Dla kogoś takiego jak ona to niemożliwe, myślała z żalem, ale ile czasu spędził na tej wyspie Danton, kiedy dorastał pod opieką swego dziadka? Skoro jego stosunek do seksu i zmysłowości ukształtowany został tutaj, czy nie popełniała błędu oceniając go tak surowo?
Pokręciła głową zirytowana, że poświęca mu tyle uwagi, zamiast odpocząć od tych wszystkich problemów. Zapytała Tanoe, czy zaraz po lunchu nie przejechałaby się z nią jeepem po wyspie i dziewczyna zgodziła się radośnie.
Wyruszyły godzinę potem i Bernadette z ulgą opuściła chatę, oddalając się od człowieka, który tak ją denerwował.
Tanoa zaproponowała, żeby się zatrzymać przy dużych chatach w pobliżu mola.
– Tu jest sklep, targ i klinika – powiedziała z dumą.
– Opowiedz mi o klinice – poprosiła Bernadette, pamiętając, jak Danton wspominał, że na wyspie nie ma lekarza.
– Tam trzymane są specjalne lekarstwa – wyjaśniała Tanoa. – Matka Cantineaux, stara kobieta, która mieszkała na plantacji, dawała ludziom lekarstwa i pomagała w różnych sprawach. Ona pokazała Ariitei, co robić, i teraz, jeśli ktoś jest chory albo się zrani, przychodzi do kliniki.
To babka Dantona – domyśliła się Bernadette i zastanawiała się, czy ta urodzona we Francji kobieta lubiła tutejsze życie.
Sklep był dokładnie tym, co obiecywała nazwa: było w nim wszystko – od podstawowych produktów spożywczych, poprzez garnki i patelnie do narzędzi i ubrań. Ten staroświecki zestaw towarów zaimponował i zafascynował Bernadette. Na myśl o tym, jak bardzo ten sklep różnił się od supermarketów, które znała, pokręciła głową.
Obok, zupełnie otwarta z jednej strony, stała wielka, przypominająca stodołę hala, z której rozpościerał się widok na lagunę. Była wypełniona miejscowymi towarami. Na prostych stołach leżały świeże owoce i warzywa, kapelusze i koszyki, naszyjniki i bransolety zrobione z muszelek, drewniane rzeźby.
– Ryby, z ostatniego połowu przyniosą później – mówiła Tanoe niesłychanie dumna ze swojej roli tłumaczki i opiekunki Bernadette. Miejscowe kobiety były niezmiernie ciekawe gościa i chciały o niej wszystko wiedzieć.
Podczas gdy kobiety gromadziły się wokół Bernadette i zadawały jej rozmaite pytania, grupa młodych chłopców przybiegła znad laguny, mówiąc że jeden z nich zranił sobie stopę o ostry kawałek koralowca. Ariitea kazała przynieść krwawiącego chłopca do kliniki. Bernadette spytała, czy może spojrzeć na ranę, wyjaśniając, że jest lekarzem i że spróbuje pomóc.
– Taote!
Okrzyk ten powtarzali ludzie stojący naokoło i każdy chciał zobaczyć prawdziwego lekarza przy pracy. Jak się okazało, stopa chłopca była przecięta na tyle głęboko, że należało założyć szwy i Bernadette posłała Tanoe, by przyniosła jej torbę lekarską z chaty.
Obmyła ranę do czysta z piasku i żwiru. Ariitea przyniosła butelkę środka dezynfekującego i gotowe do użycia bandaże. Tymczasem Tanoa wróciła i zgromadzona publiczność wykrzykiwała „ach" i „och", gdy kilka szwów ściągnęło równo brzegi skóry.
Ariitea zabandażowała nogę i wszyscy klaskali, gdy chłopiec odchodził kulejąc i pęczniejąc z dumy, że przecierpiał taką nadzwyczajną operację. Ariitea z entuzjazmem zaprosiła Bernadette do zwiedzenia kliniki i z dumą pokazywała zawartość dobrze zaopatrzonej apteczki. Uprzejmie zaprosiła taote do pomocy, kiedy tylko Bernadette będzie miała na to ochotę.
W końcu Tanoa odciągnęła Bernadette, pytając, czy nie zechciałaby zobaczyć Achimaa przygotowywany na wieczorną ucztę. Bernadette, będąc na początku tylko przedmiotem ciekawości, teraz stała się nagle ważną osobistością. Za nią i Tanoa ciągnął po plaży rosnący tłumek kobiet i dzieci, chcących przyjrzeć się z bliska taote.
Mężczyźni przygotowujący Achimaa byli zachwyceni, że znaleźli się w centrum uwagi i popisywali się jak dzieci, gdy Tanoa wyjaśniała Bernadette, jak działa piec ziemny.
Na dnie jamy ułożone były nagrzane kawałki skamieniałej lawy. Mężczyźni kładli na niej świeże liście banana, na co szły starannie zawinięte porcje jedzenia – kurczęta, ryby, taro, chlebowiec, słodkie kartofle i wiele innych jarzyn. Na to wszystko kładziono kolejną warstwę liści banana. Następnie mężczyźni rzucali znowu gorące kawałki lawy i przykrywali to wszystko ziemią i workami z juty.
– Trzy… cztery godziny -jeden z nich poinformował Bernadette triumfalnie.
– Jak się mówi „dziękuję" w waszym języku? – zapytała Tanoe Bernadette.
– Mauruuuru roa. -
Bernadette robiła wszystko, co mogła, by to powtórzyć. Wszyscy śmiali się zachwyceni i oklaskiwali jej próby.
– Będę musiała poćwiczyć – powiedziała i w odpowiedzi usłyszała radosne okrzyki zachęty.
Kiedy wracając do jeepa przechodziły koło targu, grupa kobiet wyszła Bernadette na spotkanie. Niosły dla niej dary: różowo-niebieskie pareu z miękkiej cieniutkiej bawełny, świeży naszyjnik z kwiatów gardenii i taki sam wieniec upo'o do przybrania włosów.
– Tamaaraa – mówiły wszystkie chórem.
– To dla pani, na dzisiejszy wieczór – wyjaśniła Tanoe.
– Ale… – Bernadette ugryzła się w język. Starsze kobiety nosiły swoje przepaski zawiązane na ramionach i w ten sposób ona też mogła dostosować się do miejscowej mody, Nie chciała ich obrazić.
– Mauruuuru roa – spróbowała znowu, a twarze kobiet rozjaśniła radość.
W sumie było to niesłychanie przyjemne, swobodnie spędzone popołudnie, myślała Bernadette w drodze do domu. Wyspiarze byli otwarci i przyjaźni, tak jak mówił Danton. Bernadette poczuła, że chętnie pozna ich lepiej. I w końcu miała bezpieczny przedmiot do rozmowy z Dantonem na dzisiejszy wieczór.
Jeżeli cokolwiek mogło być z nim bezpieczne!
Ale nic nie było!
Tanoa spędziła sporo czasu ucząc Bernadette, jak nosić przepaskę. Dziewczyna z Polinezji nie mogła zrozumieć, dlaczego Bernadette tak nastaje, aby zakryć piersi, ale w końcu dała za wygraną. Bernadette nie miała ochoty iść na Tamaaraa prowokująco ubrana.
W końcu jeden ze sposobów zaprezentowanych przez Tanoe uznała za zadowalający. Środek materiału znajdował się na jej plecach, a jego końce przechodziły pod ramionami i były zawiązane z przodu. Zwisające końce węzła krzyżowały się pod piersiami i związane były znowu na plecach. Końcowy rezultat przypominał przewiewną sukienkę bez ramiączek wyglądającą bardzo ładnie i kobieco.
Ale bez względu na to, jak bardzo Bernadette chciała sobie wytłumaczyć, że przepaska wygląda równie skromnie, jak sukienka plażowa, kiedy Danton zaszedł po nią, by zabrać ją na Tamaaraa, czuła się bardzo skąpo okryta. Rozczesała swoje ciężkie włosy, by założyć na nie wieniec z kwiatów i gdy spojrzenie ciemnych oczu Dantona ogarnęło ją od stóp do głów, proste zadowolenie z własnego wyglądu przeistoczyło się w znacznie bardziej ekscytujące uczucie.
On zamienił swoją czerwoną przepaskę na ciemnoniebieską i również miał naszyjnik z gardenii. To niepojęte, ale naszyjnik z kwiatów podkreślał jego męskość i Bernadette, chciała czy nie chciała, nie mogła zapomnieć ani jego dotyku, ani ślepego pożądania, które w niej wzbudzał.
Zatrzymała się przy wejściu do korytarza, a on stał w drzwiach, dłonią wparty we framugę, jakby nie chciał wejść dalej. Jedynie jego płonące spojrzenie pokonywało dzielący ich dystans i ogarniało ją tak intensywnie, że jej ciało przebiegła fala gorąca. Mówił cichym ochrypłym głosem:
– Wyglądasz jeszcze ładniej, niż wtedy, gdy miałaś osiemnaście lat.
W jego czarnych oczach nie było ani szyderstwa, ani kpiny i Bernadette czuła się znacznie bardziej bezbronna wobec takiego zachowania. Próbowała zasłaniać się gniewem, przypominając sobie, jak arogancko insynuował, że zawsze chciała być jego kochanką.