Выбрать главу

Pierwszych kilka godzin lotu upłynęło jej w najczarniejszej rozpaczy. Bernadette próbowała wmówić sobie, że Danton skłamał – nie był tym człowiekiem, który napisał opowiadania; był zbyt okrutny i bezwzględny; tyle razy ją zwodził; miała rację, że go odrzuciła… ale ani jej serce, ani jej umysł nie były co do tego przekonane.

Nie mogła zapomnieć tej pierwszej nocy na plaży, kiedy Danton udowodnił, jak głęboko rozumie jej potrzeby – i posiada wrażliwość, jaką przypisywała pisarzowi Jacquesowi Henri. Przez wszystkie następne dni był dla niej dobry, zabiegał, żeby było jej przyjemnie i żeby była szczęśliwa, budując poczucie wspólnoty, które było tym słodsze, że samotność naznaczyła jej całe dotychczasowe życie.

Przytłaczała ją straszliwa oczywistość tej prawdy. To ona zmusiła Dantona, żeby chwytał się ostatecznych sposobów, by nawiązać z nią kontakt. Gdyby nie zaprzeczała temu, że oboje czują do siebie pociąg… gdyby była bardziej uczciwa, zamiast zasłaniać się dumą i walczyć o niezależność…

Tak samo postępowała ze swoim ojcem!

Czy to był jej następny straszliwy błąd?

Czy w ostatnich latach ojciec nie zaczął postępować podobnie jak ona, by swoich ojcowskich uczuć, które zbudziły się tak późno, nie narażać na jej wzgardę… nie chcąc, by próby zbliżenia odsunęły ich od siebie jeszcze bardziej?

Panika opanowała serce Bernadette. Zmarnowała możliwości, jakie się przed nią otwierały. Zatrzasnęła drzwi przed Dantonem. Nawet gdyby wróciła do niego na kolanach, może ją odtrącić, tak jak ona odtrąciła jego. Sama wystawiła się na potępienie.

Ale jej ojciec… teraz nie tylko wyjdzie mu naprzeciw, bez żadnego osłaniania się, cofania, ale sama pokona całą drogę… jeśli tylko będzie na to czas. Jakie znaczenie ma duma, jeśli przyszłość jest niepewna. Miała nadzieję, że on będzie z nią tak samo szczery, jak ona zamierza być z nim… jeśli dana jej będzie sposobność.

Jeffrey odebrał ją z lotniska. Stary szofer powitał ją z głęboką ulgą.

– Panno Bernadette, samochód czeka – spojrzał na nią z roztargnieniem. – A bagaż?

– Przyleci następnym samolotem, Jeffrey. Jak się ma ojciec? – zapytała z niepokojem.

– Niedobrze, panno Bernadette. Jest częściowo sparaliżowany. Lekarz mówi, że to cud, że jeszcze żyje. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby…

Przygryzł wargi, a serce Bernadette ścisnęło się na widok wilgotnych oczu starego człowieka. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo szofer był ojcu oddany, a przecież powinna to była zauważyć. Te długie lata wiernej służby… i nigdy ani jednego krytycznego słowa! Miała zamknięte oczy na tyle rzeczy znajdujących się w zasięgu jej wzroku.

– Jedźmy prosto do szpitala – zdecydowała. Zrozumiała, że musiały być powody, dla których jej ojciec zaniedbywał ją tyle czasu… powody, które może Jeffrey znał. Albo się ich domyślał. Jakiekolwiek były, to, co przeszło, było bez znaczenia. Musi żyć teraźniejszością, nie przeszłością.

Podróż do miasta trwała w Rollsie krótko. Po niespełna piętnastu minutach podjeżdżali pod wejście do prywatnej części szpitala Św. Wincentego.

– Czy są tu Alex i Alicja?

– Nie, panno Bernadette. Tylko panna Tammy – odpowiedział smutno. – Mam nadzieję, że ojciec będzie w stanie z panią rozmawiać.

Bernadette miała ściśnięte gardło i było jej trudno mówić.

– Ja też, Jeffrey. Dziękuję za wszystko – wykrztusiła.

Ojciec był sam… tak jak ona przez te wszystkie lata! Ta myśl towarzyszyła jej, gdy wchodziła do szpitala. Ani Alex, ani Alicja nie potrafili się z nim naprawdę porozumieć na jego poziomie. A ona tak skąpo wydzielała mu swoje towarzystwo! Tammy Gardner prawdopodobnie rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny. I Tammy powiedziała jej… „on cierpi z twojego powodu".

Ale już więcej nie będzie, Bernadette złożyła cichą obietnicę.

Pokazano jej drogę na oddział intensywnej terapii. Z każdym krokiem wzmacniały się jej postanowienia. Pokona dzielącą ich przepaść, bez względu na to, czego to będzie wymagało. Zrobi wszystko, żeby czuł się lepiej. Utraciła Dantona. Nie może stracić teraz ojca.

Jego twarz wydawała się wycieńczona i szara w bieli szpitalnego łóżka. Strach chwycił ją za gardło. Żeby tylko nie było za późno, modliła się.

Tammy Gardner wstała z krzesła stojącego w pobliżu łóżka i podeszła do niej.

– Stan twojego ojca jest krytyczny, ale ustabilizowany – wyszeptała. – Teraz śpi spokojnie. To jest dla niego najlepsze.

Bernadette odetchnęła głęboko.

– Jakie są prognozy?

Tammy zadrżała, odetchnęła głęboko, a ból w jej oczach pozwolił Bernadette uświadomić sobie, jak rozpaczliwa była sytuacja.

– Doktor Norton uważa, że jeśli uda nam się utrzymać go przy życiu przez dwa dni, będziemy mieli pięćdziesiąt procent szansy. Jeśli przeżyje tydzień, będzie żył.

– A paraliż?

– Będzie tymczasowy. W ciągu sześciu do dwunastu miesięcy… – głos uwiązł jej w gardle, a oczy wezbrały łzami. – Przepraszam… tak ciężko jest widzieć go w tym stanie. Wiedzieć, że… – Potrząsnęła głową starając się pohamować zdenerwowanie.

Bernadette wzięła ją za ramię i wyprowadziła z pokoju.

– Idź i napij się kawy, Tammy – powiedziała łagodnie i ze współczuciem. – Przejdź się. Musisz odpocząć od tego napięcia. Ja posiedzę przy ojcu. Nie będzie sam. I przyrzekam ci, że kiedy się obudzi, będę dla niego taką córką, jaką byś chciała, żebym była.

Tammy szukała szczerości w oczach Bernadette i z satysfakcją pokiwała głową na znak zgody.

– On… on powinien był umrzeć, Bernadette. Doktor Norton nie rozumie, w jaki sposób Gerard przeżył atak. Jego EKG było… było straszne. Myślę, że utrzymał się przy życiu siłą woli… dla ciebie.

– Nie pozwolę mu odejść, Tammy – zapewniała ją Bernadette. – Chcę, żeby ojciec żył i zrobię wszystko, żeby tak było. Teraz idź. Jest ze mną bezpieczny. Tak bezpieczny, jak to możliwe.

– Tak. Dziękuję, Bernadette.

– To ja dziękuję. Za to, że go kochałaś, kiedy ja nie potrafiłam.

– Zawsze go będę kochała – wyszeptała Tammy i odwróciła się, bo jej oczy znowu napełniły się łzami…

Bernadette patrzyła, jak odchodzi, rozumiejąc dokładnie, co Tammy czuła. Ona też będzie zawsze kochała Dantona. Zaprzeczać temu było głupotą, która obracała się przeciwko niej samej. Czuła rozpacz, a jej serce skręcało się z bólu.

Zawróciła i weszła do pokoju ojca, cicho siadając na opuszczonym przez Tammy krześle. Ciężko było patrzeć na niego, gdy znajdował się w takim stanie… taki słaby i bezsilny. I mimo całego swojego medycznego wykształcenia Bernadette czuła się bezradna.

Słuchała oddechu ojca, sprawdzała jego puls i obserwowała wykresy na monitorach pokazujących akcję serca, patrzyła na kroplówki zasilające jego ciało. Po raz pierwszy w życiu uświadomiła sobie, że pomimo ogromu nagromadzonej wiedzy, często nie wiedziało się najważniejszego… na przykład: jak utrzymać ojca przy życiu.

Gładziła jego rękę, jakby chciała przelać swoje własne siły witalne w jego ciało. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od momentu, gdy podniósł powieki. Nie dostrzegła nawet pierwszego przebłysku świadomości, ale usłyszała imię, które wyszeptał:

– Odile…

Imię jej matki. Serce skurczyło jej się w bólu.

Wypowiedział je z taką miłością… i to spojrzenie w ledwie otwartych oczach… ta przejmująca namiętność…

– Tatusiu… – nie wiedziała, co jej się stało, że tak go nazwała, ale zrobiła to w nagłym przypływie uczucia. – To ja, Bernadette.

– Odile… – wyszeptał, ale tym razem było to westchnienie rozpaczy, zamknął oczy, a twarz wykrzywiło mu cierpienie.