Czy bohaterką „Kobiety z silikonu” mogłaby więc zostać przysypana puchem piór „kobieta z gumy”? Po trosze poetycka i ponętna, świadoma, gdzie żyje i czego chce? Kimś takim jest polska umiarkowana feministka. Umiarkowana, bo prawdziwych feministek w Polsce nie ma. Załatwiają je mężczyźni albo zagryzają usłużne siostry (patrz przypadek grupy feministycznej na Uniwersytecie Warszawskim). Te, które przeżyły rzeź, zastrzegają się: „Możecie mnie podejrzewać o wszystko, tylko nie o feminizm”. Dlaczego? Bo gdy domagały się poważnego traktowania i niezależności, słyszały od przestraszonych lub agresywnych facetów: „Milcz! Jesteś wściekłą, niedokłutą feministką”. A przecież tyle jest odmian feminizmu, ile kobiet. I każda ma własne porachunki z męskim światem.
3. Rozczulają mnie znakomite programy publicystyczne Barbary Czajkowskiej i Moniki Olejnik. Zaczynający się tuż po ósmej rano „Salon polityczny trójki” przypomina mi dzieciństwo. Kiedy mama zagadywała opędzającego się od niej, wychodzącego do pracy ojca. Natomiast „Linia specjalna” – to dalekie wspomnienie maglowania ojca pod koniec dnia. Złośliwe, celne odzywki kobiet, wypytujących mężczyzn o to, jak rządzą, czy starczy pieniędzy i jakie mają plany (czyli, na jaki skażą nas los). Gośćmi Olejnik i Czajkowskiej są ważni Polacy, tworzący ten kraj. To prawie w stu procentach mężczyźni. Więc myślę, że pomysł Wajdy na zrobienie filmu o kobiecie bohaterze to tylko dżentelmeński gest bez znaczenia. Wajda nie zajmuje się science-fiction. A współczesna Polka, którą chciałby sportretować, przypomina istotę z krainy fantasy, dużo rozciągniętej historycznym doświadczeniem gumy, upiększającej wstawki z silikonu i do tego pypcie ze spalonych piór.
„Cosmopolitan” 2000, nr 5
II
Umówić się z Bogusławem Lindą to trafić na jego dzień bezpłodny: bez filmów, wyjazdów, przyjazdów, ważnych terminów, którymi zasmarowany jest czarny kalendarzyk narodowego idola. Dzwonię: 090 21 656 itd., może tym razem…
– Hallo, panie Bogusławie, spotkamy się? – Pani zadaje mi zawsze tak kłopotliwe pytania. – No to pytanie niedyskretne: gdzie i kiedy? Gdzie – wiadomo, jedna z warszawskich kawiarni, w której cena za spokój i dyskrecję wliczona jest w astronomiczny rachunek. Linda kończy spotkanie z Andrzejem Dorosiewiczem, producentem Psów. Na stole, między popielniczkami, nowy scenariusz Pasikowskiego, skrypt Harasimowicza do filmu Laguna. Panowie rozmawiają o warszawskich zamachach bombowych. Dorosiewicz jest zniesmaczony tą formą zabijania: „Żadnej w tym elegancji, trupy poszatkowane jak hamburgery z McDonalda”. Wychodzi, współczując Lindzie: „Nie cierpię wywiadów, bo nie lubię słuchać tego, co mówię”.
Zostajemy sami plus magnetofon.
Też nie lubię wywiadów, bo niby wszystko intymnie, OK, a tak naprawdę to na oczach tysiąca czytelników.
BOGUSŁAW LINDA: Nie ma co się przejmować, wywiady to nie najważniejsza rzecz w życiu, po której wali się samobója.
A co jest najważniejsze?
Dla mnie rzeczy męskie: poczucie humoru, honoru.
Inne rzeczy na „h”?
Również.
Używa pan prezerwatyw?
To sprawa intymna.
Nie wiedziałam, że współżycie z prezerwatywą…
Jak ktoś chce się zarazić AIDS, to jego prywatna sprawa, byle nie roznosił tego dalej.
W porządku, przyjemniejsze sprawy. Gdyby był pan kobietą, jak uwodziłby Bogusława Lindę?
Wy i tak robicie to lepiej, nie sądzę, żebym wynalazł coś nowego.
Nie rozumiem, może nieco więcej szczegółów?
Dodałabym trochę gorzały, to dobry sposób.
Aha, monopol na Linde. Podobno modne są spódnice i pończochy na podwiązkach?
Lubię spódnice w szkocką kratę, ale czy bym w takiej chodził? Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Przecież moim ulubionym filmem jest Pół żartem, pół serio, fantastycznie chłopaki w nim grają. Noszenie pończoch jest dla facetów łatwiejsze, bo pończochy lepiej się trzymają na owłosionych i muskularnych udach.
Niestety, nie jestem gejem. Lubię z gejami rozmawiać. Najpierw jest to próba przełamania psychicznego: czy będę obiektem rozmowy erotycznej, czy po prostu zostaniemy przyjaciółkami.
Dwóch bzykających się facetów jest dla mnie czymś dziwnym. Natomiast dwie kobiety, czemu nie.
Nie wierzę w lesbijki. Jeżeli kobieta ma do wyboru zupełnie dennych facetów albo superbabkę, to może wtedy… Co do układów męsko-męskich. Ma pan ten sam ideał kobiety, co pan Pasikowski: Lidkę Popiel. Jak panowie sobie z tym radzą?
To nie jest trójkąt, ale czworokąt, bo dochodzi jeszcze do tego tandemu aktorskoreżyserskiego operator Marek Edelman, on jest jedynym prawdziwym facetem w tym związku.
Nie wiem, czy pan sobie z tego zdaje sprawę, ale jesteście awangardą New Age’u; jungowska mandala – trzy elementy męskie i żeński, szczyt rozwoju i doskonalenia duchowego.
Więc znowu trafiłem, co powiem, to sukces.
Co do New Age’u, jak Panu smakują ekologiczne halucynogeny: grzybki, trawka?
Kiedyś na strychu Starego Teatru zdrowo się upaliłem. Chwyciłem za węgiel i narysowałem na ścianie piękną, realistyczną twarz kobiety. Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Nad ranem uśmiechała się do mnie, więc pomyślałem, że jestem artystą. Ale nigdy więcej nie udał mi się żaden rysunek. Miałem tylko halucynację, że jestem artystą. Halucynogeny są nie dla mnie, one rozpuszczają, a grać można tylko w nerwach, na kacu. Wolę gorzałę.
Kiedy ogląda się dobre filmy, zapomina się, że grają w nich aktorzy, wierzy się, że to autentyczne postacie. Jak to jest po drugiej stronie ekranu: wierzy pan, w momencie, gdy rusza kamera, że jest pan Saint-Justem, Franzem Mauerem?
Nie wierzę, że tak bywa. Chociaż zdarza się czasami. Może na siodle, w kostiumie z epoki, w dziwnym miejscu. Dziwny stan, jakby wcielenia w kogoś innego. Cholernie archetypiczne.
Polityka to też archetyp.
Ale rządzą nami idioci, mnie to nie przeszkadza, póki mi nie przeszkadzają.
A wizualnie nasi idioci panu nie przeszkadzają?
Wizualnie owszem. A propos wyglądu, chciałbym sprostować to, co kiedyś napisano o mnie w „Elle”: że kokietuję niedogolonym zarostem. Ja mam taką elektryczną maszynkę, którą się człowiek goli w sekundę i ona właściwie nie goli.
No to po co się nią golić?
Ona utrzymuje krótki zarost, kupiłem ją od mojego fryzjera. Przelatuje się nią raz, bez mydlenia. I chciałem zaznaczyć, że wyprzedziłem Mickeya Rourke, to był mój patent. Pierwszy zarośnięty film to Gorączka i od tego czasu się nie dogalam. Czasami musiałem się do jakiegoś filmu ogolić, na przykład do Kieślowskiego, bo trudno zagrać u niego z zarostem, to nie pasuje. Tak jak są przyjęcia „pod krawatem”, tak i bywają filmy, do których wstęp bez porannej toalety jest wzbroniony.
Z Pasikowskim tworzycie dość mocny tandem, jak z filmów Tarantino.
Chyba nie. Jesteśmy bardzo wrażliwymi chłopakami i jak się dwóch nadwrażliwców spotka na świecie, to się mogą dogadać, a że ludzie sobie wyobrażają kompletnie co innego… że jesteśmy mocnymi facetami na przykład. Nie jesteśmy żadnymi mocnymi facetami, tylko jesteśmy… prawie dziewczynkami.
Rzeczywiście, patrząc na Franza Mauera, miałam zawsze przypływ uczuć macierzyńskich, bałam się, że się skaleczy, rozwali komuś łeb, zanim wypije szklankę mleka. Widziałam go raczej jako nieokrzesanego chłopczyka, ale dziewczynka-rozrabiara, czemu nie, jeśli urocza… Po hiszpańsku „linda” znaczy ładna.