Nie czekał na odpowiedź. Odwrócił się, podszedł do poręczy i uchwycił się jej mocno, a potem wolno, ociężałym krokiem zaczął wchodzić po schodach.
– Gerard? – To była dziewczyna z haremu, która uniosła ku niemu twarz i odezwała się wysokim, pełnym niepokoju głosem.
Zatrzymał się na moment i spojrzał na nią w dół.
– Wszystko w porządku, Tammy. Niedługo zejdę znowu na dół. Zaczekaj tu na mnie.
Bernadette patrzyła, jak z trudem wchodził po schodach, i nagle opanowało ją przerażenie: jego szara twarz… Danton ostrzegający, że zdenerwowanie jest dla niego niebezpieczne… Jeffrey, który wszędzie go woził, sugerujący, że powinna się z nim pogodzić, nim będzie za późno.
To serce!
Angina pectoris… arterioskleroza… jej medyczne doświadczenie podsuwało najrozmaitsze możliwości.
I może teraz potrzebuje pomocy? Czy ma tabletki na serce?
Zaczęła natychmiast wchodzić za nim po schodach, ale dziewczyna z haremu złapała ją za ramię.
– Nie. Nie idź. On nie chce, żebyś za nim szła, Bernadette, nalegała pospiesznym szeptem.
– Jestem lekarzem – powiedziała krótko Bernadette, zniecierpliwiona tym, że ją zatrzymują, podczas gdy ojciec może potrzebuje pomocy.
– Jego lekarz jest tutaj. Służący może go wezwać, jeśli to będzie konieczne – padła szybka odpowiedź.
– Bernadette – proszę! On nie chce, żeby ktoś go widział w takim stanie. Nie chce nawet mnie. Musisz mi uwierzyć!
Ściskała jej dłonie, zakłopotana tym, że musi ją o coś prosić, ale powodowała nią troska o dobro Gerarda.
– Proszę, nie niepokój go więcej. Może nie udaje mi się ubrać tego w odpowiednie słowa. Może mną gardzisz za to, kim jestem, może nie… ale musisz wierzyć, że ja… kocham twojego ojca. Zrobiłabym dla niego wszystko. A ty… ty nie wiesz, co robisz, Bernadette. Nie chcę, żeby cierpiał…
Bernadette przyglądała się tej kobiecie z niedowierzaniem… kobiecie, która teraz świadczyła takie same usługi, jak niegdyś jej matka. Czuła do niej niechęć, a jej słowa zaprawione były goryczą:
– Co pani może wiedzieć o cierpieniu?
Kobieta uniosła głowę i wyprostowała ramiona z nagłym poczuciem godności.
– Nie ty jedna cierpiałaś z powodu przeszłości – powiedziała wolno i stanowczo. – Zrobiłabym wszystko, żeby was ze sobą zbliżyć. I musisz przyznać, że z tym, co się wydarzyło, ja nie miałam nic wspólnego. To nie była moja wina.
– Czy pani sądzi, że to była moja wina? – odcięła się gniewnie Bernadette.
Kobieta obstawała przy swoim i ani drgnęła.
– Nie wiem. Wiem tylko, że on cierpi… z twojego powodu. A jest dumnym człowiekiem. I nigdy nie da po sobie poznać, że cierpi.
Dumny… tak, to Bernadette wiedziała bardzo dobrze. Ona też nie zdradzała przed nim swoich uczuć. Też nigdy by mu nie powiedziała, że jest chora. I to może być błąd. Bo jemu na niej zależało. Dziś wieczór dał temu dowód. Nie chciał, żeby zadano jej ból. I mimo tego wszystkiego, co się zdarzyło w przeszłości… był w końcu jej ojcem.
– Czy jest pani pewna, że ma dobrą opiekę? – zapytała.
– Tak! – padła natychmiastowa odpowiedź. – Ma najlepszego specjalistę. I ja opiekuję się nim na tyle, na ile mi na to pozwala. Jestem wykwalifikowaną pielęgniarką.
– Czy to serce? – Bernadette chciała wiedzieć, czy jej diagnoza była słuszna.
– Tak. Ma chorobę wieńcową i uważają, że powinien poddać się operacji.
– Kto się nim opiekuje?
– Doktor Norton.
To był najlepszy specjalista od chorób serca, jakiego Bernadette znała. Słuchała jego wykładów i widziała, jak operował. Ojciec był w dobrych rękach. Oceniwszy wszystkie informacje, jakie otrzymała, Bernadette odetchnęła z ulgą. Nie musi za nim iść. Skierowała swoją uwagę na dziewczynę z haremu.
– Dziękuję za to, że mi to pani powiedziała. Zachowam to w tajemnicy.
– Dziękuję – westchnęła kobieta i z widocznym zmęczeniem zdjęła maskę.
Bernadette była zaszokowana, gdy zobaczyła, że Tammy Gardner była tylko o parę lat starsza od niej
– miała może trzydzieści lat, na pewno nie więcej. Jej twarz była bardzo miła, wyglądała świeżo. Nie tak, jak to sobie Bernadette wyobrażała.
Kobieta uśmiechnęła się ironicznie.
– Myślisz pewnie, że jestem za młoda, żeby go kochać. Ale go naprawdę kocham.
Bernadette spojrzała z niedowierzaniem. Słyszała takie słowa już nie raz – uroczyste zapewnienia o czystej miłości nie skażonej przez chciwość – i zbyt wiele razy okazywały się one fałszywe, by mogła przyjąć je za dobrą monetę. Uważała, że prościej jest mieć do czynienia z ludźmi, którzy nie ukrywają swoich motywów.
– A więc to nie pieniądze? – zapytała cicho.
Uśmiech natychmiast zgasł i odpowiedzi towarzyszyła gniewna duma.
– Jeśli kiedyś będę musiała opuścić twego ojca, odejdę dokładnie z tym, z czym przyszłam. Nikt nie będzie mógł postawić mi podobnego zarzutu.
Bernadette przyjrzała się jej jeszcze raz z uwagą – wierzyła jej. Odetchnęła z ulgą.
– Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić, proszę się nie obrażać. To jest coś… co mnie prześladuje
– tłumaczyła się z bólem. Oczami szukała zrozumienia.
– Czy nie przeszkadza pani, że przed panią była cała rzesza innych? – zapytała, pamiętając ze smutkiem, że jej matka była jedną z nich.
– Jakie to ma znaczenie? Teraz jest mój.
Bernadette pokręciła głową nie będąc w stanie przyjąć tego sposobu widzenia rzeczy. Próbowała jej coś wyjaśnić.
– Ale… nie ma zamiaru ożenić się z panią?
– Dlaczego mielibyśmy niszczyć to, co już mamy. Twój ojciec bardzo mnie lubi. Jak długo chce, żebym z nim była, tak długo będę. Jeśli to będzie tylko kilka lat, będę je wspominać z radością przez resztę mojego życia.
Szczere przekonanie, z jakim zostały wypowiedziane te słowa sprawiło, że Bernadette całkowicie wyzbyła się swoich uprzedzeń. Były to sprawy, których nie rozumiała. Jej intelekt poszukiwał wyjaśnień, starała się ujrzeć je pod takim kątem, pod jakim ich nigdy dotąd nie badała.
Czy jej matka myślała tak samo jak Tammy?
Czy ona sama mogłaby żywić podobne uczucia do jakiegoś mężczyzny?
Ujrzała przez chwilę Dantona… co za udręka… budzącego w niej taką namiętność, że nic innego się nie liczyło.
Zadrżała.
Tammy położyła nieśmiało rękę na ramieniu Bernadette, a w jej pięknych zielonych oczach odbijała się mądrość, która przeczyła jej względnie młodemu wiekowi.
– Twój ojciec jest uczciwym człowiekiem, Bernadette. Nie jest bez wad. Ale każdy człowiek jego pokroju ma wady. Tacy jak on różnią się od zwykłych ludzi… takich jak ja. Popełniał błędy i teraz głęboko tego żałuje. I drogo za nie zapłacił. Drożej niż zwykli ludzie. Dla tych, którzy wspięli się tak wysoko, upadek jest bardzo bolesny. Ale jeśli kiedykolwiek do niego przyjdziesz, proszę cię, błagam, wyjdź mu naprzeciw.
Bernadette przetarła dłonią czoło starając się uporządkować splątane myśli.
Danton mówiący jej, że obsesyjnie myśli tylko o sobie… że okoliczności zwęziły jej horyzont… że widzi tylko czarne i białe.
Czyżby nie miała racji? Źle oceniała ojca?… może nie miała racji i w innych sprawach? Wydawało się jej, że wszystkie te wydarzenia nie miały zbyt wiele sensu. Nie dostrzegała w nich znanych sobie wzorców… takich, z którymi mogłaby się identyfikować.
– Bernadette? Czy wszystko w porządku?
– Tak. Jestem zmęczona. Myślę, że czas już na mnie. – Zdołała się zdobyć na przepraszający uśmiech. – Przepraszam panią, jeśli panią obraziłam. Dziękuję za rozmowę, Tammy.
Na twarzy Tammy pojawił się wyraz satysfakcji połączonej z zakłopotaniem.