Выбрать главу

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nim zdążyli dojść do mola, otoczyła ich radosna grupa Polinezyjczyków. Poprowadzili ich w kierunku miejsca, które było niewątpliwie miejscem honorowym: pod drzewem, na końcu porośniętej trawą polanki tuż ponad plażą położono dużą matę utkaną z liści palmowych. Bernadette zauważyła, że wszyscy, mężczyźni też, nosili kwietne naszyjniki.

Jedzenie z Achimaa było podawane bardzo ceremonialnie. Wspaniałe zapachy unosiły się w powietrzu. Uczta dostarczyła Bernadette niezapomnianych wrażeń: wieprzowina była soczysta, marynowana ryba rozpływała się w ustach; próbowali pachnącego dymem chlebowca, tahitańskiego szpinaku, czerwonych bananów i innych jarzyn, które, jak wyjaśnił Danton, były typowym pożywieniem Polinezyjczyków. Na zakończenie, gdy podano tęczowy zestaw tropikalnych owoców, Bernadette westchnęła z rozkoszą.

Danton uśmiechał się tym swoim łagodnym, leniwym uśmiechem, który zaciskał obręcz wokół jej serca.

– Najlepsze jest ciągle przed nami.

Bernadette odwróciła od niego wzrok i spojrzała na tubylców, którzy zapalali pochodnie wokół plaży. Słońce zaczęło zachodzić i szybko zapadał zmierzch. A Bernadette ciągle nie podjęła żadnej decyzji w związku z Dantonem.

Tłum zaczął wznosić głośne okrzyki, gdy wyłoniła się grupa mężczyzn z najróżniejszymi instrumentami muzycznymi: drewnianymi i obciągniętymi skórą bębnami i kilkoma ukelele. Ustawili się oni po jednej stronie i zaczęli grać po kolei, jakby się przedstawiali.

Na polanę weszła grupa kobiet. Usiadły w rzędach, w równej odległości od siebie.

– To jest apirima, taniec rąk – napomknął Danton.

Ukelele stanowiło główny akompaniament. Pełne gracji gesty i sposób, w jaki kobiety kołysały ciałem w takt muzyki zachwycił Bernadette. Wszystkie śpiewały, a ich głosy były delikatne, słodkie i dźwięczne. Pieśń skończyła się i bębny zaczęły wybijać szalony rytm. Kobiety umknęły z polany, na którą wyskoczyła teraz grupa mężczyzn.

Nie mieli już na sobie pareu. Na biodrach mieli tylko skąpe białe przepaski. Długie pocięte liście zwisały z trzcinowych pasków opasujących ich szyje, ramiona i nogi poniżej kolan.

Rozpoczęli niesłychanie trudny taniec – w pół-przysiadzie balansowali na przednich częściach stóp, łącząc i rozłączając kolana ze zdumiewającą szybkością; silne muskuły ich ud falowały wraz z ruchem, który coraz bardziej hipnotyzował przyglądającą się Bernadette.

Bębny waliły coraz szybciej i nagle ucichły. Mężczyźni z głośnym okrzykiem wyskoczyli wysoko w powietrze, a następnie uformowali koło. Wszyscy – z wyjątkiem jednego, który pozostał w środku.

Uderzali się po biodrach w coraz szybszym rytmie. Rozległo się walenie w drewniane bębny i młoda kobieta – Tanoa! – weszła powoli na polanę z wdzięcznie wyciągniętymi ramionami, kołysząc wyzywająco biodrami. Girlanda kwiatów przymocowana do brzegu nisko związanego pareu podkreślała jawną zmysłowość jej ciała. Mężczyzną był pewnie Momo, kochanek Tanoy, ale gdy ona tańczyła wokół niego, on udawał, że jej nie dostrzega, mimo zmysłowych gestów mających zwrócić jego uwagę.

Bernadette spojrzała ostro na Dantona, by zobaczyć, jak oddziałuje na niego taniec Tanoy, ale stwierdziła, że on patrzy tymczasem na nią, a nie na tancerkę.

– Ona jest… bardzo zręczna – zauważyła Bernadette, czując się zmuszona, by coś powiedzieć.

– Uczyła się od urodzenia… jak być i cieszyć się tym, że jest kobietą – odpowiedział Danton.

Podczas gdy ona uczyła się być lekarzem… A czy przez to była w mniejszym stopniu kobietą? Bernadette odwróciła się od jego szyderczego spojrzenia, milcząc z pogardą, nie chcąc przyjąć do wiadomości… niczego!

Nagle Momo porzucił swoją obojętną pozę i zrobił gest w kierunku Tanoy. Zaczął szybko poruszać biodrami, co przerodziło się w gwałtownie erotyczny rytm.

Bernadette wstrzymała oddech na tę otwarcie erotyczną scenę. Tanoe odpowiedziała mu oszalałym ruchem bioder, którego sens był równie oczywisty. Tańczyli razem, zwróceni do siebie twarzami, ale nie dotykali się, pobudzając się nawzajem do coraz szybszego i szybszego rytmu – a za nimi wszystkie bębny waliły w dzikim, oszalałym tempie. Inne dziewczęta wtargnęły do koła wabiąc mężczyzn, którzy dołączali do nich jednym skokiem. Ich ciała lśniły, w świetle pochodni, gdy tańczyli z dziką, pierwotną namiętnością.

Bernadette nie mogła oderwać od tego oczu. Czuła, jak serce jej bije coraz szybciej, zgodnie z rytmem bębnów, jak erotyzm tego tańca burzy w niej krew… lubieżne pragnienie, by stać się częścią tego rytmu, zrzucić okowy cywilizacji, dać się porwać temu szaleństwu.

Bębny grzmiały w oszałamiającym crescendo i wreszcie zamilkły. Tancerze wydali radosny okrzyk i pobiegli w cień drzew, za polanę, ścigając uciekające dziewczęta.

Każdy nerw w ciele Bernadette zadrżał, gdy Danton przesunął wargi po jej nagim ramieniu. Obróciła się gwałtownie, by na niego popatrzeć i jego ciemne spojrzenie zanurzyło się w jej oczach.

– Widowisko skończone – powiedział cicho. – Czas na nas.

Wiedział oczywiście. Wiedział dokładnie, co czuła. Dlatego ją tu przyprowadził… by uświadomiła sobie istnienie tych pierwotnych instynktów.

Bernadette podniosła się z wysiłkiem. Szła wzdłuż plaży na uginających się nogach i dopóki nie minęli mola, ani razu nie spojrzała na Dantona. Czuła jego obecność, gdy starał się z nią zrównać. Wzbudzał w niej myśli i uczucia, których, mimo usilnych prób, nie potrafiła stłumić.

Ale w końcu dlaczego miała odmówić sobie przyjemności kochania się z nim. Może będzie to warte zapamiętania doświadczenie. I przynajmniej będzie miała satysfakcję, że wie, czy było dobre, czy złe. "I wierna sobie pozostań", myślała chaotycznie, pragnąc go bardziej, niż pragnęła dotąd kogokolwiek.

Zatrzymała się, ciągle buntując się przeciwko pożądaniu, nawet wtedy, gdy już podjęła decyzję. Nie mogła z nim walczyć. Nie przez miesiąc. I pragnęła go. Pożądanie, jakie w niej budził – nawet wtedy, sześć lat temu – było nie do opanowania. Walczyła z nim i przegrała. Była skazana na przegraną. Ale z drugiej strony, dlaczego on ma czerpać przyjemność z jej zniewolenia? Za nic!

Gdy zatrzymał się koło niej, rzuciła się w jego kierunku jak lwica w klatce broniąca swoich małych.

– Więc dobrze! Jeżeli to jest twoja intryga… jeżeli tego chcesz… weź sobie swoją nagrodę, Dantonie! Proszę bardzo! Weź mnie! I miejmy to już za sobą! Możesz być pewien, że będę cię za to nienawidzić! – powiedziała gwałtownie, a jej dłonie rozsupływały już węzeł na plecach.

Danton nic nie odpowiedział. Widziała, jak był napięty, gdy pociągnęła za koniec pareu i odwinęła je z siebie. Rzuciła je na piasek i z równą wzgardą zdarła z siebie resztę ubrania. Naszyjnik z kwiatów cisnęła do wody. I tak stała przed nim dumna, w postawie urągliwego wyzwania, podczas gdy łagodny wiatr pieścił jej nagie ciało.

– O co chodzi, Dantonie? Czy to nie jest zgodne z planem? Czy może myślisz, że nie jestem dobra w tych sprawach? – Nie rozumiała, co się z nią dzieje, że mówi takie rzeczy, ale wyrzucała te słowa z radością, ponieważ go rozdrażniały.

– A jesteś?

Powiedział to gardłowym, suchym głosem i Bernadette zrozumiała, że jej zachowanie wywarło na nim silne wrażenie, że z ledwością nad sobą panuje.

Zaśmiała się podniecona, oszołomiona władzą, jaką nad nim miała.

– To w końcu twoje ryzyko, Dantonie! Czy warto… zaryzykować wszystko, dla zaspokojenia cielesnego pożądania?

Nie odpowiedział. Zerwał swój kwietny naszyjnik i rzucił tam, gdzie ona rzuciła swój. Rozwiązał swoje pareu i upuścił na piasek tuż przy stopach.