Выбрать главу

Pragnąc odzyskać choćby minimalną kontrolę nad sobą i swoją sytuacją, Bernadette usiłowała policzyć dni, które upłynęły, przypomnieć sobie dokładnie każdy z nich.

Jednego dnia pojechali odwiedzić plantację i Danton kochał się z nią przy wodospadzie. A kiedy narzekała, że ktoś może przyjść, zaśmiał się, przeprowadził ją pod wodospadem i kochał się z nią dalej w płytkiej jaskini.

Inne dni było trudniej oddzielić od siebie: łowienie ryb, pływanie w lagunie, nauka nurkowania, i kochanie się wszędzie… o każdej porze… każde z tych wspaniałych przeżyć zlewało się z innym, więc trudno było ustalić jakąś określoną kolejność wydarzeń… którego ranka? popołudnia? wieczoru czy nocy?

Danton był nienasycony. Żył w taki sposób, jakby jutra miało nie być, jakby każdy dzień musiał być wypełniony każdą rozkoszą, jaka tylko jest możliwa między mężczyzną i kobietą; a ona nie potrafiła się temu oprzeć.

I na tym polegał cały problem! Przez niego stawała się bezmyślną, pustą, pozbawioną własnej woli istotą, która reagowała jedynie na jego dotyk. Nie czekała już nawet na to, aż jej dotknie. Tak naprawdę radość sprawiało jej prowokowanie go, używanie swego ciała, aby go podniecić, celowe zachęcanie go do pocałunków i pieszczot i… zanim zdążyła się zorientować, co robi, jej dłoń już delikatnie pogłaskała jego wyciągnięte ramię.

Danton poruszył się we śnie, przekręcił się, by instynktownie do niej przylgnąć, uniósł ramię i otoczył jej talię, a potem westchnął z zadowoleniem i leżał spokojnie. Cudowne poczucie szczęścia ogarnęło Bernadette. Kochała bliskość jego ciała. Kochała…

Objawienie to uderzyło ją z oślepiającą siłą! Danton sprawiał, że zaczynała go kochać… beznadziejnie… ślepo… bezmyślnie…

Przeszył ją lęk.

„Byś mnie pokochała"… to właśnie powiedział pierwszej nocy, na plaży! Nic o pokochaniu jej!

Przebiegła w myśli wszystko, co Danton mówił w dniu jej przybycia na wyspę…

Nie byłoby dla niego wielkim triumfem uwieść ją sześć lat temu, kiedy była młoda i niewinna. Czekał, aż stanie się celem bardziej godnym wysiłku… bardziej podniecającym przeciwnikiem…

A jej decyzja w sprawie wyspy… – niczego nie ryzykował – jeśli doprowadzi do tego, by go pokochała! Jeśli uda mu się ją sobie całkowicie podporządkować i tak odda mu wszystko – siebie, wyspę – wszystko – przecież właśnie teraz tak robi. Jakie słodkie będzie to zwycięstwo nad kobietą, która gardziła nim i wszystkim, co sobą przedstawiał.

Jakież to było paradoksalne! Wszystkie te lata, kiedy nikt jej nie kochał, kiedy nie miała nikogo, kogo mogłaby kochać… nie zdawała sobie nawet sprawy, jak głęboka była potrzeba, którą Danton w niej obudził… Ale skąd mogła to wiedzieć, skoro żyła bez miłości? Nie wiedziała, nie domyślała się nawet… ale Danton wiedział – przyszło jej nagle do głowy… i to był najboleśniejszy cios!

Doprowadził do tego, że go pokochała i to była najokrutniejsza, najpodlejsza krzywda, jaką mógł jej zrobić… a to zawsze miała na celu jego okropna intryga. Teraz to widziała jasno.

Przekręcił się znowu, jego dłoń przesunęła się na jej pierś. Nawet przez sen Danton trzymał ją na uwięzi. A gdyby się obudził, ona natychmiast oddałaby się znowu w niewolę kochania i bycia kochaną. Danton umie doprowadzać ją do stanu takiej namiętności, że każda komórka jej mózgu domaga się zaspokojenia. Taką miał nad nią władzę.

Musi to przerwać! Przerwać, zanim utraci zdolność samodzielnego życia. On może sobie pozwolić na zmysłowość. Dla niego każda kobieta znaczy tyle samo. Ale ona nie jest taka, nigdy nie będzie. Gdy po upływie miesiąca odeśle ją stąd – umrze bez niego.

Pozwoliła sobie na słabość… jest jak wosk w jego rękach. I skoro nie ma sposobu, by opuścić wyspę, skoro nie ma gdzie się schować, nikogo nie można wezwać na pomoc… musi przyjąć przeciwko niemu jakąś konsekwentną postawę obronną. Stworzyć mocne, stabilne bariery!

Drżąc z wysiłku, na jaki musiała się zdobyć, by się od niego oderwać, Bernadette podniosła jego rękę i wyślizgnęła się z ogromnego łóżka. Przebiegła cicho przez dom i zatrzymała się dopiero na werandzie, gdzie chwyciła dolną część swojego bikini, którą zostawiła na krześle, by wyschła.

Nie pamiętała, co się stało z górą. Danton wyrzucił ją jakiś czas temu. Było tak przyjemnie nie przejmować się ubraniem, żyć swobodnie i zgodnie z naturą… i jeśli natychmiast nie oderwie się od tego wszystkiego, nie będzie już umiała powrócić do normalnego życia.

Jej posępne spojrzenie przesuwało się po wysmukłych palmach, olśniewająco białym pasie plaży, kuszącej, turkusowej wodzie laguny. To nie jest prawdziwy świat. Musi to pamiętać! Ta fantazja o miłości w raju skończy się po trzydziestu dniach, a potem… studiowała przecież, żeby być lekarzem. Tym właśnie chciała być… i tym będzie…

Nawet to Danton wykorzystał do własnych celów! Uwodził jej umysł tak samo jak ciało. Wykorzystał skrupulatnie i bezwzględnie narodziny dziecka Marity, by poczuła się ceniona, potrzebna i… kochana.

Gdy Ariitea posłała Tanoe do taote po pomoc, bezbłędnie odgrywał swoją rolę, pomagając jej szybko dotrzeć na miejsce, a potem uspokajając zdenerwowaną dziewczynę, gdy Bernadette pracowała nad utrzymaniem dziecka przy życiu.

Poród pośladkowy był trudny – w kanale rodnym najpierw pojawiła się pępowina i powstało poważne niebezpieczeństwo, że dziecko w trakcie porodu będzie miało odcięty dopływ krwi.

Radość, że udało się jej przyjąć ten poród… i ulga! To było cudowne – warte wszystkich lat studiów i praktyki… Danton powiedział spokojnie:

– Jesteś tu potrzebna, Bernadette. A kiedy uznasz, że jesteś na to gotowa i ty będziesz miała dziecko.

To był taki triumf i radość, że nawet teraz chciała mu wierzyć. Może to nie była tylko okrutna, bezlitosna gra? Może się myliła, a on chciał, by ich związek trwał i wcale się nie skończył? A jeśli ją kochał? A może myślał, że urodzi dziecko jak Marita… czy jej własna matka… bez korzyści płynących z małżeństwa?

Jej umysł zaczął pracować chaotycznie. Nadzieja i potrzeba miłości kazały jej powstrzymać się z oceną i pozostawić sprawy własnemu biegowi. Zaczekać i zobaczyć. Ale dręczył ją ten lęk przed utratą kontroli, przed oddaniem swojego losu w ręce Dantona, by ją potem porzucił. Jak mogłaby to znieść?

Poszukując rozpaczliwie jakiejś ucieczki przed dręczącymi myślami, Bernadette podniosła książkę, którą czytała od czasu do czasu. Był to zbiór opowiadań, ich akcja toczyła się na Polinezji i każde z nich sprawiało jej przyjemność. Więcej niż przyjemność. Człowiek, który je napisał, znał życie.

Spojrzała na nazwisko autora – Jacques Henri – i zastanawiała się, kim był, gdzie mieszkał i jak zdobył takie głębokie i subtelne zrozumienie człowieka.

Ze wszystkich książek, które czytała – wszystkich autorów, żadna nie była w takiej harmonii z jej sercem i umysłem jak ta właśnie. Nigdzie nie znalazła fałszywej nuty. Każde opowiadanie sprawiało jej niezmierną przyjemność, więc postanowiła, że jak wróci do domu, poszuka innych napisanych przez niego książek. Mogą jej przynieść ukojenie.

Bernadette westchnęła żałośnie. Powinna zakochać się w kimś takim jak Jacques Henri, a nie w bezlitosnym graczu, Dantonie Fayette.

Starała się jakoś stłumić nieznośne poczucie bezsilności, ale nie umiała się zdobyć na podjęcie żadnej decyzji. Częściową próbą oderwania się od tego, który miał nad nią taką władzę, było pójście z książką na plażę.