Выбрать главу

Tu zrozumiesz, że jesteś kobietą. Przede wszystkim kobietą – powiedział, celowo biorąc jej milczenie za znak zgody. – Nic nie jest pewniejsze od tego.

I tak obiecując… czy też grożąc… sprowadził ją z mola na swoją wyspę.

Obraz Dantona Fayette jako uczynnego filantropa, troszczącego się o jej dobro, sprowadzającego ją na swą wyspę na miesiąc, aby zagoiły się jej „rany" – był dla Bernadette nie do przyjęcia. W końcu dobrze wiedziała, jak umiał zwodzić. Wcześniej czy później odsłoni swoje prawdziwe oblicze, a ona musi czuwać, by zachować jasność spojrzenia, by wiedzieć, kiedy to nastąpi. I by móc sobie poradzić.

– Zabiorę cię do twojej chaty, żebyś mogła rozpakować się przed lunchem – powiedział, prowadząc ją do jeepa.

– Chaty? – Bernadette zgrzytnęła zębami. – Ale ty masz tu dom, Dantonie – powiedziała z naciskiem.

– Mówiłaś, że chcesz mieszkać osobno, więc będziesz miała osobne mieszkanie. – Niegodziwe rozbawienie lśniło w jego oczach. – Widzisz, jestem w porządku. Dotrzymałem słowa.

A więc tak mu zależy na tym, żeby jej było dobrze, myślała z wściekłością. Ale nie będzie się z nim kłócić i nie będzie go błagać. Dała taki warunek i bez względu na to, jak prymitywna będzie jej chata, będzie w niej mieszkać, nawet gdyby miała tam umrzeć. To tylko miesiąc, powiedziała swojemu przerażonemu sercu.

Na słońcu upał był obezwładniający i Bernadette chętnie przyjęła pomocną dłoń Dantona, gdy wsiadała do jeepa. Jego płócienny dach przynajmniej dawał nieco cienia. Ubranie lepiło się na niej, tak było parno. Im szybciej przebierze się w coś lżejszego, tym lepiej. W chacie z całą pewnością nie ma klimatyzacji!

– A co z moim bagażem? – zapytała, gdy Danton sadowił się na miejscu kierowcy. Spojrzenie w dół na molo uświadomiło jej, że jest właśnie wyładowywany z łódki.

– Będzie przyniesiony jak można najszybciej – powiedział.

– Wolałabym poczekać teraz – powiedziała Bernadette z determinacją. Wystarczy, że będzie mieszkać w chacie. Nie ma zamiaru siedzieć godzinami w ciężkim ubraniu i czekać aż przyniosą jej bagaż. Danton wzruszył ramionami.

– Jak sobie życzysz.

Nagle zaterkotał silnik hydroplanu i mały samolot zaczął rozpędzać się do startu. Bernadette obserwowała, jak prześlizgnął się po lagunie i oderwał od wody. Gdy unosił się do góry, poczuła z całą ostrością, że jest odcięta od świata, który znała.

I Danton wcale tego nie ukrywał:

– Teraz nie ma dla ciebie ucieczki z wyspy, Bernadette – powiedział zmuszając ją, by na niego spojrzała. W jego czarnych oczach lśniła głęboka satysfakcja. – Cokolwiek się zdarzy, nie ma dokąd uciekać! Nie ma kogo wołać. Twój ojciec nie może cię uratować. Przez cały następny miesiąc jesteś moja.

ROZDZIAŁ ÓSMY

A więc… nareszcie ukazał swe prawdziwe oblicze. Żadnej subtelności, żadnych ukrytych kart. Jeśli to miało być jego wspaniałe pociągnięcie -' będzie się musiał jeszcze wiele nauczyć. Przynajmniej o niej. I Bernadette była gotowa, by zacząć dawać mu lekcje. Już sama jego- arogancja sprawiała, że płonęła ze złości.

– Nie wyobrażaj sobie, że jestem tu jakimś więźniem, Dantonie – rzuciła zjadliwie. – I nie myśl, że możesz ze mną zrobić, co zechcesz. Pamiętaj, że los tej wyspy jest w moich rękach. Chcę wprowadzić tu parę podstawowych reguł…

– Cóż za świetny pomysł!

Jego rozbawienie rozgniewało ją jeszcze bardziej.

– … twojego postępowania na czas mojego pobytu! – powiedziała przez zaciśnięte zęby.

Uśmiechnął się zachęcająco.

– Bardzo proszę.

Wzięła głęboki oddech, by ostudzić swój gniew.

– Po pierwsze, w żaden sposób nie będziesz ograniczał mojej swobody poruszania się. Bez względu na to, w jakim celu stworzyłeś te sytuację, mam zamiar dotrzymać słowa, ale będę robić na tej wyspie, co będę chciała, i chodzić, gdzie będę chciała.

– Naturalnie. Jak tylko urządzisz się w swojej chacie, zostawię ci tego jeepa. Używaj go do woli.

To szczodre i niespodziewane ustępstwo przygasiło gniew Bernadette. Zerknęła na niego podejrzliwie. Czarne oczy patrzyły na nią znowu.

– A po drugie – podpowiedział i zacisnął usta we właściwy mu, zmysłowy sposób.

– Po drugie – Bernadette zgrzytnęła, ciągle nie poddając się jego urokowi. – Nie przybyłam tutaj, by stać się twoją osobistą własnością. Więc jeśli spodziewasz się, że ci się uda ze mną przespać, lepiej przemyśl to sobie jeszcze raz, Dantonie, bo różne rzeczy mogą się zdarzyć, ale to… na pewno nie.

Ponura kpina zastąpiła rozbawienie.

– „I wierna sobie pozostań", Bernadette – wyrecytował cicho, ale urągliwie.

Wyprostowała dumnie szyję i powiedziała pogardliwie:

– Taka właśnie jestem. Warto, żebyś w to wreszcie uwierzył.

Uniósł brwi w odpowiedzi na to wyzwanie.

– Nie zaprzeczaj więc nieuniknionej prawdzie, że staniemy się kochankami.

– To nie jest nieuniknione!

– Wiesz, że jest – kpił. – Zawsze to wiedziałaś. Tak samo jak ja. Od pierwszej chwili, gdyśmy się spotkali.

Ta zdumiewająca wypowiedź na chwilę obezwładniła Bernadette.

– To niedorzeczne! – zdobyła się na słabą od powiedź, całkowicie zagubiona.

Z całą pewnością zdawała sobie sprawę, że jest podatna na urok Dantona, dostrzegała niebezpieczeństwo bycia uwiedzioną przez niego, ale czy kiedykolwiek świadomie pogodziła się z tym, że mogą zostać kochankami? Czy tego naprawdę chciała? W tej myśli było coś pociągającego, ale…

– To całkowicie niedorzeczne! – powtórzyła z większą już pewnością.

Danton posłał jej spojrzenie, które mówiło, że oszukuje sama siebie, ale więcej się nie odezwał. Gdy

chłopcy przynieśli jej walizki, kazał położyć je z tyłu samochodu. Kiedy zostały załadowane, zapalił silnik i pojechali bitą drogą, która tylko niewiele różniła się od zwykłej koleiny.

Bernadette odłożyła na jakiś czas analizowanie swojej duszy. Jedno było pewne. Nie ma najmniejszego zamiaru iść do łóżka z Dantonem Fayette tylko dlatego, że on tego chciał. Jeżeli się kiedyś na to zdecyduje… to dlatego, że tego chce. A tymczasem ma pilniejsze problemy… na przykład ta chata, w której ma mieszkać!

Przejechali kilkaset metrów, aż dojechali do rzędu jednopiętrowych domków pokrytych strzechami, które stały tuż przy plaży. Były ocienione drzewami i palmami, a rozdzielały je żywopłoty z hibiskusa zapewniające odosobnienie. Bernadette poczuła wielką ulgę, kiedy Danton skręcił z drogi i zaparkował jeepa przy jednym z nich.

„Chata" była niewątpliwie miejscowym produktem: konstrukcja zrobiona była z pni kokosa, ściany z bambusa, strzecha z grubej warstwy liści palmowych; ale dostrzegła, że podłoga zrobiona była z felcowanych desek, więc wyglądało to jednak dość porządnie. Nawet więcej niż porządnie, musiała przyznać, kiedy Danton wprowadził ją do środka.

Pochyły dach był bardzo wysoki, po obu stronach otwarty, tak że wpuszczał do środka łagodny wiatr, chłodzący całe pomieszczenie. Pokój frontowy był bardzo duży, długi chyba na siedem metrów, a szeroki na cztery. Był umeblowany jak salon, fotelami i kanapami z bambusa ozdobionymi kolorowymi wzorzystymi poduszkami. Podłogę ozdabiały rozrzucone dywaniki. Ogromny kosz wypełniony tropikalnymi owocami stał na dużym niskim stoliku. Krótki korytarzyk biegł ku tylnej ścianie i po jego prawej stronie znajdował się zlew, lodówka i rząd szafek.

Danton ruszył korytarzem otwierając drzwi po obu stronach. Jedne prowadziły do dobrze, nowocześnie wyposażonej łazienki, drugie do przestronnej sypialni z szafami w ścianie, toaletką, półką wypełnioną książkami i ogromnym łóżkiem.