechu. Chciało mu się chodzić po gabinecie, ale zamiast tego przysiadł na skraju biurka.

— Można by pomyśleć, że to moje pierwsze zabójstwo — powiedział z ironicznym uśmiechem.

— Wiem, jak to jest — powiedział Morger. — Zanim odwiesiłem na kołek broń, przez miesiąc nie mogłem spać czekając na zawiadomienia Wiem.

Dwaj mężczyźni zamilkli. Kiedy cisza stawała się już nie do zniesienia, wszedł urzędnik i położył na biurku pocztę.

Frelaine odwrócił się, chwycił listy i pośpiesznie je przerzucił. Znalazł to, czego szukał: podłużną białą kopertę BEK z urzędową pieczęcią.

— Jest! — zawołał Frelaine z szerokim uśmiechem. — To jest to!

— Doskonale. — Morger spojrzał na kopertę z zainteresowaniem, ale nie poprosił Frelaine’a, żeby ją otworzył. Byłoby to naruszeniem etykiety, a także złamaniem prawa. Nikt poza myśliwym nie miał prawa znać nazwiska ofiary. — Pomyślnego polowania.

— Spodziewam się — odparł Frelaine z pewnością siebie. Biurko miał uporządkowane od tygodnia. Wziął swoją aktówkę.

— Udane zabójstwo dobrze ci zrobi — powiedział Morger kładąc rękę na ramieniu Frelaine’a. — Byłeś ostatnio bardzo spięty.

— Wiem. — Frelaine znów uśmiechnął się szeroko i uścisnął dłoń Morgera.

— Jaka szkoda, że to już nie te lata — powiedział Morger spoglądając znacząco na swoją kulawą nogę. — Sięgnęłoby się jeszcze po broń.

Starszy pan był swego czasu nie byle jakim myśliwym. Dziesięć udanych polowań otworzyło mu drogę do ekskluzywnego Klubu Dziesiętników. I, oczywiście, za każde polowanie musiał raz wystąpić w roli ofiary, co znaczyło, że musiał mieć na swoim koncie dwadzieścia zabójstw.

— Mam nadzieję, że moją ofiarą nie będzie ktoś taki jak ty — zauważył Frelaine na pół żartem.

— Tym się nie przejmuj. Która to będzie?

— Siódma.

— Szczęśliwa siódemka. Do dzieła. Jeszcze trochę i powitamy cię w gronie Dziesiętników.

Frelaine machnął ręką i zrobił krok w stronę drzwi.

— Tylko nie trać czujności — ostrzegł go Morger. — Jedna chwila nieuwagi i będę musiał szukać nowego wspólnika. A jestem zadowolony z tego, którego mam teraz.

— Będę uważał — obiecał Frelaine.

Zamiast jechać autobusem, poszedł do domu pieszo. Chciał trochę ochłonąć. Nie chciał zachowywać się jak smarkacz na pierwszym polowaniu.

Idąc Frelaine patrzył prosto przed siebie. Przyglądanie się ludziom oznaczało proszenie się o kulkę, gdyby któryś z nich okazał się przypadkowo ofiarą. Niektórzy z nich strzelali, gdy tylko się na nich spojrzało. Nerwowi faceci. Frelaine na wszelki wypadek patrzył ponad głowami mijanych przechodniów.

Przed sobą miał właśnie wielką tablicę, na której J.F. O’Donovan polecał swoje usługi dla ludności.

„Ofiaro! — głosił znak wielkimi czerwonymi literami. — Nie musisz liczyć na szczęście. Skorzystaj ze sprawdzonego tropiciela. Zleć nam wykrycie zabójcy. Zapłacisz po jego śmierci!”.

Tablica przypomniała coś Frelaine’owi. Natychmiast po przyjściu do domu dzwonić do Eda Morrowa.

Przeszedł przez jezdnię przyśpieszając kroku. Nie mógł się doczekać, kiedy wejdzie do domu, otworzy kopertę i dowie się, kto jest ofiarą. Ktoś sprytny czy głupi? Bogaty, jak jego czwarta zwierzyna, czy biedny, jak Pierwsza i druga? Będzie miał zorganizowaną służbę tropicieli czy będzie polegać tylko na sobie?

Podniecenie polowaniem rozgrzewało jego krew, przyśpieszało rytm serca. O jedną przecznicę przed nim rozległy się strzały. Dwa szybkie. Potem jeszcze jeden.

Ktoś dostał swoją zwierzynę, pomyślał Frelaine. Gratulacje.

Wspaniałe uczucie, myślał. Czuł, że znów żyje.

Natychmiast po wejściu do swojej kawalerki Frelaine zatelefonował do tropiciela, Eda Morrowa, który między akcjami pracował jako mechanik samochodowy.

— Halo, Ed? Tu Frelaine.

— O, cześć, panie Frelaine. — Wyobraził sobie chudą, umazaną smarem twarz, uśmiechającą się do słuchawki.

— Ruszam na polowanko, Ed.

— Powodzenia, panie Frelaine — powiedział Ed Morrow. — Pewnie chce pan, żebym był w pogotowiu.

— To prawda. Myślę, że nie będzie mnie najwyżej tydzień — dwa. W ciągu trzech miesięcy od zabójstwa dostanę zawiadomienie, że zostaje ofiarą.

— Będę w pogotowiu. Udanego polowania, panie Frelaine.

— Dziękuję. Do zobaczenia. — Odłożył słuchawkę. Zarezerwowanie sobie wytrawnego tropiciela było mądrym posunięciem. Po zabójstwie przyjdzie kolej Frelaine’a, żeby zostać ofiarą. Wtedy Ed Morrow znów będzie jego ubezpieczeniem na życie.

Cóż to był za znakomity tropiciel! Niewykształcony, prawdę mówiąc, głupi. Ale jakie oko na ludzi! Morrow miał wrodzony talent. Jego blade oczy potrafiły wypatrzyć podejrzanego przybysza na pierwszy rzut oka. Był też szatańsko sprytny w zastawianiu pułapek. Niezastąpiony człowiek.