Bunt dotyczył tylko szkoły, czy w ogóle kraju?
Wszystkiego, ale to były takie obrzydliwe czasy, lata osiemdziesiąte.
Czy negatywne odczucia dotyczyły także pani miasta?
Wtedy tak. Buszowałam po Łodzi jak po dżungli, polując na nocne autobusy czy tramwaje. Dopiero po wyjeździe z kraju doceniłam, jakie to fajne miasto w porównaniu na przykład z Warszawą, która jest wybetonowanym tunelem na ludzi i kanałem na samochody. Łódź to skansen, Wenecja nad rynsztokami. Genialne, puste fabryki ze zubożałymi aż do kloszardztwa właścicielami, secesyjne pałace, drewniane domy z carskimi napisami cyrylicą. Wychowałam się w takim drewniaku, przy ulicy z kocimi łbami i ściekami.
A jednak na stałe nie mieszka pani w Łodzi. To jest taka miłość na odległość?
To po prostu miejsce, które jest. Nie mieszkam też w Wenecji czy Paryżu. Nie można mieszkać wszędzie.
Jak pani wspomina swoje szkolne lektury? I jak zmieniłaby pani listę lektur z języka polskiego, żeby było sensowniej?
Pamiętam, że byliśmy katowani „dziełami” Nałkowskiej, która dotyczyła… przedwojennej skrobanki? To nie jest wybitna literatura, jest dobra. I jak to się ma do dzisiejszych czasów, skoro nie jest genialnym pisaniem? Refleksja nad skrobanką dawniej i dziś? Pamiętam Niemców Kruczkowskiego. Po co to komu? Te schematy? Kanon musi być, kanonem jest cywilizacja i dlatego warto czytać starożytnych, Dantego, Szekspira, z polskiej literatury Mickiewicza – żeby wiedzieć, przeciwko czemu się buntować, co olewać, a do czego wracać (Panem Tadeuszem zachwyciłam się dopiero na studiach). W trzeciej i czwartej klasie powinno się uczyć literatury w inny sposób: więcej myślenia krytycznego, a mniej katechizmu, czyli recytowania wykutych na pamięć odpowiedzi. Lekturą mogłyby być Dzienniki Gombrowicza, uczące przekornego myślenia. Powinno być więcej współczesności. Bo czy licealista z humanistycznej klasy wie dokładnie, co to jest dekonstruktywizm, strukturalizm, postmodernizm? To jest ważne w humanistyce XX wieku, a nie Orzeszkowa! Szkoła kształci uczniów, a nie ludzi. Człowiek wychodzący ze szkoły bardzo często nie umie patrzeć krytycznie, wierzy we wszystko, co przeczytał, i nie ma własnego zdania. Nauczyciel mówi: „Powtórz własnymi zdaniami”, i na tym kończy się wysiłek; zamiast własnego zdania powtarza się „własnymi” zdaniami. Czemu by nie analizować programów telewizyjnych, reklam, gazet na zajęciach „obrony obywatelskiej”, uczącej obrony przed manipulacją, przekłamaniami i głupotą! Przecież szkoła kształci obywateli; osiemnastolatek ma już prawo do głosowania, tymczasem uczy się go nie myślenia, lecz scholastyki. Dzisiejsza matura to odpytywanie z katechizmu.
Bardzo źle mówiła pani o Nałkowskiej… Czy tak źle myśli pani też o jej Dziennikach?
Nie czytałam jej Dzienników. Myślę, że dziewczyny bardziej utożsamiają się z Sylvią Plath niż z Nałkowską i ona powinna być w lekturach.
Więc Szklany klosz?
Tak, sądzę, że naszą klasyką nie powinna być mierna literatura, chociażby polska, bo lekcje literatury to już nie lekcje patriotyzmu, ale dobrego smaku. W lekturach powinien być kanon literatury światowej…
Czy czyta pani współczesne polskie powieści?
A muszę? Wolę eseje, literaturę popularnonaukową. Ostatnio z powieści przeczytałam Ragtime Doctorova. Świetne.
A z polskiej literatury nic, nawet przez ciekawość?
Stachura, ze względu na genialny język i jedyne w polskiej literaturze zacięcie metafizyczne. Niestety, zaciął się nim na śmierć. Poza tym Rękopis znaleziony w Saragossie Potockiego, z początku XIX wieku. We Francji ma swoje fan cluby.
Jeśli już mowa o sposobie pisania, pani dwie ostatnie książki: Światowidz i Namiętnik wydają się zupełnie inne niż to, co pani napisała do tej pory…
Ktoś tak napisał i wszyscy to powtarzają. Nie są inne. Zachowałam ten sam styl, obrazowość. W końcu chyba wiem, jak piszę i o czym. Pisarz nie jest tylko natchnionym idiotą, bełkoczącym w natchnieniu, a krytycy mędrcami rozszyfrowującymi ukryty przekaz.
Patrzę od strony czytelnika, zupełnie inaczej się je czyta.
My zdies’ emigranty to rodzaj dziennika: wbrew temu, co niektórzy sądzą, nie jest on osobistym wyznaniem. Tarot paryski jest klasyczną powieścią o współczesnej cyganerii paryskiej. Kabaret metafizyczny – dość wyrafinowaną groteską, dla jednych filozoficzną, dla mniej oczytanych fizjologiczną. Światowidz – to pisanie religijno-podróżnicze. Herbert napisał dość dawno coś w podobnym stylu.W Polsce pisze się albo przewodniki, albo książki o religii. Co do Namiętnika – są to opowiadania kryminalno-erotyczne z przewrotką metafizyczną.
Lubię te książki, które pani nazwała prostszymi: My zdies’ emigranty, opowiadania i Światowidza – nie lubię traktować książki jako literackiej zagadki.
Ja się nie bawię w zagadki literackie, nie jestem literatem.
Nie jest pani jednak obce intelektualne, czy jak piszą inni, pseudointelektualne podejście do literatury.
Przecież myślę… Dlaczego pisanie ma być samym sentymentem, wypatroszonym z myślenia?
Czy jako czytelnik też lubi pani zabawę formalną, w której nie może pani wychwycić wszystkich kulturowych cytatów, aluzji?
Na przykład Joyce’a, ale to tylko zachęca do czytania, rozgryzania zagadek, a nie gardzenia autorem, bo jest mądrzejszy ode mnie, czyli pseudointelektualny.
Z tego, co pani mówiła, wynika, że ważnym dla pani pisarzem jest Gombrowicz. Chyba nie znosi pani Whartona? Wyśmiewała pani jego dedykację dla Polaków w Historiach rodzinnych.
Wharton jest w Polsce bardzo potrzebny. Proszę nie mylić żartu, ironii, z drwiną. On pisze książki uwielbiane przez tutejszych czytelników, to są literackie sielanki (nie mam na myśli Ptaśka). Polska nie jest krajem intelektualnym, lecz emocjonalnym. Im bardziej sentymentalnie, tym lepiej. Bez logiki, sensu, ale rzewnie. To, co się odnosi do logiki, intelektu, nigdy nam nie leżało, bo może ten kraj nie żył w sferze logiki, tylko popieprzonej historii, gdzie wariactwo okazywało się jedynym sposobem działania. Nas musi coś chwytać za serce i być ku pokrzepieniu serc, nie ku pokrzepieniu umysłów, rozsądku. Dlatego takie kłopoty miał Gombrowicz.
To pani zdanie. Wyjechała pani na studia za granicę. Jak to się stało, że mogła pani studiować w Paryżu?
Sprzątałam hotele, podmywałam staruszki, kleiłam buty. Musiałam zarobić na studia i na siebie. Studiowałam w Wyższej Szkole Nauk Społecznych w Paryżu – jest to jedna z najlepszych, półprywatnych szkół europejskich. Jeśli ktoś ma humanistyczne zainteresowania – polecam. Wykładali tam za moich czasów Derrida, Kundera. Nie ma bzdurnych zajęć, na przykład z WF-u, lektoratów. Chodzi się na zajęcia tylko z przedmiotu, z którego pisze się pracę.
Kończy się tę szkołę jako specjalista w bardzo wąskiej dziedzinie, ale jeśli kogoś ta dziedzina interesuje, jest to świetne rozwiązanie.
Czy kiedy mówi się, że pani szokuje, jest pani prowokatorką, to traktuje to pani jako komplement?
Myślenie w Polsce zawsze szokowało. Szokowało, że można pomyśleć inaczej niż całe plemię nad Wisłą. Pomyśleć i odważyć się to powiedzieć. Nie szokuje nikogo bandyta, miliarder, totalny kicz. Kiedy publiczność obraża artystę, to jest skandal, a kiedy artysta publiczność – to prowokacja. Sztuka niektórych prowokuje, bo jej nie rozumieją. Sztuka jest elitarna, zawsze taka była. Od czasów, gdy przestała być totalnie religijna. Kapłani to też elita. Ludziom myli się demokracja społeczna z łatwizną sztuki.
Przyzna pani chyba, że prawie każde pierwsze zdanie czy dedykacja w pani książce jest prowokacją, ma zaszokować czytelnika?
Chcę, żeby każde zdanie, i na początku, i w środku, i na końcu, przyciągało uwagę.
Przecież pisanie jest ekspresją jak każda sztuka i byłoby chybione, gdyby nie docierało do czytelnika.