Выбрать главу

– Nie mam zamiaru – odpowiedziała udając więcej pewności siebie, niż jej naprawdę miała. Gdyby tylko nie wydawał jej się taki pociągający… – Czy był kiedykolwiek żonaty?

– Nie. Działa szybko i swobodnie. Wątpię, żeby interesował się dłużej jakąś kobietą. – Jego spojrzenie spoczęło na Bernadette. Zastanawiał się…

– A co z wyspą? – zapytała. – Musiałeś ją odwiedzić.

Potwierdził skinieniem głowy.

– Danton zaprosił mnie tam trzy lata temu. Tak jak to teraz widzę, wtedy właśnie zaczął rozwijać całą operację, aby mnie w nią wciągnąć. Te Enata jest bardzo piękna. Idylliczna. Poza plantacją i jej zabudowaniami jest ciągle raczej prymitywna. Po jednej stronie jest tam tylko sklep, a po drugiej mała wioska. I chaty wyspiarzy. Wszystko sprowadza się tam łodziami.

– Plantacja? – podpowiedziała.

– Przestała przynosić już dochody. Danton nie próbuje nawet zarządzać tym jak normalnym przedsiębiorstwem. Plantacja zarabia tylko na własne utrzymanie i wypłaca pensje pracownikom.

– A w jaki sposób został właścicielem wyspy? – dopytywała się, bardziej dla podtrzymania rozmowy niż z prawdziwej ciekawości. Wszystko to nie miało znaczenia. Ważne było tylko to, co się zdarzy między nią a Dantonem. Była głupia, że przyjęła jego wyzwanie. Było to prawdziwe szaleństwo narazić się na takie niebezpieczeństwo, a jednak… chciałaby… nie, teraz musi już jechać. To jest sprawa honoru.

– Wyspę dostał w spadku po swoim dziadku – ze strony matki – wyjaśniał ojciec. – Ten z kolei kupił ją przed Pierwszą Wojną Światową. Założył plantacje – kopra, cukier, ananasy… w swoim czasie robili masę pieniędzy.

Zmarszczył brwi.

– Ale to nie ma nic do rzeczy. Byłem zaskoczony, kiedy usłyszałem, że wyspa jest na sprzedaż… za odpowiednią cenę. Gdybym ją ja miał, nigdy bym jej nie sprzedawał. W żadnych okolicznościach.

– On nie chce jej sprzedać – powiedziała Bernadette z całkowitą pewnością. – Danton zawsze robi coś przeciwnego do tego, czego się spodziewasz. Liczy na to, że mu się poddam.

Ich oczy się spotkały w całkowitym i zgodnym porozumieniu. Coś na podobieństwo uśmiechu przemknęło przez twarz Gerarda.

– Może się myliłem. A nuż możesz być dla niego partnerem. W taki czy inny sposób…

Bernadette zmusiła się do uśmiechu.

– Cieszę się, że we mnie wierzysz. A jaki ośrodek turystyczny masz zamiar wybudować, ojcze?

Chwile zajęło mu skupienie się na nowym temacie.

– Będzie oczywiście jakiś kompleks centralny, recepcja, restauracje, ośrodki rozrywkowe, pomieszczenia dla obsługi. Ale goście będą mieszkać w osobnych domkach. Kiedy się ma do dyspozycji całą wyspę, nie trzeba oszczędzać miejsca, a chciałbym zachować naturalny urok tego miejsca. Oczywiście trzeba będzie gdzieś zrobić korty tenisowe i pola golfowe. To niezbędne dla takich ludzi, jakich chciałbym tam przyciągnąć. Powinni być zachwyceni.

Bernadette pokiwała głową, zastanawiając się po cichu, co się stanie z mieszkańcami Te Enata i ich sposobem życia. To, co mówił Danton, miało sens. Była na Hawajach i wiedziała, że nie zostało tam nic z oryginalnej kultury oprócz szczątków zachowanych na pokaz dla turystów. Ale może wtargnięcie zachodniej cywilizacji w postaci ośrodka turystycznego jej ojca będzie ściśle ograniczone? Będzie nalegać na to, żeby tak się stało. Będzie jej się należało to ustępstwo ze strony ojca.

Zapowiedziano jej lot.

Wstali.

Gdy podprowadził ją do wyjścia, była świadoma każdego kroku, który robili, aż do bólu zdawała sobie sprawę, że czas ucieka, a ona nie powiedziała nawet małej części tego, co chciała. Było tyle rzeczy, które chciała wiedzieć. Zależało jej na nim. Ale jak miała to wyrazić? Jak się z nim porozumieć?

Zwlekali z pożegnaniem, podczas gdy kolejka oczekujących na wejście na pokład samolotu malała, ale ciągle nic nie mówili. Ostatni pasażer zakończył formalności związane z wejściem na pokład i stewardessa spojrzała pytająco na Bernadette.

Bernadette odwróciła się sztywno do ojca i wyciągnęła rękę.

– Do widzenia. Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. Jego ręka serdecznie ujęła jej dłoń.

– Uważaj na siebie, Bernadette.

– Ty również – powiedziała zachrypniętym głosem, ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem.

Zabrała rękę i taki żal ścisnął jej serce, że nie mogła odejść… nie powiedziawszy niczego. Odwróciła się i rumieniec zakłopotania pojawił się na jej policzkach.

– Wyjdziesz mi na spotkanie, kiedy będę wracać?

– Oczywiście – zapewnił ją. I miał coś w oczach… coś o wiele serdeczniejszego niż duma.

Nie było czasu na powiedzenie niczego więcej, więc Bernadette, pragnąc zrobić jakiś znaczący gest, zbliżyła się do ojca i wycisnęła na jego policzku pocałunek.

Nie obejrzała się, gdy szła do wyjścia. Nie obejrzała się ani razu. Gerard patrzył za nią, dopóki nie zniknęła w korytarzu prowadzącym do samolotu. W oczach pojawiły mu się łzy, ale było mu wszystko jedno, czy to ktoś zobaczy.

Topniały nagromadzone przez dwanaście lat lody. Nie było nic ważniejszego od tego.

Dotknął policzka, w który go pocałowała.

Za miesiąc wyjdzie jej tutaj na spotkanie… wyjdzie powitać swoją córkę w domu. Za nic nie ma zamiaru umierać na stole operacyjnym dra Nortona, ma przecież tyle powodów do tego, żeby żyć! Poza tym jego serce ma się świetnie. Od bardzo dawna nie czuł się tak dobrze.

I Bernadette poczuła się lepiej. Rozsiadła się wygodnie w fotelu pierwszej klasy i przyjęła kieliszek szampana z rąk stewardessy. Czuła się spokojna i pogodzona ze sobą samą, bardziej, niż przez cały ostatni tydzień, bardziej, niż przez wszystkie ostatnie lata. Kiedy wróci do domu będzie serdeczna dla ojca i będzie z nim szczera… wyjdzie mu na przeciw, jak powiedziała Tammy Gardner.

A na razie musi się skoncentrować na tym, co ją czeka… Danton… i miesiąc z nim na Te Enata. Jak ma walczyć z jego urokiem? Nie może pozwolić mu na zwycięstwo. Tym razem nie. Musi mu pokazać, że bez względu na to, co on zrobi, ona będzie się trzymała swoich zasad!

Trwający sześć i pół godziny lot na Tahiti minął jej szybciej, niż się spodziewała. Ciągle jeszcze nie ułożyła konkretnego planu działania – ani obrony – gdy odrzutowiec wylądował na lotnisku Faaa. Kiedy przechodziła przez formalności celne, podszedł do niej mężczyzna, który przedstawił się jako Alain Perdrier, pilot mający ją przewieźć na Te Enata.

Był późny ranek i gdy opuszczali międzynarodowe lotnisko, tropikalny, wilgotny upał uderzył ją jak fala. Bernadette żałowała, że nie pomyślała o tym, aby wypytać ojca o mieszkanie na plantacji. Miała nadzieję, że była tam klimatyzacja. Miała także nadzieję, że jej ubranie będzie ciągle wyglądać porządnie, kiedy dojedzie na Te Enata.

Na tę pierwszą konfrontację z Dantonem wybrała bardzo modny biały komplet ze spodniami zrobionymi z mieszanki lnu i sztucznego włókna. Żakiet miał krój koszulowy z luźnymi długimi na trzy-czwarte, zgrabnie wywiniętymi rękawami. Do tego założyła żółtą podkoszulkę bez rękawów i sandałki z białożółtych pasków.

Strój uzupełniał miękki biały kapelusz od słońca, pięknie przybrany żółtym, zwracającym uwagę szalem. Bernadette upięła na karku swoje długie jasne włosy w kok, tak, żeby móc założyć kapelusz trochę na bakier. Chciała wyglądać jak dobrze zorganizowana zdyscyplinowana kobieta, która potrafi się odpowiednio znaleźć w każdej sytuacji. Niedostępna… pod każdym względem.