Выбрать главу

2. Sądzę, że postęp w medycynie, szczególnie w chirurgii, jest zasługą dwudziestowiecznych wojen, dostarczających w nadmiarze zmasakrowanych ciał i innych resztek tkanek, tak przydatnych chirurgom. Frontowi (stacjonarny front lat 1914-1917) koledzy mojego dziadka z urazami twarzy mogli w najlepszym razie liczyć na „przeszczep włoski”. Polegał on na przywiązaniu beznosej twarzy do specjalnie wyciętej rany w ramieniu. Po kilku tygodniach ziejąca dziura po nosie zatykała się odrobiną tkanki z ręki. Ci bez szczęk mieli mniej szczęścia i do końca życia łykali papkę. Michael Jackson, podejrzewam, nie ma w ogóle twarzy, a mimo wszystko ma nos, usta podtrzymywane kilkoma szwami. Czy nie jest to rewelacyjnie widoczny postęp niewidocznego? W przeciwieństwie do rozpowszechnionego w tym wieku niewidocznego postępu tego, co najwidoczniej potrzebne: humanitaryzmu, sprawiedliwości, demokracji… Wracając do frontowej gangreny i amputowania członków. Kiedy findesieclowe damy, cierpiące na kobiecą przypadłość – histerię (czyli stwardnienie macicy) – poddawały się zabiegom rozmasowania ściśniętego histerią seksu, lekarz używał narzędzi fallicznego kształtu. Zabieg był udany, zaś dama usatysfakcjonowana, gdy masaż kończył się spazmami, okrzykami: ach! i och! oraz popadnięciem w typowy po takim wstrząsie błogostan. Zazdrość męża o przyrządy lekarskie do masażu byłaby równie absurdalna, jak zazdrość o lancet, dobierający się do wnętrza współmałżonki podczas operacji. Zazdrość o paramedyczny orgazm? Niemożliwe, gdyż ówcześnie nie było kobiecego orgazmu, tylko histeria. Później w falliczny przyrząd wmontowano baterie. Reklamówki firm wysyłkowych z lat pięćdziesiątych-sześćdziesiątych dla gospodyń domowych polecały masować nim twarz. Potem falliczny kształt utypizowano na wzór i podobieństwo męskiego członka. W ten sposób kobiety dostały do ręki (i nie tylko) kawałek męskiego ciała o nazwie wibrator. Chociaż słuszniej byłoby nazwać go zgodnie z funkcją samojebem, bo służy chyba do tego, a nie do masowania twarzy, dziąseł czy wibrowania. Na czym polega dalszy, dwudziestowieczny postęp samojebów? Na tym, że podwójny członek do synchronicznego używania przez dwie panie produkuje się specjalnie dla lesbijek. Biedne lesbijki, tak brzydzące się mężczyzną, kupują w sex-shopach ochłap męskiego ciała. Nie jest to ledwie zaznaczony falliczny kształt, jakim pocieszały się wyuzdane libertynki czy damy pod koniec ubiegłego wieku. Jest to ozdobiona precyzyjnie wyrzeźbioną główką, okablowana żyłami lateksowa atrapa znienawidzonego symbolu męskiej jurności. Czy nie po raz pierwszy od czasów Safony mężczyzna kładzie się długim, fallicznym cieniem na ideale lesbijskiej miłości? Sukces mężczyzn, klęska kobiet? Raczej seksowny paradoks.

3. Zimny ocean. Noc i dryfująca lodowa góra. Naprzeciwko niej, jak wiadomo, „Titanic” z Leonardem di Caprio na pokładzie. Trach! I po wszystkim. Pozornie zderzył się kawał lodu z kupą niezbyt dobrze znitowanej blachy. Ale w rzeczywistości zderzyła się męskość z kobiecością. Najlepszy, największy, najnowocześniejszy statek. Chluba inżynierów, szczytowy wytwór ludzkiej (czyli ówczesnej męskiej) techniki. Symbol siły i postępu nauki, zakuty w metaliczną zbroję. Z drugiej strony ledwo odkryta (przez Freuda) i wynurzona podświadomość (trzy czwarte góry lodowej jest pod powierzchnią), biernie unoszona prądami. Bezwolna kobiecość, symbolizowana przez wodę i noc. Zmarznięta w bryłę lodu woda – to zamarznięte na lód serce femme fatale. Bez skrupułów niszczącej mężczyzn, sprowadzającej ich na dno. Najsłynniejsza katastrofa tego wieku i przedsmak zemsty, na jaką być może jesteśmy skazani za zgwałconą przez męską cywilizację Matkę Naturę. Owocem tego wymuszonego związku Natury z cywilizacją jest pod koniec stulecia złośliwe Dzieciątko (po hiszpańsku El NiĄo), wyhodowane w inkubatorze efektu cieplarnianego. 4. Dawniej historyjki i historie miały morał. Współcześnie, gdy zapanował industrializm, przerabiający głównie ludzi na przydatne śrubki systemu, liczy się pragmatyzm, czyli efekt zdarzenia. Dlatego nikt nie mówi o cieplarnianym morale, lecz efekcie cieplarnianym, będącym następstwem historii ludzkiej głupoty. I nikt nie wyciągnie z niego morału, bo z efektów (czystek etnicznych, zbrojeń, głodu) wyciąga się wyłącznie zyski. Tak więc ludzkość skończy albo bardzo efektownie, albo moralnie. Ciekawe, kto na tym zyska. 5. Jeśli najbardziej efektowny użytek z języka niemieckiego w tym wieku zrobili Hitler i Nina Hagen, to nie mniej zasłużony jest Ludwig Wittgenstein. Ten najmodniejszy filozof XX wieku powiedział: „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć”. A jednak Hitler swoim wrzaskiem stworzył Trzecią Rzeszę. Szkoda, że Wittgenstein nie dogadał się z Hitlerem, gdy wspólnie chodzili do szkoły w Linzu. Byli przecież w tej samej klasie, ale najwidoczniej nie znaleźli wspólnego języka. Gdyby nieśmiały Ludwiś wpłynął wtedy na zakompleksionego Adol.a, nie doszłoby może do anszlusu i wojny.

Nikt by wtedy nie mógł oskarżać innego znawcy niemczyzny, Heideggera, o faszyzujące poglądy. Język jest tradycją, być może germańska tradycja ożywa w języku, zwłaszcza w trybie rozkazującym. Austriacki Żyd Wittgenstein próbował rozbroić niemiecki, pokazując, do jakich błędów prowadzić ślepe ufanie gramatyce. Niestety, nie zdążył. Wrzeszcząca bomba zapluła Europę i świat.

6. Cmoka się nad kinem: że osiągnięcie XX wieku, że wpłynęło na epokę. Oczywiście, ale czy kino nie jest powielarną mód i stylów? W czasach, gdy wszystko, co masowe, pachnie tandetą lub masowością zbrodni, kino jest sztuką podejrzaną. Istnieje jak większość totalitaryzmów – dzięki kultowi jednostki – to znaczy gwiazd. Jest tak przekonujące, że narzuca sposób życia, bycia i tycia (w tym sezonie większy biust). Miliony domorosłych Bardotek, facetów w stylu kolesiów od Tarantino. Te same gesty, garniturki, krawaty, okulary, a nawet sposób myślenia. Nudne to i przymusowe, jak… moda. Banalność i seryjność zachowań zamienia ludzi w łatwy do manipulowania tłum. Dlatego wolę współczesny balet. Nie aerobik czy Jezioro łabędzie, gdzie wykonywanie tych samych podskoków daje poczucie jedności gatunku (człowieczego lub kultury). Ale współczesny taniec w rodzaju Piny Bausch. Jej choreografia pokazuje, że są gesty i pozycje, do których nikt jeszcze nikogo nie nagiął i nie zarejestrował w Ministerstwie Dziwnych Kroków imienia Monty Pythona. Współczesny balet to ostatni gest wolności. Uznany za sztukę. Czy wynika z tego, że wolność nie jest demokratycznie dla każdego, lecz tylko dla artystów? 7. Spowiedź dziecięcia wieku byłaby literackim plagiatem, pozwolę więc sobie na spowiedź dziewczęcia, w wieku dojrzałym do wszystkiego. Mój ojciec wygrał po pół wieku upokarzającą wojnę polsko-niemiecką. Walczył przeciwko niemieckim i polskim urzędnikom, podobnie jak tysiące emerytów i rencistów próbujących dowieść, że podczas wojny byli na przymusowych robotach, za co należy się im odszkodowanie. Kiedy w grę wchodzą pieniądze, a nie tylko honorowy tytuł, niewolnika Trzeciej Rzeszy, urzędnicy mogą być podejrzliwi. Żyjemy przecież w czasach postmodernizmu, sankcjonującego blagę i mistyfikację. Jednak mój ojciec zdołał cudem udowodnić wszelkim instytucjom, że w latach czterdziestych-pięćdziesiątych tego wieku nie wypoczywał w Davos ani na innej czarodziejskiej górze. W tym czasie pracował niewolniczo u rodziny Bismarcka. Znalazł się tam dzięki memu dziadkowi, który pierwszą wojnę światową spędził w okopach i na początku drugiej światowej rzezi nie miał ochoty, by jego synowie stali się „angielskimi pacjentami” albo „włoskimi przeszczepieńcami” Poddał się w 1940 roku, mając do wyboru niemieckie obywatelstwo i oddanie synów na mięso armatnie albo niewolniczą pracę daleko od frontu.

Przez prawie pięć lat rodzina ojca kopała buraki, odcięta od zdobyczy wojennej cywilizacji. Nie mieli pojęcia o mydle czy abażurach z ludzi. Degeneracja albo postęp były w tym wieku równie błyskawiczne, jakby możliwości regresji lub ucywilizowania wyrównały wreszcie swoje szanse.

Wracając do historii rodzinnych. Dlatego, że prawie sto lat temu jakiś Serb zastrzelił arcyksięcia, przez co dziadek spędził parę lat w okopach Verdun, myśląc o swym stosunku do historii, mój ojciec przeżył drugą wojnę światową i dostanie w roku dwutysięcznym jałmużnę odszkodowania za przetrąconą młodość. Jakby symbolicznie w ostatnim roku XX wieku spłacano długi za horror całego stulecia. Czy więc nie byłoby sprawiedliwie, gdyby podobne odszkodowanie dostała reszta ludzkości, której udało się przeżyć? W komunizmie, faszyzmie i każdym innym idiotyzmie, a także za szafą czy pod podłogą. Za dzieciństwo, młodość, starość w XX wieku, czyli za życie w skrajnie trudnych i szkodliwych warunkach. ONZ powinien wypłacić wszystkim wybawieńcom godziwą rekompensatę.

„Playboy” 1999, nr 12

Casting do filmu Wajdy

1. Na pytanie, kto w Polsce jest bohaterem naszych czasów, na miarę Człowieka z marmuru czy „…z żelaza”,Andrzej Wajda bez wahania odpowiedział:„Kobieta”.I o niej właśnie chciałby nakręcić film. Nie dodał, czy miałaby to być „Kobieta z gumy”, pokornie naginająca się do okrutnych czasów i zmarnowanego życia. Niezniszczalna lateksowa lala gwałcona przez historię. Obdarzona anielską cierpliwością i żylakami. Źle umalowana, uwieczniona w ramkach rodzinnej fotografii z ustami rozciągniętymi wiecznym uśmiechem. Wiecznym, choćby spływały po nim łzy. Poddana fanaberiom losu i fanatyzmowi mężczyzn. Jak dotąd zrobiono kilka filmów o „kobiecie z…”. Były to opowieści o umęczonej Matce Polce, czyli Matce Królów, wstrząsająca historia Kobiety samotnej Agnieszki Holland i Przesłuchanie z torturowaną w więzieniach lat pięćdziesiątych szansonistką (Krystyną Jandą). Są to filmy martyrologiczne, bo o polskiej kobiecie z gumy, która przetrzyma wszystko. Zabory, faszyzm, komunizm, nędzę. Nie tylko przeżyje, ale i pomoże żyć mężczyznom trwoniącym beztrosko „substancję narodową” w jakimś ideologicznym onanizmie. Któż lepiej od takiej kobiecej ofiary, próbującej rozsądkiem przywrócić normalność, nadaje się na skromną bohaterkę kina? Gumowa kobieta jest oczywiście mniej fotogeniczna od seksownych gwiazd czy dinozaurów. Ale niekiedy równie opłacalna, gdyż daje szansę nominowania do nagrody za wartości humanistyczne. Andrzej Wajda myślał chyba jednak nie o szarej, skopanej przez los niewieście, lecz o prawdziwej bohaterce w stylu Człowieka z żelaza. Zrealizowanie takiego dzieła to chyba zadanie wyłącznie dla niego, gdyż trzeba geniuszu, by ze zbiorowej ofiary ulepić człowieka, kobietę z marmuru. Prawdziwą gwiazdę, filmową bohaterkę godną wielkiego i kosztownego dzieła sztuki.