Gdyby przechodził koło ich stolika, może rzucić mu obojętne spojrzenie, ale za nic nie pozwoli na to, by uczucia, które w niej wzbudził, znalazły jakikolwiek wyraz.
W napięciu śledziła zbliżanie się hałaśliwego towarzystwa. Miała nadzieję, że nie zatrzymają się tu, gdzie siedziała z ojcem, i że będzie mogła zobaczyć go znowu, nie ujawniając swojej ciekawości.
Gdy Bernadette z wysiłkiem starała się stworzyć pozory obojętności, głosy zbliżały się coraz bardziej…
– Ależ musisz przyjść, Danton…
– Danton, mój drogi…
– Danton, w żadnym wypadku nie możesz… Jakże to typowe, że otacza się haremem pięknych kobiet, pomyślała Bernadette z wściekłością. Inni mężczyźni w tej grupie z pewnością się nie liczyli. Kobiety patrzyły tylko na niego! Jeżeli jakiś mężczyzna może przypominać satyra – to jest nim na pewno Danton Fayette. Przypuszczać, choćby przez chwilę, że mógłby wysyłać te kartki i róże, było czystym szaleństwem. Jego stosunek do kobiet całkowicie uniemożliwiał jakąkolwiek wytrwałość.
– Gerard…
Niski, ujmujący głos poruszył strunę pamięci i sprawił; że nerwy Bernadette zadrżały w napięciu.
Kelner prowadzący całe towarzystwo patrzył na Dantona, który dawał mu wskazówki z wdziękiem i swobodą.
– Proszę zaprowadzić moich gości do naszego stolika i zająć się nimi. Ja przyjdę za minutę albo dwie.
– Nie zostawiaj, proszę, swoich gości – powiedział ojciec z niechętną uprzejmością, gdy Danton zatrzymał się koło nich.
– Wybacz, że przeszkadzam, Gerardzie…
Dreszcz niepokoju przebiegł jej ciało… a może było to przeczucie? Jej piersi szybko unosiły się i opadały… miała nadzieję, że tego nie zauważył. Zacisnęła pod stołem pięści wbijając sobie paznokcie w ciało. Przede wszystkim nie wolno jej się zdradzić żadnym kompromitującym gestem. Opanowanie było niezbędne w postępowaniu z mężczyznami typu Dantona Fayette. Zapanowała nad nagłym uczuciem pustki w żołądku i zmusiła się do spokoju… przynajmniej zewnętrznego.
I dopiero wtedy uniosła głowę – powoli – zwracając oczy na wysoką, szczupłą sylwetkę mężczyzny ubranego w elegancki wieczorowy strój. Jej spojrzenie zatrzymało się krótko na ciemno opalonej szyi – i już wiedziała, że ujrzy go takim, jakim go zapamiętała – ostro rzeźbiony podbródek, zmysłowe usta skrzywione w rozumnym uśmiechu, arystokratyczny nos.
Minęło sześć lat. Ale czuła, jakby widziała go zaledwie wczoraj. Czarne kręcone włosy były tak samo niesforne jak zawsze i podkreślały wydatny łuk brwi, zaś ocienione gęstymi rzęsami oczy miały ten sam niegodziwy i szyderczy wyraz, jakby ich właściciel wszystko wiedział i był tym rozbawiony.
Ale było też coś innego.
Bernadette potrzebowała chwili, aby zorientować się, co to jest. Ślady zmęczenia życiem wyżłobione wokół jego ust i oczu nie były tak widoczne. A raczej – były w ogóle niewidoczne.
Jego twarz promieniowała żywotnością i radością życia i to czyniło go człowiekiem jeszcze bardziej pociągającym, kimś, kogo nie można nie zauważyć.
Błysnął w jej kierunku olśniewającym uśmiechem.
– Proszę mi wybaczyć. Nie mogłem się oprzeć pragnieniu przypomnienia się twojej pięknej córce.
Bernadette nie mogła stłumić zadowolenia. Pamiętał ją. Uważał, że jest pociągająca. Chciał nawet odnowić z nią znajomość.
Natomiast Gerard Hamilton był zły. Miał nieuchwytne wrażenie że jest przedmiotem manipulacji Dantona Fayette. To spotkanie nie było przypadkowe. Ale o co Dantonowi mogło chodzić? Dlaczego nie chciał zrobić interesu, z którym Gerard się do niego zwrócił? Było tylko kilku ludzi, których Gerard nie potrafił rozszyfrować, i Danton Fayette był jednym z nich. I to sprawiało, że negocjacje z nim były rzeczą trudną.
Nie podobał mu się też sposób, w jaki uśmiechał się do Bernadette!
– Czy ta gromada pięknych kobiet, którą przyprowadziłeś ze sobą dzisiaj, ci nie wystarczy? – kpił. – Ciesz się tym, co masz.
– Och, Gerardzie… – czarne oczy spojrzały na niego od niechcenia i rozległ się lekki śmiech. – Jesteś zazdrosny o swoją córkę. Wcale mnie to nie dziwi.
Gerard poczuł niebezpieczeństwo jak nagłe ukłucie. Zmusił się do uśmiechu.
– Bernadette jest bardzo niezależna.
– Dała mi to do zrozumienia – powiedział Danton żartobliwie, a następnie zwrócił się znowu w stronę Bernadette. W całej jego sylwetce widać było silne napięcie, ale głos był spokojny i obojętny. – Sześć lat temu. Hotel „Mandaryn". W Hong Kongu. Była pani wtedy bardzo młoda, kończyła pani osiemnaście lat i była zdecydowana na karierę medyczną, jak pamiętam.
Rzeczywiście, była bardzo młoda, zgodziła się po cichu, ale nawet wtedy mogła się z nim zmierzyć, pomyślała z dumą. I duma sprawiła, że jej twarz wygładziła się jak alabaster, oczy zaś wyrażały całkowitą obojętność, gdy odpowiadała na jego pytanie, w którym wyczuwała trochę jadu.
– Tak. Rzeczywiście, jestem już w pełni wykwalifikowanym lekarzem – poinformowała go chłodno, a potem z przekąsem: – A cóż się działo z panem? O ile pamiętam, pańskie poglądy na życie były przerafinowane i… uwzględniające głównie zmysły!
Nasze cele i dążenia były całkowicie przeciwstawne. Czy osiągnął pan to, co zamierzał? W kącikach jego ust czaił się uśmiech, a wargi poruszały się w sposób zdradzający namysł. Z całą pewnością był najbardziej zniewalającym mężczyzną, jakiego znała.
– Nie. Ale zbliżam się do niego z każdym rokiem, z każdym dniem. Nie mam zamiaru się poddać – powiedział i wydawało się przez chwilę, że w jego oczach pojawił się błysk powagi.
– To widać po towarzystwie, w jakim się pan dziś wieczór znajduje.
Zaśmiał się.
– Urocze, prawda? I takie gorliwe! To jest cena sukcesu! – w jego oczach lśniły kpina czy też szyderstwo. – Ale, nie będzie chyba przesadnym pochlebstwem powiedzieć, że pani wydaje się… nie mniej czarująca. Dla właściwego mężczyzny.
– Dla właściwego mężczyzny, tak! – wtrącił Gerard zdecydowany przerwać tę grę na boku. Instynktem wyczuwał napięcie pomiędzy Dantonem i Bernadette, a nie ufał temu człowiekowi… szczególnie, gdy w grę wchodziła jego córka.
– Ale na pewno nie dla takiego, który lubi kolekcjonować wielbicielki dla zabawy – wycedził wskazując głową stolik, przy którym posadzono gości Dantona. Gerard zauważył, że Bernadette wyprostowała się dumnie i miał nadzieję, że ma już tego dość. Być może nienawidziła go, ale byłoby bezpieczniej dla niej, żeby również nienawidziła Dantona Fayette.
– To bardzo nietaktowna uwaga, Gerardzie. I nieprawdziwa – zakpił Danton, a w jego oczach pojawił się ostrzegawczy błysk.
Gerard przyjął z cichym zadowoleniem lekki śmiech Bernadette – świadczył o jej rozbawieniu.
– A któż, pana zdaniem, byłby tym właściwym dla mnie mężczyzną? – zapytała. On na pewno nie – jej ojciec miał co do tego rację – ale nie mogła się powstrzymać od prowokowania Dantona… od chęci zatrzymania jego uwagi jeszcze przez chwilę.
Machnął ręką, lekceważąc pytanie.
– Czy bardzo się pani zmieniła od czasu, gdy panią poznałem?
– W ogóle się nie zmieniłam.
– Wołałbym to ocenić sam.
– Byłoby to prawdopodobnie bardzo dla mnie nudne. – Rzuciła mu spokojny, pełen pewności siebie uśmiech. – Ja mam poważny stosunek do życia. Pan się nim bawi. Pamięta pan? Niech więc pan teraz korzysta z okazji. Następnej nie będzie.
– Czemu nie? Będę na balu maskowym u pani ojca w Sylwestra. – Jego brwi uniosły się, nadając twarzy wyraz szyderstwa. – Ale może pani jest ciągle tą strachliwą małą dziewczynką, która boi się wejść do domu ojca… bo może zostać zraniona?