Odkąd tylko zaczęła rozumieć, co się wkoło niej dzieje, była zdecydowana stanąć mocno na własnych nogach i nie być zależną od nikogo. Za nic! I osiągnęła to!
Palił ją gwałtowny gniew. To nie jej wina, że miłość nie pojawiała się na zawołanie. Nie może ponosić odpowiedzialności za to, że jest nieślubnym dzieckiem samego Gerarda Hamiltona. Nie jej wina, że matka umarła, gdy ona była dzieckiem niezdolnym by ją zapamiętać. A jeśli idzie o namiętność, to pojawiała się ona zbyt łatwo w pobliżu bogactwa; ludzie, którzy się nią rozkoszowali, przysporzyli jej gorzkich doświadczeń.
Gdyby oczekiwała, że miłość będzie siłą i namiętnością jej życia, byłaby teraz w godnej pożałowania sytuacji. I jeżeli to właśnie miał na myśli jej tajemniczy wielbiciel, ona go natychmiast, jak tylko będzie miała okazję, wyprowadzi z błędu.
Wrzuciła kartkę do szuflady, w której trzymała pozostałe, i zdecydowała nie spoglądać na nie nigdy więcej. Nawet wtedy, gdy poczuje się samotna i smutna, nawet w chwilowych napadach głębokiej depresji.
Kiedyś ten człowiek się wreszcie ujawni i będzie musiał ponieść odpowiedzialność za swoje słowa. Ona zna je wszystkie na pamięć i z całą pewnością wypróbuje jego szczerość. Będzie musiał jej powiedzieć, dlaczego je wysyłał i co miały znaczyć. Już ona wydobędzie od niego prawdę, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, jaka jej pozostanie do zrobienia w życiu.
Znowu odezwał się dzwonek do drzwi.
Serce Benadette zabiło gwałtownie i musiała wziąć głęboki oddech, aby przynajmniej przybrać pozory spokoju.
Tym razem to zapewne ojciec.
Weszła szybko do sypialni, żeby w ostatniej chwili sprawdzić swój wygląd. Nie żeby jej zależało na tym, co o niej myśli. Od dzieciństwa nauczyła się radzić sobie bez niego. Ale jakiś odruch dumy nakazywał jej, ilekroć pokazywała się publicznie w towarzystwie ojca, nie wyglądać gorzej od jego ślubnej córki. Alicja Hamilton była ulubienicą rubryk towarzyskich w gazetach. Bernadette nigdy nie będzie. Pogardzała tymi pełnymi próżności głupstwami, ale musiała się z nimi liczyć. Przed prasą nie było ucieczki, taką ciekawość budził jej ojciec… Gerard Hamilton, zaangażowany
w każde poważniejsze finansowe przedsięwzięcie, był właścicielem finansowego imperium rozciągającego się na cały świat i oczywiście zawsze przynoszącego zyski – coraz więcej pieniędzy – dzięki którym ono mogło rosnąć, a on stawać się coraz bogatszy i potężniejszy.
Czy kupił sobie jej matkę, tak samo jak kupował sobie wszystkie inne kochanki, odkąd umarła jego żona? Bernadette gorąco pragnęła to wiedzieć, ale nigdy nie pytała… nigdy go nie zapyta… o nic. Nigdy w życiu!
Jej błękitne spojrzenie zlodowaciało na samą myśl o tym. Odbicie w lustrze upewniło ją, że żaden kosmyk ciemnoblond włosów nie wymknął się z eleganckiego węzła, że makijaż nie pozostawiał nic do życzenia, że biała wieczorowa suknia układała się na jej giętkiej sylwetce ze stylem, wdziękiem i wyglądała naprawdę elegancko.
Tak, była gotowa na spotkanie ojca… gotowa do wałki z każdym, w każdych warunkach… I nikomu nie ma zamiaru ustąpić.
Bez pośpiechu wyszła z sypialni, wzięła torebkę ze stolika w przedpokoju i otworzyła drzwi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gerard Hamilton był dużym mężczyzną: wysoki, o szerokich ramionach, zwalisty; przytłaczający zarówno swym wzrostem, jak i siłą osobowości. Był człowiekiem, któremu trudno się było sprzeciwić; człowiekiem silnym i przyzwyczajonym do stawiania na swoim, który lekko nosił swoje pięćdziesiąt osiem lat – wiek gwarantujący mu doświadczenie i dojrzałość i dodający jeszcze szorstkiego, męskiego uroku, jaki zresztą cechował go zawsze.
Nic dziwnego, że kobiety za nim szalały, uwielbiały go i gotowe były zrobić dla niego wszystko. Bernadette zdawała sobie sprawę z jego magnetycznej siły, czasami nawet sama czuła jej działanie, ale nigdy nie pozwoliła sobie na to, by jej ulec.
Gerard Hamilton uśmiechnął się na widok wysokiej, dumnej sylwetki swej córki. Podobała mu się znamionująca upór linia jej podbródka, podziwiał nieustraszone, wyzywające spojrzenie jej spokojnych oczu, gładkość fryzury, uderzającą czystość rysów, nadającą jej twarzy chłodne, niedosięgłe piękno… Taka podobna do Odile, ta sama miękka kobiecość sylwetki…
Ale inteligencję miała jego… Ten sam przenikliwy umysł, który z dystansu dokonywał oceny i był zdolny do działania z bezwzględnym okrucieństwem, jeśli tylko chciał… lub musiał. Jego dziecko… bardziej jego niż wszystkie inne, chociaż nigdy nie miał wątpliwości co do tego, że był ich ojcem. Były do niczego, płytkie i małostkowe, jak jego żona. Ale ona… Ona była taka jak on.
Wiedział, że gdzieś w głębi duszy, w jakimś ciemnym zakamarku, żywi do niego nienawiść za krzywdę, którą, jak sądzi, on jej wyrządził. Teraz już za późno na zatarcie tego wrażenia. Nie ma dowodu. Nie mógł udowodnić, w sposób dla niej zadawalający, co się naprawdę wydarzyło.
A poza tym załatwiał w życiu zbyt wiele skomplikowanych interesów, żeby nie wiedzieć, że a nuż nie wygląda to aż tak źle. Życie sprawia niespodzianki… czasami wydaje się, że ma się wszystko, czego się chce, a potem okazuje się, że to nie to. Tak było z jego dziećmi z legalnego związku.
Odepchnął tę myśl i przygotował się do przyjemności, jaką miało być spędzenie tego wieczoru na pojedynku z Bernadette.
– Z każdym rokiem wyglądasz coraz ładniej – powiedział ze szczerym podziwem. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie.
– Dziękuję – odpowiedziała chłodno Bernadette.
Nie próbował nawet pocałować jej w policzek. Jej chłód był niewzruszony; wiedział, że serdeczniejszy gest z jego strony będzie przyjęty z pogardą. Podziwiał jej niezależność, ale czasami zadawała mu ona ból, zbyt głęboki, żeby pozwolić sobie na roztrząsanie całej sprawy. Łatwiej w ogóle o tym nie myśleć. Podał jej kluczyki samochodowe.
– Prezent dla ciebie.
Bernadette wzięła je, zważyła w dłoni, chcąc je odrzucić, ale wiedziała, że może skuteczniej okazać mu pogardę dla sposobu, w jaki korzysta ze swego majątku.
Uśmiechnął się. Był to pełen pewności siebie uśmiech człowieka, który wiedział, że może kupić, co tylko mu się spodoba.
– To czerwony sportowy Mercedes. Możesz mnie zawieźć na kolację.
– Dziękuję. Ale wiesz, że go sprzedam? – powiedziała szorstko.
Robiła tak z każdym samochodem, który jej kupował, i przeznaczała pieniądze na cele charytatywne. Pomyślała natychmiast o schronisku dla kobiet, skąd wielokrotnie wzywano ją do potrzebujących pomocy medycznej kobiet i dzieci. Tak, schronisku z pewnością przyda się zastrzyk gotówki.
– Samochód jest twój, Bernadette. Co z nim zrobisz, to wyłącznie twoja sprawa – powiedział Gerard bez cienia urazy.
Co właśnie dowodziło, jak niewiele to dla niego znaczyło. Samochody… futra… biżuteria… to jedynie towary wymienne w grze, którą prowadził dla osiągnięcia swoich celów. Czy jej matka tylko dlatego uległa Gerardowi Hamiltonowi, że mogła coś od niego dostać? Czy miłość w ogóle wchodziła w rachubę? Na pewno nie z jego strony. Tylko człowiek niezdolny do miłości może, tak jak on to robił, nie chcieć znać własnego dziecka przez dwanaście lat.
Zastanawiała się, dlaczego zawracał sobie nią głowę przez następne dwanaście lat. Z całą pewnością nie spowodował tego nagły przypływ uczucia. Na pewno wiązał z nią jakieś plany na przyszłość. Gerard Hamilton nie inwestował, jeśli nie spodziewał się, że to przyniesie mu jakieś zyski, w takiej lub innej postaci. Ale jej nigdy nie pozyska kosztownymi prezentami. Nigdy w życiu!