Buddyzm jest bardziej filozofią niż religią i dlatego odpowiada zeświecczonemu Zachodowi. W Nepalu, królestwie hinduistycznym, buddyjskie „bóstwa” są czczone na równi z hinduistycznymi.W hinduizmie nie zabija się obcych bogów,nie obawia się ich mocy, lecz doskonałości. Dlatego przyjmuje się ich do panteonu, czyniąc mniej doskonałymi. Natomiast jeśli chodzi o buddyzm na Zachodzie, to jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu: wysyłano chrześcijańskich misjonarzy na Wschód, więc mnisi stamtąd przyjeżdżają teraz tutaj.
Także do Polski.
Ludzie interesują się mistycyzmem, który wraz z egzotyką znajdują w buddyzmie. Często nie wiedzą przy tym, jak cudowna jest literatura chrześcijańska. Zamiast Świętego Jana od Krzyża wkuwali katechizm i tak najczęściej zostaje: katolicki paciorek dla spokoju duszy, a prawdziwa duchowość z ksiąg tybetańskich. Różnią się religie, nie duchowości. Campbell opisał, jak spotkali się księża różnych wyznań i dyskusja między nimi zamieniła się w awanturę. Zaś mnisi różnych religii, także katoliccy i buddyjscy, siedzieli razem, zgodnie, w medytacyjnym milczeniu.
Z goryczą pisze pani o życiu Aborygenów. Tak zwana cywilizacja zachodnia odebrała im to, co było w nich najlepsze, co dając w zamian – piwo?
Duchowość wyrasta z ziemi do nieba, z krajobrazu – to najprostsza symbolika. Chrystus zamieniał wodę w wino, pomnażał chleb i ryby, a w Australii dzieliłby się z innymi mięsem kangura. Zachód zniszczył świat Aborygenów, przebudził ich z śnienia – dreamtime’u. Wierzę, że kiedyś Zachód pozwoli im znowu zasnąć. I wszyscy, czy jesteśmy buddystami, czy Aborygenami, spotkamy się w raju, gdzie jeden będzie śpiewał „Gloria”, a drugi polował na bizona.
A czy pozwoli pani Polakom na jedzenie w tym miejscu schabowych?
Jeśli tak nieśmiertelny kotlet kojarzy się ze świętością i mesjanizmem, to proszę bardzo: tradycja smaczna jak każda inna.
Pytam o to dlatego, że ze swej wegetariańskiej perspektywy wyraża się pani o polskiej kuchni z wyraźnym niesmakiem.
Bo schabowy wraz z bigosem jest dla mnie symbolem tej Polski, która zatłuszczonymi paluchami brudzi nieskalane.
Ciekawe, że więcej cierpliwości wykazuje pani wobec obcych obyczajów. Do brudu panującego w indyjskich restauracjach jakoś się pani przyzwyczaiła.
Bo Hindusi mają całe misterium oczyszczenia. Zajmuje się tym kasta braminów, a u nas raz higienista, raz ksiądz i właściwie nie wiadomo, czy to walka z brudnymi łapami, sumieniem, czy głupotą.
Pani krytycyzm wobec Polski przejawia się nie tylko w kwestiach żywieniowych. Seksownym Hiszpankom z Sewilli przeciwstawia pani „nasz barchanowy folklor”, który jakoby zachwycał tylko Kolberga, a dziś etnografów. Chciałoby się rzec – i dobrze: może ten barchan jest bardziej naszym wyróżnikiem niż cokolwiek innego, a i wspólnego z duchowością po polsku ma wiele.
Jestem z łódzkich Bałut i gdy widzę te krzywe domy, kocie łby, wpadam w zachwyt, bo to skansen. Ale robienie ze schabowego symbolu? To prowadzi do stawianego mi ciągle pytania, czemu mieszkam w Szwecji…
Wcale o to panią nie pytam.
Ale to pytanie wisi w powietrzu. Muszę wyjaśniać, czemu opuściłam Polskę, jakby miejsce zamieszkania było wartością samą w sobie.
A nie jest?
Nie. Wiem, że teraz wszyscy wracają do Polski, a jak wyjeżdżają, to do Hollywood, robić karierę, albo na stałe do Watykanu. Ale jak Polska wejdzie do Europy, to czy będziemy pytać, kiedy z tej Europy wróci? Proszę mi pozwolić, żebym koniecznie nie jadła tego schabowego i nie biegała w łowickim pasiaku. Większość narodu tego już nie robi.
Najgłośniejsza chyba pani książka zatytułowana była My zdies’ emigranty, Z emigrantki stała się pani „światowidzką”?
Jesteśmy „światowidzami”, bo poznajemy, oglądamy świat, a zarazem świat ogląda nas. Współczesny świat to labirynt. Postmodernizm jest duchowym kanibalem, czatującym w tym labiryncie. Zżera wszystko, co napotka, i przetrawia w jedną kulturową masę. Wybieramy się w wędrówkę po labiryncie świata, każdy z tym, co ma: schabowym, fundamentalizmem… Zaszyć się w kącie labiryntu z małą latarenką, oświetlającą parę metrów, jest OK. Natomiast wędrówka, poszukiwania nazywane są w Polsce z pogardą i kompletnie bez zrozumienia, bo bez przeżycia – postmodernizmem albo New Age’em.
Polskość może być balastem, ale cenne jest to właśnie, że nie dajemy się zunifikować, że nie chcemy rozpuścić się we wszechświatowej magmie.
A co za różnica, gdy dodamy magmy do mątwy? Proszę spojrzeć na MTV, posłuchać etnicznej muzyki, wszystko jedno skąd rodem. Totalne przemieszanie kultur. W takim świecie żyjemy i taki świat staram się opisywać, używając takiego języka, jakim on jest, cóż z tego, że niekiedy wulgarnego.
O, przepraszam, w porównaniu z innymi książkami pani Światowidz jest nad wyraz porządny. Jedynie opisywane przez panią żółwie na Seszelach się p…
Bo się pierdolą. Ludzie zaś mają oprócz gestów swoje emocje i tym emocjom dają wyraz, mówiąc czułe słówka albo klnąc. Woody Allen w najnowszym filmie co drugie słowo mówi „fuck”; czy to znaczy, że nie jest już intelektualistą, lecz knajakiem?
Pani książki wzbudzały dotąd aż za wiele emocji. Myślę, że Światowidz będzie wyjątkiem.
Bo opisywałam inny świat. Kiedy opisuję świat mniej spokojny, używam mniej spokojnego języka.
Utrzymuje się pani z pisania. To luksus.
Luksusem jest pisanie wyłącznie tego, co się chce. Kiedy jest się najemnikiem i pisuje do gazet, nie ma czasu na książki. Z kolei, gdybym spróbowała żyć tylko z książek, bałabym się, że zacznę pisać pod publikę, bo pisząc nie to, co się czytelnikom podoba, nie miałabym pieniędzy.
Dysponuje pani sporą skalą porównawczą. Jak się żyje w Skandynawii?
W powietrzu jest dużo jodu i tolerancji. Może dlatego ludzie są tam spokojniejsi?
Gdzie pani mieszka w Szwecji?
Na wyspie, na wsi. Chciałam żyć po trzydziestce na wsi. Kiedy wyrasta się z wieku rozdygotania: knajp, znajomych, kabaretów, imprez – rodzi się tęsknota za naturą. Gapię się na bażanty i łosie. Codziennie zmienia się rano mgła nad jeziorem, a nie wystawy w sklepie.
Nie miała pani trudności z adaptowaniem się w nowym, nieznanym środowisku?
To bardzo ciekawa okolica. Nad „moim” jeziorem mieszkają latem w pałacyku Kuwejtczycy. Obok jest świątynia Hare Krishna, gdzie zawsze można wejść i się pomodlić, pogadać z przyjaciółmi. Mamy też średniowieczną świątynię protestancką, ale tę zamykają, bo to urząd Pana Boga. Jest też sztokholmski ośrodek psychoanalizy i New Age’u, gdzie przyjeżdżają szamani z Islandii. Niedaleko jest surrealistyczna siedziba steinerowców. Wszyscy znajdują sobie miejsce w tej dość ateistycznej Szwecji.
Czy po tych wszystkich podróżach, opisanych w Światowidzu, zachowała jeszcze pani w sobie ciekawość świata?
Nie zmieniony zachował się tylko paszport.
Ten sam, z orłem bielikiem w herbie, ptaszyskiem, będącym – jak stwierdza pani w Światowidzu – padlinożercą.
Przelatujemy razem granice. Mogłabym najnowszą książkę nazwać „Transgresją” lub odautorsko „Trans Gretkowską”
Rozmawiał Krzysztof Masłoń
„Rzeczpospolita” 1998, nr 132
Myślenie w Polsce szokuje
Jak wspomina pani swoje łódzkie liceum?
Było potwornie nudne. Tylko masochiści lubią szkołę. Nikt mnie tam specjalnie nie prześladował. Dyrektor pozwoliłaby mi chodzić nago, gdybym miała ochotę, po wygraniu olimpiady filozoficznej.W szkole niczego się nie nauczyłam i na studia dostałam się właśnie dzięki tej olimpiadzie.