Выбрать главу

Ludziom brakowało normalności i towarów. Za towarami idzie handel, za handlem reklama. Także podpasek. Każdemu według potrzeb (śmiech).

Na najnowszą pani książkę składa się pięć opowiadań. Wszystkie są o miłości, ale najbardziej namiętne jest opowiadanie tytułowe, zarazem najkrótsze, będące opisem przeżyć kobiety podczas zbliżenia seksualnego. Panuje opinia, że język polski nie bardzo nadaje się do opisywania miłości fizycznej, że tematykę erotyczną lepiej oddają obce języki.

Być może są lepsze oralnie, co potwierdza użycie języka we francuskich pocałunkach.

Jest jednak faktem, że o miłości literatura polska mówi często albo zbyt wulgarnie, albo nazbyt oględnie.

Jeżeli ktoś ma problem z odczuwaniem świata, to będzie miał problem z jego opisaniem, chyba że się skupi na problemie, czyli impotencji zmysłów. Z pisaniem o miłości jest chyba tak samo, jak z powiedzeniem komuś: „kocham cię”. Są tacy, którym sprawia to trudność.

Szczególnie bardzo młodym chłopcom.

Może właśnie nasza literatura jest bardzo młoda, erotycznie niedojrzała (cha, cha, cha).

To więcej niż prawdopodobne. Ale czy panią – pisarsko wyzbytą wszelkiej pruderii – nie razi obsceniczność, wulgarność we własnym i cudzym wydaniu? Co to znaczy „wulgarność”? Użycie dosadnego słowa?

Tak, przejęcie języka ulicy.

Skoro opisuję ulicę,jestem wtedy adekwatna,a nie wulgarna.Wulgarni mogą być ludzie, ale nie raport z ich życia, czyli literatura. We Francji głośno jest ostatnio o dwojgu młodych autorach, chyba trzydziestolatkach. On pisze perwersyjne historie w stylu powieściowym, ona pisze ostro, brutalnie, czyli „wulgarnie”. U nas skomentowano by, że powiało z damskiego wychodka.

A czy bywało tak, że jakiś opis miłosny porwał panią, że pomyślała pani: „Ależ to jest wspaniale uszyte” i „Czyja bym tak potrafiła”?

Chyba tak, i dlatego warto czytać klasykę, by nie powtarzać pewnych historyjek. Tak było ze mną po przeczytaniu monologu Molly z Ulissesa. To jest moje.

W opowiadaniu Latin lover, kolejnym z tomu Namiętnik, przedstawia pani smutnie kończące się dzieje miłości Meksykanina i Szwedki. Czy rzeczywiście Szwecja, w której ostatnio pani mieszka, jest aż tak feministycznym państwem?

Bo jest w kształcie zwisłego penisa – jak zauważa bohater Latin lover Szwecja jest krajem praktycznym. To, co gdzie indziej buja w sferze kulturowej: całuję pani rączki, panie mają pierwszeństwo, kobiety nie bije się nawet kwiatkiem – tam staje się prawem. Za uderzenie kobiety dostaje się cięższy wyrok niż za pobicie mężczyzny. W Szwecji nikt nie musi zarabiać ciałem.

A jeśli jednak kobieta to robi?

To jest chora, a wykorzystywanie osoby chorej jest karane. Karze się za poniżanie. Czyż nie jest to logiczne?

Aż nadto. Rozwinie się turystyka erotyczna. Szwedzi będą jeździć na kontynent na panienki.

Jak teraz do Tajlandii. Na dzieci.

Czy ten, mający umocowanie prawne, specjalny stosunek do kobiet czy dzieci, rozciągnięty jest na emigrantów, też przecież słabszych, zagubionych, często nie znających języka?

Co do obcokrajowców, a jest ich chyba milion w ośmiomilionowej Szwecji, to jest to ćwiczenie na hipokryzję. Niby nie ma problemu, a tak naprawdę są getta i ci ludzie nie mają szans na rozpuszczenie się w „skandynawskim żywiole”. Nie zależy na tym ani państwu szwedzkiemu, walczącemu bezskutecznie z bezrobociem, ani cudzoziemcom, robiącym z biednych dzielnic swoje małe Turcje czy Kurdystany.

Ale nie wszystkie mieszane rasowo związki, jak ten, jaki opisuje pani w Latynoskim kochanku, skazane są na klęskę?

To nie jest opowiadanie o rasizmie, seksizmie czy picizmie. To jest o życiu, ludzie się schodzą i rozchodzą, normalność.

W tym opowiadaniu marny Szwecję, w innym, Ikonie – Rosję, a właściwie temat rosyjski, bo akcja opowiadania toczy się we Francji. Jaki jest pani stosunek do Rosji, czy fascynuje, pociąga panią jej demonizm?

Nie byłam w Rosji. Mój stosunek do Rosji jest taki, jak do niebytu, bo Rosji jako normalnego państwa chyba nigdy nie było, była w jakimś ciężarze, duszącym Europę i Azję, w książkach, czastuszkach, wspomnieniach. Najlepszym dowodem na nieistnienie Rosji są wyjeżdżający z tego kraju emigranci. Oni wyjeżdżali, bo Rosji już nie było. A czy była kiedykolwiek? U Dostojewskiego, Nabokova. Najpiękniejszy obraz Rosji to pierwszy akt Miłości na Krymie Mrożka. Cała groteska legendy, schematów, skansenu.

Czy również Józef Czapski był dla pani postacią ze skansenu? W Ikonie pokazany jest ostatni okres jego życia, w którym pracowała pani jako jego sekretarz.

Czapski jest, był dla mnie kimś realnym, nie z podręcznika. Trudno traktować kogoś na kolanach, skoro raczej siadywało się na jego kolanach.

Skąd się wziął Czapski w pani życiu?

Pan Czapski często zmieniał sekretarzy, opisałam to w Ikonie. Ktoś mnie polecił i tak dostałam tę pracę. Na pewno wolał sekretarzy, ale nie miał wyboru, więc zgodził się na dziewczynę. To był człowiek o wyjątkowej klasie, nie zniszczyła jej niedołężna starość. Sądzę, że mógł dożyć tak sędziwego wieku dzięki wspaniałej opiece gospodyni. Miałam z nią na pieńku, ale dla pana Czapskiego była aniołem.

Gdyby potraktować pani opowiadanie jako fragment życiorysu, to następnym pani chlebodawcą był rosyjski książę. Z tego, co mówi ów książę – a nie ma wątpliwości, że jest to postać fikcyjna – zapamiętałem piękne zdania o ikonie: „Światłem duszy są oczy, więc najważniejsze jest spojrzenie. Ikona patrzy. Oczy Chrystusa, świętych z ikony przewiercają ci na wskroś duszę”. A czym ikona jest dla pani, nie mającej, o ile wiem, z prawosławiem niczego wspólnego?

Tym samym, czym dla rosyjskiego księcia. Zapałką-Trójcą (łepek-Bóg, drzazga-

Syn, płomień-Duch), gorejącą w Jedności. Dlaczego nie? Gdzieś na Solówkach i zapałka mogła być ikoną. Mnie takie przejścia od realizmu do skrajnego odjazdu interesują. To nie odjazd dla samej hucpy, lecz konsekwencja logiczna, gdyż najbardziej szalona jest w ludziach skrajna logiczność, na której żeruje paranoja.

W Murze, ostatnim opowiadaniu, o których rozmawiamy z racji wydania Namiętnika, wraca pani do tematyki klasztornej, poruszanej wcześniej w Tarocie paryskim. Czyżby pobyt w klasztorze, niezbyt długi, wywarł na pani tak silne wrażenie?

To był wyjątkowy klasztor. Koedukacyjny, judeochrześcijański pod opieką papieża. Mieści się w barokowym pałacu. W zakamarkach, w świetle świec są jakieś tajemnice, działające na wyobraźnię. Tamtejsza cisza daje wewnętrzne wyciszenie.

Mówi pani jak turystka…

Dlaczego?

Miałem znajomego, który po miesiącu spędzonym w opactwie tynieckim opowiadał wszystkim naokoło, jak to się wyciszył, odmienił wewnętrznie, a po miesiącu chlał wódę jak wcześniej.

Może warto było choćby na ten miesiąc.

Ależ klasztor nie jest szpitalem!

Jest duchowym szpitalem. Ale ja nie pojechałam tam na terapię. Pojechałam do Pana Boga, bo pod aktualnym adresem, w Paryżu, go nie zastałam.

Jest pani osobą poszukującą, szczególnie – jak mi się zdaje – w kwestiach wiary. Można się jednak spytać, po co komplikować to, co jest proste? Czy po wyprawach do Azji, do świątyń tybetańskich, hinduistycznych nie tęskni pani do kościoła w Łodzi, Krakowie czy Warszawie?

Tęsknię za barokiem, gotykiem, nie za współczesnymi kazaniami. Z przyjemnością słuchałam księdza Twardowskiego, ale on jest poetą. Natomiast gdy słyszę zamiast ewangelicznego słowa gazetę, na przykład kardynała Glempa mówiącego, że „autorem zbawienia był Jezus Chrystus”, to zaczynam wątpić w słuszność świętego pouczenia: „Kto ma uszy, niechaj słucha”.

Do czego podobne słowa mają trafić? Do intelektu? Do serca? Chyba nie, bo są opakowane w gazetę, a nie w uczucia.

Czyżby miała pani ochotę wytoczyć najcięższą artylerię przeciw Kościołowi?