– Tego właśnie bym chciała uniknąć, Jeffrey – powiedziała chłodno.
Szofer westchnął.
– Ale to naturalne – wymruczał. – Pani nawet nie wie, jak bardzo jest z pani dumny, panno Bernadette.
Dumny? Zastanawiała się w milczeniu. Nie był z niej wystarczająco dumny, aby się do niej przyznawać, kiedy była dzieckiem. Być może teraz jest inaczej, teraz jest z niej trochę dumny. W przeciwnym razie, czemu by tak nalegał, aby stać się częścią jej życia, i dlaczego ją starał się uczynić częścią swego?
Zamknęła mieszkanie i w towarzystwie szofera udała się na dół, do Rolls-Royce'a ojca. Od jej mieszkania przy Bondi Beach do słynnej rezydencji Huntingdon przy Point Piper nie było daleko. Bernadette często się zastanawiała, czy ojciec kupił ten dom dlatego, że jego nazwa przypominała swoim brzmieniem jego nazwisko, czy też tylko dlatego, że był stosowny do jego bogactwa.
Dom zbudowano przy końcu ubiegłego wieku i z całą pewnością był jedną z najbardziej prestiżowych i najdroższych rezydencji w Sydney; był położony na terenie dawnego portu i trzeba było zatrudniać więcej niż kilku służących, aby go utrzymać w pełnej świetności.
Jeffrey prowadził Rolls-Royce'a bez pośpiechu. Nagle odchrząknął i spojrzał przez ramię, aby zwrócić na siebie uwagę Bernadette.
– Czy pozwoli pani, panno Bernadette, że powiem, jak bardzo jestem zadowolony, że nareszcie odwiedzi pani dom. Nawet, jeżeli tylko dziś wieczór.
– Dziękuję, Jeffrey. Ale wiesz, że to nie ma większego znaczenia.
– Minęło już tyle czasu – powiedział z cieniem smutku. – Może nie powinienem tego mówić… Wiem, ma pani powody, żeby mieć żal do swego ojca, panno Bernadette, ale… on się robi coraz starszy. Nie powinna pani tego zapominać. Lepiej pogodzić się z nim, zanim… zanim coś się stanie.
– Czy ojcu coś dolega, Jeffrey?
– Tego nie powiedziałem – odrzekł pospiesznie. – Po prostu wiem, jak bardzo jest zadowolony z pani wizyty w Huntingdon. Mam nadzieję, że będzie się pani dobrze bawiła. I może zechce pani wkrótce przyjść znowu.
– Może – powiedziała niezobowiązująco.
Szofer umilkł, a Bernadette rozmyślała nad tym, co powiedział. Ojciec miał tylko pięćdziesiąt osiem lat i wydawał się w kwiecie wieku. Ma co najmniej następne dwadzieścia lat na to, aby „się z nim pogodzić", jeżeli w ogóle do tego dojdzie. Niech najpierw wytłumaczy, dlaczego jej zrobił taką krzywdę, pomyślała gorzko. Nigdy nawet nie spróbował!
Rolls-Royce skręcił przed bramę wjazdową do Huntigdon, zwolnił i zaczął posuwać się za innym samochodami. Goście napływali nieprzerwanym strumieniem. Trzypiętrowa rezydencja z piaskowca była oświetlona reflektorami z ogrodu i już sam jej rozmiar sprawiał imponujące wrażenie, a cóż dopiero elegancja architektury. Wejściowy portyk wspierał się na potężnych kolumnach, które majestatycznie wznosiły się do drugiego piętra. Budynek bardziej przypominał muzeum niż dom, pomyślała Bernadette, zadowolona że w nim nie mieszka.
Rolls-Royce podjechał przed frontowe schody Służący zajmujący się samochodami otworzył drzwi i pomógł Bernadette wysiąść. Przybyli przed nią goście przyglądali się jej pytająco, zanim weszli do głównego holu. Bernadette uśmiechnęła się do siebie, spokojna, że jej tożsamość pozostanie tajemnicą. Stanęła w rzędzie osób witanych przez szeika – było aż nadto oczywiste, że to sam Gerard Hamilton – koło którego z jednej strony stała dziewczyna z haremu, a Madame Pompadour z drugiej.
Nawet własny ojciec jej nie poznał. Spojrzał na zaproszenie, które mu wręczyła.
– Wiesz, dlaczego tu jestem – powiedziała szybko i cicho, przypominając sobie sugestie szofera, że
Gerard mógłby chcieć się nią chwalić. – Chciałabym pozostać incognito, tylko rodzina stanowi wyjątek.
– Zrobiłem w tym celu wszystko, co się dało. Danton nie będzie miał żadnej pomocy z mojej strony – powiedział ponuro, a potem się uśmiechnął. – Ładnie ci w tych perłach.
– Dziękuję.
Dotknął ramienia Madame Pompadour, odrywając jej uwagę od wcześniej przybyłych gości i kierując ją ku Bernadette.
– Alicjo, to jest nasz honorowy gość.
Alicja z odrobinę sztywnym uśmiechem wyciągnęła rękę.
– Witaj w Huntingdon. Ufam, że będziesz się dobrze bawić – wypowiadała te słowa z wystudiowaną uprzejmością. – Mam nadzieję, że porozmawiamy po zdjęciu masek, o północy.
– Tak. Dziękuję – wymamrotała Bernadette, której było trudno dorównać przyrodniej siostrze w opanowaniu.
Alicja, ciągle trzymając jej rękę, machała do mężczyzny przebranego za Ludwika XIV. Ten powoli oddalił się od gości, których witał.
– Alex, wprowadzisz naszego honorowego gościa, prawda? – powiedziała dobitnie Alicja.
– Z największą przyjemnością – wycedził i zanim podał Bernadette ramię, złożył przed nią wyszukany ukłon. Był równie wysoki jak Gerard, ale na tyle szczupły, że wyglądał całkiem elegancko w swoim historycznym kostiumie.
– No, no, no – prawie chichotał, wyprowadzając Bernadette z gromady witających się gości. – Nasz stary ma nie byle jaki powód do dumy. Gdybyś nie była moją krewną, siostrzyczko, próbowałbym cię przygadać.
– A jak się nazywa to, co teraz robisz? – odcięła sucho.
Jego usta zadrżały w kącikach.
– Dostałem dokładne instrukcje i nie opłaca mi się cię obrażać. Utrzymanie stylu życia, do jakiego jestem przyzwyczajony, uzależnia mnie od tatusia.
– Sądziłam, że jesteś już znany jako zawodowy fotograf? – usiłowała się dowiedzieć Bernadette.
– To tylko hobby. Z zawodu jestem playboyem. Nigdy nie dorównam drogiemu tacie, więc zaprzestałem próbowania i ponoszenia porażek. To tylko prowadzi do nerwicy. Dużo przyjemniej jest wydawać pieniądze, które on z przyjemnością zarabia.
– Rozumiem – wymruczała Bernadette, usilnie starając się, aby nie dosłyszał pogardy, jaką budziła w niej jego postawa.
– Czyżby, ślicznotko? – zakpił. – A czy rozumiesz, jakie jest twoje miejsce w wielkim planie?
Bernadette nie miała pojęcia, o jakim wielkim planie mówił, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać przed tym lekkoduchem. Było zupełnie oczywiste, że zarówno Alicja jak i Alex podporządkowywali się woli ojca ze względu na jego bogactwo, ale ona nie miała zamiaru. Nigdy!
– Ja mam swój własny plan, Alex – powiedziała z beztroską pogardą.
– To fascynujące – wycedził. – Moje dzisiejsze zadanie jest następujące: mam cię zaprowadzić na salę balową, zajmować się tobą, dopóki będziesz się rozglądać wśród gości, a następnie pozostawić cię samej sobie. Jeżeli ci to nie odpowiada, wydaj mi inne instrukcje. Moim obowiązkiem jest sprawiać ci przyjemność.
– A czy dobrze tańczysz? – zapytała Bernadette.
– To jedna z dyscyplin, które playboy musi uprawiać regularnie – odparł z pełnym szyderstwa dostojeństwem.
– Zatem przyjemność sprawi mi taniec z tobą. I dziękuję, Alex. Postaram się nie deptać ci po palcach.
– Świetnie! – powiedział i poprowadził ją do ogromnej, wspaniałej sali balowej.
Sala miała kształt kwadratu o boku długości przynajmniej trzydziestu metrów. Szklane drzwi na przeciwległej ścianie wychodziły na przestronne patio, z którego rozciągał się widok na przystań. Z wysokiego na dwa piętra sufitu zwisały piękne kandelabry, a na wysokości pierwszego piętra biegł wokół sali balowej krużganek. Wspaniałe schody z obu stron zbiegały w dół ku podestowi i łączyły się przed wejściem, stwarzając niemal teatralny efekt.
– Do gotowalni dla pań prowadzą schody po prawej stronie.
– Dziękuję – wyszeptała Bernadette.