Выбрать главу

W czasach indywidualizmu, gdy każdy żyje, jak mu się podoba (chyba że został wybrany na świecznik i musi świecić moralnym przykładem), królów traktuje się jak probierz przyzwoitości. Są rodzajem muzealnego wzoru metra z Sevres mierzącego obyczajność. Obdarzeni przy urodzeniu darami wróżek, mają wszystko, by uczynić swe życie szczęśliwym, pod warunkiem, że dostosują się do konwenansów.

Księżniczka Stefania nie musi wydawać rockowej płyty, by zostać gwiazdą popkultury (już nią jest) czy zarobić na chleb. Próbując być piosenkarką, zdecydowała się wyróżnić spośród „bezrobotnych” księżniczek. Tego potrzeba jej było do szczęścia, a nam do szczęścia potrzebne są księżniczki. W czasach gdy kobieta z konieczności staje się feministką, bo powinna być zaradna (wychowywać samotnie dzieci), przedsiębiorcza (utrzymywać rodzinę), wyzwolona (pozbawiona złudzeń) – księżniczka jest uosobieniem skrywanych marzeń milionów kobiet. Na pogrzebie Diany publiczność opłakiwała nie tylko cudowną matkę przyszłego króla, przedwcześnie zmarłą piękną kobietę, ale i własne marzenia. Kobiety utożsamiały się z księżną: była lepszą wersją ich samych. Miała wszystko, by stać się wreszcie szczęśliwą, nawet prawdziwą miłość, i poniosła klęskę. Jej samochód rozbił się, tak jak rozbijają się pragnienia milionów kobiet w ciemnym tunelu okrutnego, niezrozumiałego świata. „Ach damą być, damą być i na Wyspach Bananowych bananówkę pić!” – Maryla Rodowicz prześmiewała się z naiwnych babskich pragnień. Być piękną księżniczką – to sen zmęczonej życiem zwykłej kobiety. Mężczyznom też jest potrzebna niewinna, śliczna księżniczka (w wersji uciśnionej), by mogli stanąć w jej obronie. „No tak, wybrała na męża safandułę, na kochanka łajdaka, gdyby spotkała mnie, jej życie potoczyłoby się inaczej”.

Księżniczki dają nam oprócz uśmiechów i piękna poczucie uczestniczenia w czyimś życiu. Jesteśmy jak nałogowi telewidzowie, dla których zastępczą rodziną (prawdziwej nie mają) jest Isaura albo inna postać z ulubionego serialu. Król ojciec, królowa matka i dzieci są archetypem rodziny. Dla poddanych królewskich w Anglii, Danii czy Hiszpanii utożsamianie się z perypetiami rodziny królewskiej ma dodatkowy posmak patriotyzmu. Sięgając po bzdurny reportaż z plotkarskiego pisma, zanurzają się pozornie w tradycji domu królewskiego.

Uroczystości dworskie są transmitowane przez telewizję. Dawniej ślub królewski oglądali tylko dworzanie, poddani widzieli zaledwie przejeżdżającą weselną karetę. Monarchia, chcąc mieć reklamę, zezwala na pokazywanie swej prywatności, czym zaspokaja ciekawość tłumów. Odziera się tym samym z majestatu tajemniczości. Sprowadza swe intymne problemy do poziomu debat w brukowcach. Jest to cena popularności. W rezultacie o perypetiach małżeństwa Stefanii z Monako wiemy więcej niż o prawdziwej przyczynie rozwodu naszych przyjaciół. Ich racje rozstrzyga adwokat. Wątpliwości co do tego, czy winna była księżniczka zaniedbująca męża, czy jego wybujały temperament, rozstrzyga brukowa prasa. Jeżeli nas zdradzono, nie wiemy, chociaż wyobraźnia podsuwa trójwymiarowe wyobrażenia, jak wyglądała dokładnie zdrada. Stefania dowiaduje się o niej w najdrobniejszych szczegółach z porannej prasy: zdjęcia, opisy, wymiary. Publiczne upokorzenie i prywatna tragedia. Jej siostra, księżniczka

Karolina, zbulwersowana cierpieniem Stefanii i skandalem traci w wyniku szoku nerwowego włosy.Oczywiście,włosy odrosły.Ale czy odrosną nerwy? Z lekcji biologii wiadomo, że nie, z lekcji życia wiemy, że człowiek przetrzyma niemal wszystko.

Czy oficjalne znęcanie się nad czyimiś uczuciami, śledzenie jego prywatności, komentowanie każdego uśmiechu jest życiem z bajki? Nikt poza ekshibicjonistami nie marzy o takim losie. Księżniczka złapana do klatki, wystawianej przy byle okazji na widok publiczny, zaczyna nienawidzić siebie i świata. Siebie, bo jest w pułapce, świata, bo jest, jaki jest. Oczywiście: arystokratce nie wypada powiedzieć, że „rzyga tym wszystkim”, że ma dość. Mówi to jej ciało, którego nie mogą spętać do końca maniery. Język ciała też niekiedy potrzebuje tłumacza. Bulimia Diany brała się z jej odrzucenia rzeczywistości. Zwracała jedzenie, a symbolicznie – rzeczywistość, którą ją karmiono. Czy śmierci Diany winna jest prasa, publiczność, przeznaczenie czy smok? Wszyscy i nikt. Bo może nie ma smoka, nie ma księżniczek. Są tylko zwykli ludzie, którym przydzielono role, kostiumy, urodzenie, ale zapomniano podać czas stawienia się na spektakl. Wymieszano średniowieczne tradycje z dwudziestowiecznym panowaniem reality show. Nie sposób zagłodzić medialnego smoka. Czy słyszeli państwo, że „znów księżniczka Anna spadła z koniaaa”?

„Twój Styl” 1998, nr 8

Viva vagina!

Kobiety miewają z niej przyjemność, dzieci i konieczność wizyt u ginekologa. Szwecja ma dzięki niej najnowszą modę. „Ale jak ją nazwać?” – zastanawia się bohaterka sztuki Vivagina, wystawianej w Sztokholmskim teatrze. „Myszką? – głupio. Cipeczką – dziecinnie. Pizdą? – wulgarnie”. Tym bardziej że polska „pizda” pochodzi od niewinnej dziurki w igle, zaś szwedzka od słowa kojarzącego się z bagnem. Grząski temat, w którym łatwo zatracić granicę między subtelnością poetyckiego opisu a dosadnością wyzwisk. Ale kto pyta, nie Wadzi. „Pani jak nazywa swoją?” – aktorka przepytuje kobiety z pierwszych rzędów. „Nie wiem” – odpiskują zażenowane głosy. Chociaż nie tak bezradne. Dochodzący spośród publiczności jęk udającej orgazm pani po pięćdziesiątce wzbudza ogólny podziw. Nie nazwany, przemilczany narząd dopomina się nie tylko rozkoszy czy imienia, lecz także uznania go za coś równie godnego zachwytu jak penis, mający falliczne obeliski w niemal każdym mieście.

Monodram Vivagina – zrealizowany na podstawie wywiadów amerykańskiej dziennikarki Evy Ensler z kobietami zadowolonymi ze swojej płci, upokorzonymi seksualnością, zgwałconymi Bośniaczkami, prostytutkami i dziewicami – stał się zbiorową terapią kobiecości, manifestem dotychczas skrywanej vaginy. Szwedzkie pisma kobiece uczyniły z niej bohaterkę opisywaną i fotografowaną z takim samym zachwytem, jak dotychczas gwiazdy pop lub księżniczki. Obcokrajowiec, przeglądający tutejszy tygodnik dla dorastających panien, może dojść do wniosku, że wzgórek Wenery skandynawskich piękności różni się kolorem (zielony, różowy, tęczowy) i kształtem (serduszko, pacy.a, gwiazdka) od – zdawałoby się – znajomych mu okolic kobiecego ciała. Stylizacja „objęła” wreszcie intymne zakamarki przystrzyżone na wzór francuskich ogrodów, kusząc neonowymi barwami nocnych klubów. Jedno z nowo powstałych damskich czasopism poświęciło cały pierwszy numer, czyli pięćdziesiąt kilka stron, wyłącznie vaginie, jej skomplikowanemu wnętrzu, zewnętrzu i odczuciom, opisywanym przez dumne właścicielki. Pisma kobiece, poprzestające zazwyczaj na lakierowanym naskórku rzeczywistości, pochyliły się z zadumą nad najgłębszą istotą swej płci. Po raz pierwszy wdały się w filozoficzny spór, podejmując „antysartrowski” dyskurs: udowadniają, że kobieta nie czuje się gorsza z powodu dziurawości swego bytu.