Выбрать главу

Grający do tańca zespół, usytuowany naprzeciw schodów, grał jazz, a Alex prowadził Bernadette po parkiecie z lekkością, która sprawiała jej prawdziwą przyjemność. Wiele par tańczyło i Bernadette przyglądała się ostrożnie każdemu mężczyźnie, którego mijali, ale żaden z nich nie był Dantonem.

– To muzyka dla starszego pokolenia – zauważył sucho Alex. – O jedenastej zacznie inny zespół i będziemy mieli prawdziwy beat dla podniesienia temperatury – jego głos przeszedł w pełen goryczy szept. – Cholera! Jeszcze jeden!

– O co chodzi? – zapytała Bernadette.

Skrzywił się.

– Wolałbym być oryginalny. Mamy już trzech Ludwików XIV: ja, następny chętny do przejażdżki na małżeńskiej karuzeli Alicji i jeszcze jeden drań, który właśnie wszedł.

Bernadette uśmiechnęła się sama do siebie, ledwie spojrzawszy na nowo przybyłego. Jednego była pewna. Danton Fayette dołoży wszelkich starań, żeby być oryginalnym.

Ale mijała godzina za godziną, a Bernadette go nie widziała. Tańczyła z wieloma mężczyznami, a w przerwach między tańcami obchodziła całe towarzystwo zebrane w sali balowej i w patio, ale jej poszukiwania były daremne. A Alex stawał się coraz bardziej rozgoryczony, ponieważ liczba Ludwików XIV urosła do pół tuzina. Jeden z nich obnosił połyskującą broszkę w kształcie lilii wpiętą w żabot, której na pewno Alex mu zazdrościł, bo nawet jeśli była zrobiona tylko ze sztucznych kamieni, stanowiła charakterystyczny, wyróżniający szczegół.

Danton chyba specjalnie starał się przybyć późno, żeby ją rozdrażnić. Bernadette zdecydowała się udać do gotowalni, aby sprawdzić swój wygląd. Poprawiła włosy i wróciła w pobliże schodów, by spojrzeć na dół na tłum. Ale ciągle nie dostrzegała nikogo nowego w gromadzie rozbawionych gości.

Kobieta z haremu była nadal uwieszona u boku Gerarda… tak samo przez cały wieczór. Bernadette przypuszczała, że jest to Tammy Gardner, obecna kochanka jej ojca, której udawało się utrzymać go przy sobie dłużej niż innym, bo przez ponad dwa lata. Bernadette mimowolnie zaczęła się zastanawiać, jak długo udawało się to jej matce, ale natychmiast zdusiła tę myśl.

Gdzie, do diabła, był Danton?

Przypomniała sobie to, co mówił ojciec, że Danton nie uznaje żadnych reguł, i poczuła, że traci cierpliwość. Postanowiła, że zastosuje ten sam chwyt co on, i zamiast wrócić na salę balową podeszła do drzwi, które prowadziły na wielki otwarty taras, wznoszący się ponad patiem.

Lekki wiatr od strony portu był bardzo orzeźwiający. Pragnęła zdjąć maskę, ale nie odważyła się na to ryzyko. Nie może dawać Dantonowi przewagi… gdyby w poszukiwaniu jej nagle tu przyszedł. Musi gdzieś przecież być. Ale w jakim przebraniu? Zawsze ukrywa jakieś karty w rękawie, jak twierdził jej ojciec.

Bernadette rozważała to wszystko, zbliżając się do balustrady zamykającej balkon i spoglądając na światła po drugiej stronie portu, zbyt pochłonięta swymi myślami, by je naprawdę widzieć.

Ukryty – to było kluczowe słowo. W jaki sposób udawało się Dantonowi przed nią ukryć.

Skrzypnięcie krzesła przestraszyło ją i obróciła się gwałtownie. Jeden z Ludwików XIV – Alex? – podniósł się leniwie z bambusowego fotela w odległym, zaciemnionym kącie tarasu.

– Czekam na panią, Bernadette.

Głos Dantona! Zaszokowana Bernadette nie mogła wydobyć z siebie słowa, gdy zbliżał się do niej, a poniżej maski błyszczały w uśmiechu jego białe zęby.

– Mogę teraz powiedzieć, że zwyciężyłem – powiedział z pełnym bezczelności zadowoleniem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Bernadette czuła palącą, bezsilną złość. Pokonał ją, ale jej zdaniem, nie całkiem uczciwie.

– Od kiedy się pan tu ukrywa?

Był rozbawiony i śmiał się z triumfem.

– O nie, nie, moje wschodzące światło dnia! Proszę tylko nie próbować tłumaczeń. Nie przyjmę żadnego z nich. Przyszedłem na ten taras, kiedy pani udała się do gotowalni. Poza tym można mnie było bardzo łatwo zobaczyć, odkąd się tu zjawiłem parę godzin temu.

Rozłożył ręce z błazeńską przesadą.

– Miała pani wszystkie szanse, żeby mnie zidentyfikować: tańczyłem koło pani trzy razy, stałem razem z ludźmi, którym się pani przyglądała, brałem szampana z tacy kelnera jednocześnie z panią i za każdym razem prześlizgnęła pani po mnie wzrokiem.

Nie było wątpliwości, że mówił prawdę. Jedno, co mogła zrobić, to tylko umniejszać jego zwycięstwo.

– Teraz rozumiem, że przeceniłam pana, Dantonie. Wierzyłam, że jest pan prawdziwą indywidualnością. Widzieć pana jako jednego z wielu – to dla mnie bolesne rozczarowanie. Nie było warto robić tego pojedynku.

Jego uśmiech świadczył, że uwagi Bernadette nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.

– A któż to sprawił, że było ich aż tylu, jak myślisz, Bernadette. Uwierz mi, to nie przypadek. Słówko tu czy tam… sugestia… serdeczna rada. Muszę przyznać, że to nie był oryginalnie mój pomysł – Edgar Allan Poe ukrył list, którego wszyscy szukali w najbardziej oczywistym miejscu – a ja sprytnie to wykorzystałem.

Ukryty! Teraz zrozumiała, co miał na myśli ojciec. Danton był niesłychanie sprytny, robił, co chciał, i używał innych, aby się za nimi ukryć. Ta lekcja podziałała na nią otrzeźwiająco, uświadomiła jej bowiem, jak łatwo udawało mu się manipulować innymi ludźmi, aby osiągnąć swój cel.

– A jeśli idzie o indywidualność – wycedził – to pod tym względem też jestem w porządku. Grałem z tobą uczciwie, Bernadette. To ty po prostu nie zwróciłaś uwagi na znak. Jestem jedynym Ludwikiem XIV zfleur-de-lis.

Wskazał dłonią marszczony koronkowy żabot, na którym ostentacyjnie lśnił francuski znak heraldyczny zrobiony ze wspaniałych diamentów. Bernadette pamiętała, że prześlizgnęła się po nich wzrokiem, uznając wtedy, że to zabawa – ale Danton na pewno nie nosiłby imitacji.

– Wiele kobiet zwróciło na nie uwagę – powiedział, podkreślając znowu z wyraźną przyjemnością jej porażkę.

Bernadette widziała dostatecznie dużo drogiej biżuterii, by mieć pojęcie, ile taka rzecz może kosztować, i była oburzona, że wydaje tyle pieniędzy jedynie dla kaprysu, na jeden wieczór!

– Co za marnotrawstwo pieniędzy. To musiało pana kosztować co najmniej sto tysięcy dolarów – odcięła z pogardą.

– O ile pamiętam, nie dostałem reszty… ale się opłaciło, bo udało mi się coś pani udowodnić… a na dodatek jestem pewien, że okaże się to dobrą inwestycją – jego usta zacisnęły się lekko w grymasie, który był zmysłowy i niepokojący zarazem. – Czy wreszcie dowiodłem, że mam rację?

Bernadette ciągle broniła się przed przyznaniem się do porażki.

– Czy tak się sam pan widzi, Dantonie? Jaki wspaniały Król-Słońce? – kpiła.

Znowu się zaśmiał.

– Francuz z pochodzenia, dekadent, grzesznik próżny, ekstrawagancki… Czy to nie tak mnie pan widzi, Bernadette? Niech pani sama przyzna, robiłem wszystko, żeby pani ułatwić zadanie.

W pewnym sensie miał rację. Ale ta charakterystyka umieszczała go na tym samym poziomie, na którym znajdował się jej przyrodni brat, Alex, a tymczasem charakter Dantona był znacznie głębszy, znacznie bardziej złożony… miał tyle warstw, których jeszcze nie poznała, które ledwie zaczęła dostrzegać. To było niepokojące spostrzeżenia, ale potwierdzały jej silne dowody. Wykorzystał nawet jej przyrodniego brata, by ją zmylić. Nadszedł czas, żeby zrewidować swoje sądy

– Nie. Nie tak pana widzę – powiedziała szczerze i spokojnie. Był o wiele bardziej niebezpieczny. Nie była nawet pewna, czy Rasputin i Mefistofeles był równie niebezpieczni.

Nie odpowiedział od razu. Jego milczenie i spokój stworzyły wrażenie dziwnego bezruchu, od którego zadrżało jej serce.