– Swój – odezwały się inne głosy. – Hasło? – Uppsala! – Odzew? – Korona!… Kmicic zmiarkował w tej chwili, że to straże się zmieniają”. Po czym wysadził kolubrynę. Myślę, że Szwedzi złupili Rzeczpospolitą, bo oprócz niezawodnej kolubryny mieli precyzyjny język. Na hasło „Uppsala” odpowiadali jednoznacznie „Korona”. Natomiast Polacy z nadmiaru patriotycznego sentymentu byliby w stanie na jedno hasło odpowiedzieć kilkoma odzewami: Koronka, Koroneczka, co prowadziłoby do nie lada konfuzji, zamieszania, licznych klęsk i w konsekwencji rozbiorów. Gołosłowie? W naszym barokowym języku? Przenigdy! Już służę przykładem. Pułkownik Kuklinowski na usługach Szwedów spaprał robotę, gdyż zamiast skupić się na wykonaniu zadania (torturowanie Kmicica), rozproszył swą uwagę lingwistycznymi ozdobnikami: „A ja… go ze skórki żywcem obłupię”, albo: „Chodź, robaczku, ze mną, chodź, przesławny żołnierzyku… potrzeba ci pielęgnacyjki”.
„- A może jeszcze marcheweczki? Barszczyku dolać? Kawusię podać?” – pochyla się nade mną kelner. Teraz, kiedy to Polacy oblegają pielgrzymkami Jasną Górę, płynę ze Szwecji do ojczyzny polskim promem. Na hasło: „Rachunek”, kelner daje niezawodny odzew: „Koronki? Złotóweczki?” Niczym pułkownik Kuklinowski, ma w oku złowrogi błysk. Jest sfrustrowany, nie cierpi swojej pracy, obsługiwania za marne złotówki, liche napiwki. Im bardziej nienawidzi turystów szastających walutą, tym słodziej okrasza słowa zdrobnieniami. Na polskiej ziemi zaczynam się bać tych wszystkich „kochanych, kochanieńkich” rodaków, podających mi w kiosku „gazetkę”, sprawdzających „bilecik”. Rozumiem, że ksiądz mówi do ludzi „kochani”, ale dlaczego również polityk i telewizyjny disc jockey? Nie ufam tym „kochającym” Podejrzewam, że pod czułymi słówkami kryje się psychopatyczny typ (na wzór pułkownika Kuklinowskiego), gotów przy byle okazji uraczyć „torturką”. Wkłada na twarz służalczy, przymilny kaganiec uśmiechu, a w uszy bliźnich słodką watę słów, mającą zagłuszyć wrogość. Zdrobnieniami mówi się do dzieci: miluśki, piciu, ciciu. Kiedy dorośli mówią tak do siebie, to albo starają się ukryć pogardę, niechęć, albo lekceważą, udziecinniają. W księgarni sprzedawczyni proponuje „Markezika”, jakby zachwalała „świeżutki salcesonik”. Ciekawe, czy już „upolszczono” Szymborską na „naszą kochaną Szymborcię”. A może zgrabniej na „Wisię”, wzorem Gombrowicza, o którym znawcy mawiają: „Wituś”. Jakiś odruch polskości każe zdrabniać, ściamkać dla łatwiejszego przyswojenia nawet tym, którzy uciekli od tego narodu za ocean, by niestrawny mentalnie naród przestał im się wreszcie odbijać (intelektualnie w dziełach).
W świecie przerabianym na bezsmakową papkę zdrobnień dla zdziecinniałych umysłów wynaleziono także określenie na poglądy bez poglądów. Modne określenie „kontrowersyjny” – co znaczy sporny, dyskusyjny – używane jest po to, by broń Boże ktoś nie pomyślał, że ma się ochotę na spór czy dyskusję. Oceniając dzieła sztuki lub osoby jako „kontrowersyjne” uważa, że już się wypowiedział. A ja nie wiem, czy jest za, czy przeciw. Coś jest dobre czy złe? Takie i takie? Nijakie? Będzie wiadomo, ile co warte, gdy zadecydują o tym eksperci? Dlaczego na tej samej zasadzie nie nazywać kontrowersyjnymi, fałszywych pieniędzy? Przecież póki się nie okaże, że nie są nic warte, warte są tyle, ile na nich napisano.
A może po polsku „kontrowersyjny” znaczy odważny, mówiący prawdę? Najnowszy (znakomity) teledysk Nosowskiej o głupawym krytyku muzycznym nazywa się „kontrowersyjnym” chyba dlatego, że „zbrodnia to niesłychana, artystka (wreszcie) skrytykowała pacana!”. Kontrowersyjność straszy również po śmierci. Pogaduszki „Na każdy temat” nawiedził pan, wspominający swe życie po życiu. W zaświatach poddano go samoobsługowemu sądowi ostatecznemu, podczas którego jeden z własnych uczynków ocenił jako „kontrowersyjny” (podlegający dyskusji względem boskich przykazań czy diabelskich pokus?). Świętemu Piotrowi musiały opaść ręce, aureola na oczy i nic dziwnego, że tak oślepiony słusznym gniewem, odesłał delikwenta z powrotem na ziemię, by oduczył się „kontrowersyjności”, a nabył rozumu.
Do RTL-owskiego talk show Wojtka Jagielskiego zaproszono m.in. Krystynę Jandę, Urszulę. Na koniec pokazano nowojorskie nagranie „rozmowy z Madonną”. Jagielski przedstawił się i zadał Madonnie kilka pytań. Czekam na podpis, komentarz, że to wszystko żart, że obejrzeliśmy program satyryczny, coś w rodzaju „Wiadomości” Jacka Fedorowicza. „Rozmowę” Jagielskiego z Madonną widziałam dwa tygodnie wcześniej z tą różnicą, że była to konferencja prasowa i te same pytania zadawało kilku innych dziennikarzy. Jagielski powycinał cudze głosy, podłożył swój, zrobił nowy montaż i miał Madonnę tylko dla siebie, na konferencji, na której – podejrzewam – w ogóle nie był. Chociaż wybrał dobrą pointę, skierowaną niby do niego. Madonna mówi: „Lecz się na głowę” – do dziennikarza pytającego ją, czy myśli o seksie, śpiewając córce piosenkę. Rzeczywiście: „Wojtek, lecz się na głowę” – skoro, wbrew temu, co widzieliśmy w TV, nie powiedziała Ci tego osobiście Madonna, pozwól, że usłyszysz tę radę ode mnie.
Czy i ten ewidentny szwindel będzie nazwany kontrowersyjnym talk show? Kiedy brakuje najprostszych słów „tak”i „nie”,„prawda”i „fałsz”- pojawiają się kontrowersje, czyli różne wersje prawdy albo niekiedy głupoty, rozmywające sensy i oceny.
„Wprost” 1998, nr 27
Po „Kontrowersyjce” zaczęła się wymiana korespondencji i oskarżeń. Producenci Wieczoru z Wampirem napisali list otwarty do „Wprost”: Manuela Gretkowska popełniła rzecz zgoła nie kontrowersyjną, posunęła się mianowicie do oszczerstwa. Omawiając rozmowę Wojtka Jagielskiego z Madonną (emitowaną w bijącym rekordy oglądalności programie Wieczór z Wampirem) pani Gretkowska stwierdziła, że wywiad był fałszerstwem. Chcielibyśmy w związku z tym uświadomić zarówno Manueli Gretkowskiej, jak i jej czytelnikom, że Wojtek Jagielski w styczniu tego roku uczestniczył w zorganizowanej w Los Angeles konferencji prasowej z Madonną. Pytania, jakie zadał artystce, a także jej pełne odpowiedzi wiernie przedstawiliśmy w jednym z odcinków naszego programu. (…)
Opatrywanie nieprawdziwych informacji agresywnym komentarzem przekracza granice felietonowej nonszalancji. Uważamy zatem, że Wojtkowi Jagielskiemu należy się sprostowanie i przeprosiny ze strony autorki owych pomówień.
Odpowiedziałam w następnym numerze:
Producenci programu Wieczór z Wampirem nazwali moją opinię o wywiadzie Wampira z Madonną oszczerstwem, na dowód czego proponują pokazanie zapisu tego wywiadu na kasecie wideo. Pisząc, że wspomniana rozmowa jest medialnym oszustwem, powołałam się właśnie na to, co widziałam i słyszałam podczas wspomnianego programu z Wampirem. Piszą panowie: „Chcielibyśmy uświadomić zarówno Manueli Gretkowskiej, jak i jej czytelnikom, że Wojtek Jagielski w styczniu tego roku uczestniczył w zorganizowanej w Los Angeles konferencji prasowej z Madonną” Problem polega na tym, że oszustwem nazwałam nie udział Wampira w publicznej konferencji prasowej, podczas której pytania zadawali różni dziennikarze, ale jego osobisty wywiad z Madonną. Proszę mi wytłumaczyć, jak to możliwe, że widziałam wcześniej amerykańską konferencję prasową z Madonną, emitowaną przez szwedzką ZTV, podczas której dziennikarze (różnych narodowości) zadali dokładnie te same pytania, co pan Jagielski? Może to zbieżność, w końcu zestaw pytań i odpowiedzi zdaje się ograniczony, ale dlaczego oczy Madonny „biegają” po ekranie, gdy odpowiada panu Jagielskiemu, jakby kierowała słowa do ludzi siedzących w różnych miejscach, a pan Jagielski nie pokazuje się na ekranie i jego głos słyszymy z offu? Nie leży to w formule jego Wieczoru z Wampirem. Napisałam dosłownie: „Jagielski powycinał cudze głosy, podłożył swój, zrobił nowy montaż i miał Madonnę tylko dla siebie, z konferencji, na której – podejrzewam – w ogóle nie był”. Moje podejrzenie bierze się stąd, że skoro można spreparować prywatny wywiad, to po co w ogóle fatygować się na publiczną konferencję. Być może Wampir pojechał na konferencję, ale – według mnie – nie przeprowadził prywatnego wywiadu z Madonną. Z kawałków taśmy spreparował nowy twór, a że pan Jagielski – Wampir jest z zawodu lekarzem, od tego czasu myślę o nim niejako o Wampirze, lecz jako o doktorze Frankensteinie, zszywającym z cudzych kawałków własne dzieło. Jeżeli panowie nadal podtrzymują swoją opinię, że mój felieton jest oszczerstwem, proponuję oddać sprawę (kasetę RTL i kasetę z publicznej konferencji Madonny promującej swoją najnowszą płytę) w ręce ekspertów. Prawda, choć bywa kontrowersyjna, jest jedna.
Szczepionka na kobiety, czyli ekologia seksu
Czy niedługo kobiety będą musiały sikać w torebki? Łykając nafaszerowane hormonami środki antykoncepcyjne, wydalają za dużo estrogenu. Zanieczyszczają nim środowisko i trują samców. Chemiczna antykoncepcja okazała się więc wyjątkowo skuteczna. Nie tylko nie dopuszcza do rozwoju ciąży, ale i zapłodnienia, odbierając mężczyznom ich męskość. Świat pławi się w estrogenie ściekającym kanalizacją do rzek i oceanów. Może nadejść katastrofalna fala kobiecości. Martwić się? Być dumną? Raczej zdziwioną, w czym jeszcze znajdują się związki estrogenopodobne: środki przeciw insektom (DDT), spaliny samochodowe, farby, proszki do prania, niektóre odmiany plastiku.
Mężczyźni na burzę hormonów odpowiedzą burzą mózgów i coś w samoobronie wynajdą. Na przykład szczepionkę przeciw kobietom. Albo wyprodukują pojemniki, w których składować się będzie żeńskie odchody z takim samym zachowaniem ostrożności, jak magazynuje się odpady nuklearne. Póki co, biedna kobieta, sortuję śmieci na mojej szwedzkiej wsi. Osobno plastik, szkło (oddzielnie białe i kolorowe), papier. Ekologia stała się w Skandynawii boginią czystości. Jej wyznawcy spędzają godziny, szorując pudełka po mleku, składając je starannie, by zajęły mniej miejsca w specjalnym koszu. Zastanawiam się więc, dlaczego młode Szwedki, tak przejęte naturą, same siebie traktują gorzej od jednorazowych opakowań? Depczą naturalne prawa rozsądku, ryzykując życie. Na policję zgłosiło się 140 panienek, uwiedzionych przez zabójczo przystojnego Amerykanina. Interpol poszukuje go nie za podrywanie na dyskotece pijanych dziewczyn (nie miały się na co skarżyć, był sprawnym kochankiem), lecz za świadome zarażenie ich wirusem HIV. Prawie żadna z jego dobrowolnych „ofiar” nie użyła prezerwatywy. Jakby wyjęcie z torebki kondomu było trudniejsze od ściągnięcia majtek. Współczesny Don Juan, grasujący w liberalnej obyczajowo Szwecji, z seryjnego kochanka może stać się seryjnym mordercą. Prasa nazywa go HIV-manem albo Aniołem Śmierci. Z dwustu uwiedzionych zaledwie jedna oparła się jego urokowi, twierdząc, że zrobił na niej wrażenie tandetnego podrywacza. I miała rację, Don Juan kłamał. Nie był żadnym amerykańskim biznesmenem, lecz obywatelem jednego z państw Bliskiego Wschodu. Złocistą skórę zawdzięczał samoopalaczowi. Powodzenie – alkoholowemu zamroczeniu panienek. Nikt nie potępia dziewczyn chodzących na dyskotekę poderwać chłopaka. Jest przecież równouprawnienie. Polega ono nie tylko na równouprawnieniu narządów, ale i głów. Ofiary HIV-mana są ofiarami przesądów (AIDS jest już nieszkodliwe dla ludzkości jak asteroid po zmianie orbity) i swoich czasów. Nie boją się przeszłości (tradycji), czyli grzechu. Nie boją przyszłości – na ciążę najlepsza jest pigułka. Zostaje im teraźniejszość. Zamykająca się bardzo często w filozofii one night stand – erotycznej przygody jednej nocy. Nie z cynizmu, lecz z bezradności. Sądzę, że pragnąc seksu, mają nadzieję na miłość. Trzeba być jednak w miarę trzeźwym, by rozpoznać, z kim ma się do czynienia. Facet „wyhaczający” pijaną panienkę z parkietu prosto do łóżka traktuje ją jak jednorazową kochankę. Spodziewać się po nim czegoś więcej? Byłoby to równie sensowne, jak żądanie od kierowcy, korzystającego z usług odblaskowej Rumunki, żeby zawiózł ją do urzędu stanu cywilnego w celu zalegalizowania tak atrakcyjnie rozpoczętego romansu. Nabuzowani testosteronem mężczyźni mają naturę łowcy. Nawet współcześnie nie udało się jej uśpić stężoną dawką estrogenowej babskości. Przez pokolenia wyrobili sobie gust do najsmakowitszych kąsków, wzbudzających ich apetyt erotyczny: a to zgrabna damska nóżka, a to biuścik albo sam seks. Kobiety zakochują się przeważnie w „całym człowieku”, traktując penis jako smakowity dodatek do męskiej osobowości. Nie chcę nikomu prawić kazań ani morałów. Że należy się szanować, być wiernym albo… mądrym. Życie nie ma morału. Kończy się śmiercią. Ten tekst proszę potraktować jako list gończy. Interpol nadal poszukuje Anioła Śmierci. Sądzę, że w Polsce „amerykański biznesmen” miałby nie mniejsze powodzenie niż w Szwecji. Każdy ma swojego Anioła przeznaczenia. Jeśli pojawi się, proponując wspólny odlot, weź ze sobą prezerwatywę. Nie ufaj nawet Aniołom.