Mówił dość obojętnym tonem w obawie, by nie podejrzano go o sentymentalizm i miękkie serce.
– To ja dziękuję, że zechciał mi pan pomóc w tej trudnej sytuacji! Niech pan uściska ode mnie syna.
Pożegnanie było nieco sztuczne.
– Oczywiście. Do widzenia.
– Do widzenia.
Gdy wyszedł na korytarz, zachowanie Sindrego bardzo go zdziwiło. Chłopiec natychmiast zsunął się z ławki i rzucił się ku niemu, jakby opiekun właśnie ocalił mu życie. Nie odzywał się przy tym ani słowem, cały czas ściskając Garda kurczowo za rękę. Kiedy jakiś nieznajomy mężczyzna minął ich w korytarzu, Sindre schował się za plecami Mörkmoena, tuląc się mocno do niego i potykając o jego nogi.
– Co się z tobą dzieje, chłopcze, czy nie możesz iść jak należy? O co chodzi?
Ale mały tylko pokręcił głową i mocno zacisnął usta.
Gard rzucił przelotne spojrzenie na mężczyznę, który stał zajęty rozmową z pielęgniarką i spojrzał w ich kierunku jedynie przez ułamek sekundy. Znał tego człowieka, w każdym razie z widzenia. To dyrektor, który, o ile Gard dobrze pamiętał, nie tak dawno dostał ataku serca… Dyrektor banku.
Ależ tak, przecież rozpisywały się o tym gazety. Napad na bank. Włamano się nocą i skradziono całą zawartość sejfu. Dyrektor tak się przejął, że serce odmówiło mu posłuszeństwa. Musiał chyba poważnie się rozchorować, skoro nadal jest w szpitalu. Kiedy to się stało? Chyba ze dwa czy trzy miesiące temu. W kwietniu albo w marcu.
Podniósł Sindrego, który potknął się o jego nogi w swym gorączkowym pragnieniu, by być jak najbliżej Garda i jednocześnie jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
– Mam cię pozdrowić od mamy – powiedział, podnosząc chłopca do góry. – Czuje się znacznie lepiej.
Mały nie zareagował. Drżała mu broda.
– No? – Gard potrząsnął nim delikatnie. – Przecież tak ładnie dziś ze mną rozmawiałeś?
Chłopiec bąknął mu coś niewyraźnie do ucha.
– Co takiego?
Nieco głośniejsze mamrotanie, ale równie niewyraźne.
– Mów tak, żeby cię można było zrozumieć!
Wreszcie Gard odszyfrował słowa wycedzone przez zaciśnięte zęby.
– Nie wolno mi mówić.
– Nie wolno ci mówić? Co to za bzdury?
Sindre był ponury i przybity jak u dentysty.
Lecz gdy wyszli ze szpitala, nastrój małego od razu znacznie się polepszył, ponieważ gdzieś w górze krążył helikopter jak jakaś natrętna mucha.
– Popatrz, tato!
Nie jestem twoim tatą, zamierzał już oświadczyć Gard, lecz się powstrzymał, ponieważ nie chciał znowu oglądać tych pytających oczu, szeroko otwartych ze zdumienia. Przecież jutro i tak odda chłopca i w ten sposób skończą się wszystkie problemy.
– Tak, widzę. Helikopter.
– Helikopter – powtórzył powoli Sindre z namaszczeniem w głosie.
A więc jednak możesz mówić, ty mały oszuście, jeśli tylko chcesz, pomyślał Gard.
Miałby ochotę wlać w to dziecko trochę energii, napełnić jego życie radością i poczuciem bezpieczeństwa, ale to przestała już być jego sprawa.
I tak zrobił dla niego bardzo dużo.
ROZDZIAŁ X
Jechali po raz ostatni do domu, by odbyć wieczorną ceremonię. Najpierw picie herbaty i mleka w maleńkiej kuchni, dzień w dzień przedłużane w nieskończoność. Jak się okazało, jedzenie jednej jedynej kanapki można celebrować godzinami.
Potem kąpiel i skok na przygotowaną do spania kanapę. Pluszowy kot czekał już na miejscu. Następnie Gard zaczynał opowiadać wymyśloną przez siebie bajkę o Sindrem, samochodzie i kocie, każdego wieczoru tę samą: chłopiec ratował kota ze strasznej pułapki w ciemnym lesie. Pojawiał się też wielki i zły troll, ale na szczęście samochód Garda zawoził ich obu do domu i wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. Tym razem posłużyli się nawet helikopterem, by umknąć trollowi.
– Jeszcze!
– Nie, już koniec! Teraz obejrzę sobie dziennik w telewizji.
– Ale tutaj!
– No, dobrze. Pod warunkiem, że odwrócisz się do ściany i zaraz zaśniesz.
O dziwo, wcale nie trwało to długo. Za każdym razem Sindre rzucał jedynie przez ramię przelotne spojrzenie, by upewnić się, czy Gard na pewno jeszcze siedzi, a potem układał się wygodnie i zasypiał.
Och, jak to wspaniale, że znowu będzie można być panem we własnym domu: palić – Gard właściwie niemal rzucił papierosy – nastawić głośno telewizor i nie zgadywać, co w nim mówią. Zapraszać do domu znajomych…
Może Anitę?
Nie myślał już o niej z takim entuzjazmem. Przestała mu się wydawać pociągająca. Jest seksowna, to prawda, ale chyba za dużo gada i głupawo chichocze.
Prawdopodobnie mimo wszystko zdołałby to wytrzymać. On po prostu musi spotkać się z jakąś dziewczyną, bo żyje jak mnich w celibacie.
Obudził się w środku nocy, gdy poczuł, że ktoś ostrożnie stara się otworzyć mu powieki. Ktoś, wstrzymując oddech, oddychał blisko niego.
– Co się stało, Sindre?
Gdy chłopiec usłyszał głos Garda, od razu się rozpromienił i bez chwili namysłu wdrapał się na łóżko.
– Wykluczone, nie możesz ze mną spać! Powiedz mi, co się stało?
– Troll!
Pięknie! Wpadł w dołek, który sam wykopał!
– No, dobrze, połóż się od ściany!
Zapalił nocną lampkę i przygotował miejsce dla chłopca. To ciekawe, ale do tej pory mały nie reagował w ten sposób na postać trolla z wieczornej bajki. Tego wieczoru zaś przytulił się do swego opiekuna tak mocno, jak tylko potrafił.
Mörkmoen, zgasiwszy światło, sam śmiał się z siebie w duchu, że oto leży na samym brzegu własnego łóżka, z twarzą wtuloną w jakiegoś wyleniałego pluszowego kota, przyciśnięty do spoconego ciałka dziecka, które na dodatek bezustannie wierzga, ściągając kołdrę z nich obu.
– Leż spokojnie, Sindre! I posuń się trochę, bo zaraz spadnę na podłogę.
Chłopiec zrobił mu miejsce. Nie chciał jednak zasnąć. Z lekkim ociąganiem spytał wreszcie:
– Czy tamten mężczyzna… czy on był trollem?
– Jaki mężczyzna?
– No, wiesz, ten, który wyszedł z wody. I powiedział, że zabierze Sindrego. I Tessi. Jeśli tylko go wydam.
Gard zastanowił się przez chwilę.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Chyba coś ci się przyśniło. Masz na myśli tego płetwonurka?
– Płetwonurka?
– No, tak, przedwczoraj. To byłem ja, Sindre, zawsze kiedy nurkuję, muszę ubierać się w taki strój.
– Nieee – powiedział powoli chłopiec. – To byłeś ty?
– Tak.
– Przestraszyłem się. Myślałem, że to ten zły mężczyzna, no, wiesz…
– Nie, nie wiem, o kim mówisz. Co za zły mężczyzna?
Sindre obrócił się i oparł głowę na dłoni. Wbił wzrok w twarz Garda.
– No, zły mężczyzna.
– Z telewizji?
– Nie. Spotkałem go na drodze. W lesie.
Gard westchnął.
– To wszystko tylko ci się przyśniło, Sindre. Nie spotyka się płetwonurków na drodze. A już na pewno nie w lesie.
Mały zamilkł. Znowu ułożył się wygodnie na ramieniu Garda.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Wreszcie dał się słyszeć cichutki spokojny szept:
– Mój tata!
Gard zdławił w sobie odruch gwałtownego protestu. Już po chwili równomierny oddech zdradził, że chłopiec zasnął. On zaś wiercił się i przewracał, próbując odzyskać skradzioną mu poduszkę, wypluwał włoski z kota, aż wreszcie, po długich zmaganiach, zasnął, balansując na skraju łóżka.
Mörkmoen wcale się nie spieszył z pożegnaniem, zostawiając chłopca w rodzinnym domu dziecka. Nie wyszedł z niego tak długo, dopóki nie stwierdził, że Sindre trochę się ożywił i zaprzyjaźnił z dwoma innymi chłopcami, na szczęście młodszymi od niego. Jeśli zatem ktoś w tej grupie miał grać rolę terrorysty, to na pewno mógłby nim być tylko Sindre. A to nie leżało w jego naturze.