Выбрать главу

Doktor Judym wykorzystał pobyt w Paryżu na uzupełnienie wiedzy medycznej, potrzebnej chorym górnikom ze Śląska. Pani bohaterka bawi w kręgach zwariowanej cyganerii artystycznej.

Kiedyś w stanie wojennym usłyszałam w radiu audycję o tych „pozytywnych” młodych ludziach, którzy zrezygnowali z możliwości wyjazdu na Zachód. Jeden z nich przepisywał ręcznie Chłopów Reymonta. Ja nie mam najmniejszej ochoty przepisywać losów Judyma – to było dziewięćdziesiąt lat temu – ani żadnego z tradycyjnych polskich wątków, które mnie nie dotyczą: głupoty, krzywdy i biedy. Nie mam też zamiaru przeżywać rozterek z powodu pana Pawlaka – wolę już cierpieć z powodu tłustego kremu we francuskich ciastkach. Wyjechałam z Polski, żeby uciec z tego „trójkąta bermudzkiego”, bo Polacy żyją w wiecznym trójkącie: Matka Boska, Matka Polka i własna matka, a ojciec na cokole albo w rynsztoku. Mnie to nie interesuje, może jestem półsierotą.

Seks w pani powieściach to nie proste rozładowanie napięcia ani finał burzliwego romansu, ale sposób wtajemniczenia w ciemną wiedzę ezoteryczną.

Gdy byłam młodsza, długo nie mogłam odróżnić słowa „erotyka” i „ezoteryka”: może to kwestia podświadomości. Potem, kiedy spotykałam się z opisami scen miłosnych, drażniło mnie, że są to sceny „odmóżdżone”. Tymczasem seks jest funkcją intelektu,„robi się”to także mózgiem.Człowiek jest podobno jedyną z żyjących istot,która seks może uprawiać i myśleć także bez przerwy. Wynikałoby z tego, że ludzkość to coś pomiędzy erotomanią a przeintelektualizowaniem. Zwierzęta tego nie potrafią, więc dlaczego nie wywindować trochę tej erotyki.

Z czego pani żyje?

Z pisania do gazet; za podobne pieniądze we Francji i w Polsce. Na drugiej książce zarobiłam brutto milion złotych, a we Francji tylko w formie zaliczki dostałam za nią dwadzieścia razy więcej. Za wydanie trzech tysięcy egzemplarzy trzeciej zapłacili mi już trochę więcej. Kabaret metafizyczny przyniósł mi około dwóch milionów.

Rozmawiał Wiesław Kot

„Wprost” 1994, nr 31

Piszę ciałem

W jakim stopniu pani twórczość to tworzenie pewnej biografii, a w jakim jest ona autobiografią?

Każde pisanie jest kreowaniem i nie potrafię tego oddzielić od siebie. Moi bohaterowie to nie jestem ja i nie są to do końca postacie wymyślone, to jakaś alchemia słów, do której trudno się dostać.

A jak wyglądała pani biografia emocjonalna? Jakie zjawiska panią ukształtowały – książki? Filmy? Strajki? Kolejki po mięso? Ukształtowały mnie nie tyle zdarzenia, ile sposób ich następowania. Najważniejsze dla mnie chwile to obalanie mistrzów, mitów i rzeczy zastanych. Tym był dla mnie najpierw wyjazd z Polski, potem wyjazd z Francji, a także świadomość, że jakieś postacie, które mnie interesowały, okazały się niewarte tego.

Czy mogłaby pani podać przykład obalenia mistrza?

Maria Konopnicka, gdy zrozumiałam, że krasnoludki nie istnieją.

A potem? Może wskaże pani jeszcze kogoś – pokonanego bądź przyswojonego?

Nie cierpię czytać prozy. Jeśli nie muszę, to nie czytam, bo z reguły nie dowiaduję się niczego nowego.Analfabetyzm w naszym kraju zaniknął,więc to,że ktoś umie pisać, nic nie znaczy.

I po prostu nie czyta pani prozy?

Nie. Jeśli nie zmuszają mnie do tego obowiązki zawodowe.

A jednak w jednym z numerów „ExLibrisu” ukazał się artykuł, w którym wymienia pani Jana Potockiego, Edwarda Stachurę i Andrzeja Żuławskiego jako pisarzy w jakiś sposób pani bliskich.

Rzeczywiście istnieją dla mnie ważne postacie. Postać pierwsza, o której pani nie wspomniała, to pisarz Abulafia. Żył w XII-XIII wieku w Hiszpanii, ale właściwie całe życie krążył po wybrzeżu Morza Śródziemnego. Był zafascynowany słowem, pojmował je bardzo mistycznie, dokonał niewiarygodnych rzeczy – stworzył w kabale całą szkołę i być może zajmował się magią, która jest ściśle związana ze słowem, bo „na początku było Słowo”. On brał słowo dosłownie. Dla przyjmujących Eucharystię słowo jest ciałem i tak też było dla niego. Zginął prawdopodobnie otruty. Postać druga, Jan Potocki – też podróżnik, też tragiczna pętla żywota. Więc Potocki – też zafascynowany słowami, ich grą i znaczeniem. Gdy po raz pierwszy przeczytałam, poczułam niesamowitą bliskość. Stachura – podróżnik, który nigdzie nie mógł znaleźć sobie miejsca, dla niego także ważna była Francja, on traktował słowo jak chleb powszedni.

Debiutowała pani w „bruLionie”. Jak pani to wspomina, czy i z tą grupą nadal czuje się pani jakoś związana?

Tak, ale ja wyrosłam z „brulionu”.

Jak pani to rozumie?

Wyrosłam z „brulionu” Kropka.

A jednak nadal istotna dla pani pozostała poetyka skandalu i prowokacji. Co pani chce dzięki niej osiągnąć? W pani powieściach często pojawiają się elementy, które można określić mianem obscenicznych – malowanie obrazów krwią menstruacyjną, odgryzanie łechtaczki… Pierwszą książkę dedykowała pani swojemu psu, drugą swojej żonie… W dodatku na okładce zamieściła pani bardzo pochlebny list Czesława Miłosza.

Następną dedykuję samej sobie.Na pewno.A list Miłosza zamieścił wydawca,nie ja. To był warunek wydrukowania książki. Jeśli chodzi o skandal, to jest mi naprawdę bardzo przykro, że ludzie tak to odbierają. Czuję się niewinna, po prostu nie potrafię inaczej się wyrazić. Tekst bywa często metaforą, tak jak w życiu często to, co ludzie sobie robią – darowując kwiaty albo bijąc się po twarzach – także ma znaczenie przenośni. Może piszę książki symboliczne, więc potraktujmy ten skandal także symbolicznie. Czasem otrzymuję listy od czytelników poszukujących prawdy i duszy – te słowa powtarzają się najczęściej. Oni odbierają moje powieści jako książki religijne.

Uważam, że dużo bardziej skandaliczne jest życie w tym kraju. I temu nikt się nie dziwi, nikt się nie oburza. Ten kraj jest dla mnie nadal głęboko nienormalny. Sądzę, że najbardziej był sobą pod zaborami, stąd ta niezwykła erupcja talentów. Istotą tego narodu był język. A sam kraj istniał tylko, będąc otoczony granicami, sam w sobie stanowiąc cudowną rozpierduchę. I chwała Bogu, że tak jest. Bo taki kraj w świecie się przyda.

A jednak pani tu wróciła…

Nie chcę powiedzieć, że ten kraj jest upiorny – jest ciekawy, a to, co ciekawe, mnie ciekawi. Ja tu nie wróciłam, ale przyjechałam na jakiś czas. Chcę jeszcze coś zobaczyć, jeszcze gdzieś się zagnieździć. Mogę być wszędzie, gdzie mam pracę, przyjaciół i mogę pisać. Na razie jest tutaj. Tak jak kiedyś tutaj było Francją. Nie czuję się ograniczona Polską, bo ten kraj jest nieograniczonością.

Paryż w pani twórczości to miasto emigrantów. Ciekawe w tym obrazie jest to, że brakuje w nim tej „wielkiej”, polskiej emigracji. Dlaczego?

Co znaczy wielka?

Biorę to słowo w cudzysłów… Miałam na myśli środowisko „Kultury”, jeszcze do niedawna – „Zeszytów Literackich”.

Ale to ja jestem teraz wielka emigracja. Paryż nowy, młody, prócz jednego czy dwu poetów (nie mówię tu o ludziach z „Kultury”), to jestem ja. Więc tego wcale nie brakuje.

Nie jest już chyba pani emigrantem…

Ja się nigdy nie czułam emigrantem. Przynajmniej od kilku lat we współczesnej Europie to pojęcie nie ma już żadnego znaczenia. Kojarzy się jedynie z Trzecim Światem.

W pani ostatniej powieści Giugiu mówi: „Prawdziwa sztuka się skończyła. Można jedynie rozwijać osiągnięcia mistrzów”. Co pani myśli o zdaniu swego bohatera?

Najlepiej byłoby przeprowadzić wywiad z Giugiu, bo to on je wypowiada…

Ale jest on jednak pani kreacją…

Tak, ale jedna kreacja może powiedzieć: „kończę książkę”, a druga – „a ja ją zaczynam”. Książka ma dialogi, więc wszystko dzieje się w jakiejś dialektyce – tak i nie. Druga postać mówi zupełnie co innego, wtedy to jest schizofrenia. To jest dialog mnie z samą sobą. Mogę jedynie odpowiedzieć słowami innej postaci: nieprawda, poezja się nie skończyła. I od tego zdania możemy zacząć. Tak czy owak, odpowiedź na to pytanie znajduje się w książce, choć może nie jest odpowiedzią, ale pytaniem. Tyle się mówi o kryzysie w literaturze, a przecież kryzys jest permanentny, trwa od stworzenia Adama i Ewy. Roztrząsanie tego nie prowadzi do niczego. Uważam, że trzeba się skupić na tym, co ma się w głowie, a nie na szumie dokoła, bo to jest szum, bardzo pożyteczny co prawda, robiony przez ludzi, którzy mają akurat do powiedzenia to, a nie co innego. Co pani sądzi o powieści? Czy jako gatunek w swej tradycyjnej formie, nawet najszerzej rozumianej, wyczerpała już swoje możliwości?

Kompletnie mnie to nie interesuje. O kryzysie powieści piszą ludzie, którzy przeżywają kryzys w widzeniu świata. Nie potrafią oni dostrzec tego, co się zmienia – na lepsze albo na gorsze – ale się zmienia. Wtedy nie ma stagnacji ani kryzysu. To, czy powieść się skończyła, nie ma nic wspólnego z tym, czy będę pisać, czy nie. Co się kończy? Wrażliwość? Paradoksy? Nieskończoność? Jak mam potrzebę, to piszę. Cudowne zdanie ostatnio widziałam w filmie Dereka Jarmana Blue: „Pamiętasz przykazanie „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”, a mimo to zasiadasz przed pustą kartką”. Zastanawiam się nad tym, co piszę w danym momencie, i musi się to dziać bez dystansu. Gdyby tak nie było, pisałabym o tym, czy powieść się skończyła, a ten problem zupełnie mnie nie zajmuje.

Budowa pani powieści jednak jest dość specyficzna, składają się na nie wypowiedzi o charakterze dyskursu naukowego, czasem felietony, ostatnią skonstruowała pani z samych dygresji, a jeśli potraktujemy do końca serio układ graficzny, to nawet z samych przypisów. Czy sądzi pani, że inaczej już pisać się nie da?