Wiem i miewam z tym kłopoty. W zagranicznych samolotach muszę szukać się na liście kobiet. Imię Bogusław nikomu nic nie mówi, a Linda to jakaś ładna pani.
Czy…?
Nie lubię odpowiadać na to pytanie, bo…
Rozumiem, rozmowa prywatna.
„Elle” 1995, nr 9 (czerwiec)
Reklama jest martwa, ale się uśmiecha
Tylko nieprofesjonaliści wiedzą (i widzą), że Oliviero Toscani, najsłynniejszy fotograf reklamy, tak naprawdę nie zajmuje się reklamą. Jego kampania dla firmy Benetton to jeden aktualny obraz-szok i jeden slogan „United Colors of Benetton”. Toscaniemu zarzuca się, że epatuje okrucieństwem, nędzą. Jego afisze są zrywane i palone. Potępiony przez polityków zarówno lewicy, jak i prawicy oraz przez Watykan za wykorzystywanie śmierci w celach reklamy, uważa, że nie narusza żadnych wartości. Według niego wartości i ludzi zabija się nie na plakacie, ale na wojnie.
Oliviero Toscani chce wytoczyć reklamie proces norymberski. Za co? „Za zbrodnię trwonienia olbrzymich pieniędzy, za zbrodnię nieużyteczności społecznej, za zbrodnię kłamstwa, za zbrodnię przeciw inteligencji, za zbrodnię przeciw twórczości, za zbrodnię grabieży, za zbrodnię nietolerancji i rasizmu”.
Na reklamy Toscaniego czeka się jak na premierę filmową. Co nowego? O czym? Kto będzie zachwycony, kto obrażony? Artykuły, wywiady, dyskusje ustalające ranking poglądów. Na spotkanie z Toscanim też musiałam czekać. Umówiliśmy się 17 października o 9 rano w jego paryskim biurze. Wtorek. Pokonałam sztafetę barów i bistr: 8.45 kawa, 8.50 bagietka w kolejnym bistrze przed biurem. 9.00 – jestem na miejscu. Żadnej tablicy, wizytówki. Dziewiętnastowieczny budynek na obrzeżach Marais, paryskiej dzielnicy chasydów i homoseksualistów. Siadam na białej kanapie, naprzeciwko ściana, a z niej wpatrzone we mnie oczy, wycięte z gazety. 9.30, Toscaniego nie ma. Do biura schodzą się młodzi ludzie w swetrach i dżinsach, stukają na komputerach, przerzucają stosy czasopism. 10.00, Toscaniego nie ma. Są fragmenty jego wywiadów, które ze sobą przyniosłam: „Moje zdjęcia drażnią, bo pokazują to, o czym ludzie chcą zapomnieć, zapomnieć dla wygody sumienia. Gdyby skrwawione ubrania zabitego bośniackiego żołnierza, użyte do jednego z moich plakatów, były nieprawdziwe, nie byłoby całego skandalu.Przecież rekwizyty,atrapy nie drażnią.Reklama powinna pokazywać gadżety,a gdy próbuje sięgnąć po prawdziwy świat, budzi sprzeciw. Żyjemy jednak naprawdę, nawet jeśli chcemy otaczać się nieprawdą, złudzeniami bezpieczeństwa, piękna”. Pod zdjęciem skrwawionych ubrań deklaracja: „Ja, Gorko Gagro, ojciec zabitego Marinko Gagro, urodzonego w 1963 roku w Blizanci, region Citluk, wyrażam zgodę, żeby imię mojego syna oraz wszystko, co po nim pozostało, było użyte w imię pokoju i przeciwko wojnie”. Pod innym zdjęciem-plakatem, na którym wychudzony człowiek umiera na AIDS, nie ma podpisu. Po prostu Pieta XX wieku. Półtora tysiąca lat temu cesarz Konstantyn przyjął chrześcijaństwo, gdy doznał proroczej wizji krzyża i usłyszał głos: „Pod tym znakiem zwyciężysz”. Teraz takim cudownym znakiem jest na przykład logo coca-coli, obiecującej zdrowie, relaks, wspaniałe życie… i wierzą w nie miliony ludzi. Reklama zastąpiła wiarę. Toscani jest jej heretykiem i obrazoburcą. Jedno z jego wyznań w kolorowym tygodniku dla intelektualistów: „Żyjemy w strachu. Jesteśmy postludzkością i nie akceptujemy innej prawdy niż ta, pojawiająca się w telewizorze. Prawda to obraz i on jest współczesną dyktaturą. Wkrótce wyprodukują telewizory z dziurą, z którą będzie można kopulować. Już niektórzy doznają erekcji, patrząc w telewizor”.
Patrzę na zegarek pokazujący nie tylko godzinę, ale i stopień mojej zamożności (gdyby to był rolex) albo snobizmu (swatch), jakby zapewne pomyślał spóźniający się już 70 minut Toscani. Nareszcie przychodzi. „Strasznie się spóźniłem – mówi zdenerwowany – ale w metrze wybuchła bomba. Byłem uwięziony godzinę w tunelu. Rozerwany na pół wagon, ranni, nie wiem, czy ktoś zginął. I najgorsze – strach, że w tunelu może wybuchnąć następna bomba”. Obraz jak z reklam Benettona, widziany oczyma i obiektywem Toscaniego: ludzki ból i szaleństwo, czyli ludzka codzienność, podpisana na plakacie „United Colors of Benetton”. Przechodzimy do pokoju, gdzie na stole leży sterta luksusowych czasopism. Toscani przegląda ilustracje, jakby chciał zapomnieć o obrazach z metra. Nie zadaję pytań, patrzę. Jestem tu po to, by poznać fotografa, człowieka, dla którego świat zawiera się w spojrzeniu, nie w słowach.
OLIVIERO TOSCANI: Proszę spojrzeć, jakie to brzydkie – podsuwa mi czasopismo otwarte na eleganckiej sesji ze znanymi modelkami. – Zarzucają mi, że korzystam z nędzy, angażując do reklam biednych Palestyńczyków czy Chińczyków. Ale ja im daję to, czego nie może dać żadna organizacja humanitarna – pracę i poczucie godności. Nędza świata to podział na tych, co są top modelami, i na tych, co są na dnie. Nędza to pokazywanie innym kobietom, że nie będą nigdy tak piękne jak Claudia. To jest świat Lagerfelda, Chanel, nie mój…
Czy Claudia Schiffer, jej twarz, jest tym samym, co napis „United Colors of Benetton”? Firmą potwierdzającą, że sprzedawany towar, na przykład ubrania czy odkurzacze, jest doskonały, bo ona jest doskonałym spełnieniem marzeń o idealnej kobiecie?
Przecież ona wcale nie jest piękna, mogłaby być marzeniem Trzeciej Rzeszy defilującym w kostiumie kąpielowym przez podia świata. To po prostu rasizm.
A Naomi Campbell?
To też rasizm.
Był pan kiedyś jednym w najlepszych fotografów mody w „Vogue” i „Elle”.
Dawno, dawno temu, kiedy robiło się zdjęcia dla ich piękna, a nie dla modelek. Pierwszy zrobiłem zdjęcie Schiffer, kiedy jeszcze była nieznana. – Toscani przerzuca kolorowe czasopisma, odkłada je z niesmakiem. – Czemu w pismach kobiecych pokazują ładne, ale zupełnie nieinteligentne twarze i robią z nich wzory do naśladowania dla całkiem rozsądnych kobiet? Kobiece pisma ogłupiają. Jakie oni pokazują wzory życia, myślenia! Przecież to zupełnie nieprawdziwe.
Konsumpcja jest czymś prawdziwym. Pożera nas samych.
Owszem, świat dzieli się na to, co prywatne, i na to, co się produkuje, co publiczne. I ta publiczna część ma zawsze reklamę. Obłąkaną reklamę, pokazującą kiczowate bzdury: zadowolone dwudziestoletnie matki i tak dalej.
Ale reklama jest konwencją, ozdobnikiem, czymś w rodzaju sztuki, a sztuka nie zawsze musi mówić prawdę. Nikt nie traktuje reklamy jak przykazań.
Reklama powinna być rzeczową informacją. Dlaczego jakiś samochód jest lepszy od innego, a nie walce Straussa i galopujące konie… O koniach wolę obejrzeć film przyrodniczy. Taka reklama jest kłamliwa, już jej założenia są kłamliwe. Przychodzi facet do biura reklamowego i obojętne, co by miał do sprzedania, reklamiarze tak to będą sprzedawać, jakby ogłaszali odkrycie kolejnego cudu świata. Byle zarobić.
Pan pracuje dla Benettona.
Ja nie pracuję dla nikogo. Mogę wyrazić, co chcę, na największych formatach bilboardów. Jest Benetton, ale mógłby być ktoś inny, korzystający z moich pomysłów. Nie reklamuję rzeczy, korzystam z reklamy, by pokazać świat taki, jaki jest.
Ubrania Benettona są dla ludzi młodych i pan kieruje się tym zaleceniem rynkowym, pańska reklama jest przeznaczona dla ludzi młodych: antyrasizm, walka z AIDS.
Dla ludzi młodych duchem.
Szydząc z reklamy, stworzył pan własną reklamę.
Mam szczęście korzystać z autoironii.
Czy w takim razie jest pan jednak reklamiarzem, czy moralistą nawracającym świat z bajek na słuszną drogę informacji?
Jestem antropologiem współczesności, jestem dziennikarzem przekazującym wiadomości.
Dziennik telewizyjny robi to szybciej i dokładniej.
Ale często kłamie.