Выбрать главу

– A pani… nie ma ochoty iść z nami? – zwrócił się do Mali.

– Nie, dziękuję, to dla mnie jeszcze za duży wysiłek Poza tym nie mogę się kąpać. Ale jestem panu bardzo wdzięczna za zabranie ze sobą Sindrego. Zajmowanie się nim bardzo mnie teraz męczy. Bardziej niż się spodziewałam.

– Rozumiem – bąknął Gard, czując lekkie wyrzuty sumienia. Przecież mógłby ją wyręczyć już dużo wcześniej, gdyby tylko nie trząsł się tak o swe cenne, egoistyczne życie nieroba. – Wrócimy około czwartej.

Mali spytała pospiesznie:

– Czy miałby pan ochotę zjeść z nami obiad?

Mężczyzna zawahał się.

– Tak, chętnie – odrzekł niepewnie. – Jeśli to nie sprawi pani zbyt wiele kłopotu.

– Ależ skąd! Tylko uprzedzam, że nie jestem zbyt zdolną kucharką.

– Każde domowe jedzenie to dla mnie rarytas.

Mörkmoen wyjął z bagażnika fotelik samochodowy, który leżał tam przez kilka ostatnich tygodni. Po prostu nie był w stanie go wyrzucić.

Znowu razem. Ruszyli w drogę.

Gard czuł w sercu radosne podniecenie.

ROZDZIAŁ XII

Dzień był bardzo ciepły i na plaży roiło się od ludzi. Gard rozebrał chłopca, po czym włożył mu kąpielówki. Malec miał całkiem białą skórę, bo prawdopodobnie niezbyt często bywał na słońcu tego lata. Następnie podeszli razem bliżej wody.

Sindre z całą pewnością nie należał do wilków morskich. Gdy tylko bowiem większa fala sięgnęła nieco wyżej, obmywając jego ciało, od razu z piskiem wyskakiwał na brzeg. Mężczyzna usiadł na piasku i zaczął mu się przyglądać.

Coraz częściej myślał o własnym synu. Wolałby, żeby nie był tak blady i zabiedzony jak Sindre, ani tak bojaźliwy. Ale mógłby za to być równie ciepły i wrażliwy jak on, tak samo oddany osobom mu bliskim.

Mali Vold musi być na pewno bardzo szczęśliwa! Ona ma już syna, a Gard mógł go sobie jedynie wypożyczać.

A gdyby się ożenił i urodziła mu się córka? Próbował to sobie wyobrazić. To chyba wszystko jedno. Cieszyłaby się, kiedy wracałby do domu. Wdrapywałaby mu się do łóżka, ogrzewałaby go swym ciałkiem, a potem we śnie spychałaby go z posłania. Właściwie nie ma znaczenia, czy to byłaby dziewczynka czy chłopiec. Ale przecież on nie miał zamiaru się ożenić…

Sindre zachłysnął się wodą i zaczął krzyczeć. Gard natychmiast pobiegł do niego, by wynieść go na brzeg. Nagle usłyszał tuż obok siebie kobiecy głos:

– No, proszę, jednak jest pan tutaj?

Anita! Racja, zupełnie o niej zapomniał! Przecież chciała przyjechać w tę niedzielę!

Stanęła przed nim. Wyglądała trochę wyzywająco w nadzwyczaj skąpym bikini. Była zgrabna i tak opalona, jakby przez całe lato piekła się na ruszcie. Gard aż zmrużył oczy, oślepiony wspaniałym widokiem.

– Dzisiaj mały też jest z panem? – spytała z odcieniem niezadowolenia w głosie. Prawdopodobnie obecność chłopca pokrzyżowała jej plany. – Pewnie pana siostra znowu się rozchorowała?

– Moja…? Tak, no właśnie – odparł szybko Gard. – Sindre, pamiętasz Anitę, prawda?

Malec od razu stał się nieśmiały, jak zwykle w obecności nieznajomych. Gdy dziewczyna usiadła na piasku, natychmiast podreptał nad samą wodę i zaczął się sam bawić.

Mężczyzna odkrył nagle ku wielkiemu przerażeniu, że właściwie nie wie, o czym miałby rozmawiać z Anitą, skoncentrował się więc na obserwowaniu swojego podopiecznego.

– Czy bycie niańką to nie uciążliwe zajęcie? – spytała i jak gdyby niechcący dotknęła Garda swą zgrabną stopą.

– Nie – odpowiedział powoli. – Czasami może być nieco męczące, to prawda, ale przecież ja zajmuję się nim z własnej woli. Sindre to mały, samotny chłopiec, i na dodatek trochę inny niż jego rówieśnicy. Chciałbym tylko, żeby nie nazywał mnie tatą.

– Tak pana nazywa? – zdumiała się Anita i zachichotała drwiąco. – Dla starego kawalera to pewnie dziwne uczucie.

– Niekiedy rzeczywiście czuję się niezręcznie – przyznał Mörkmoen, po czym podniósł się z piasku. – Może przyniosę coś do picia. Zerknie pani w tym czasie na małego?

Anita skinęła głową. Bynajmniej nie była zachwycona faktem, że musi dzielić się Gardem z tym nieznośnym dzieciakiem.

Wyciągnęła przed siebie smukłe nogi, wywołując podziw i westchnienia młodych chłopców wokoło.

Sindre niemal natychmiast odkrył, że opiekuna nie ma na miejscu, i przybiegł do Anity.

– Gdzie jest tata?

– Tata, tata – powtórzyła dziewczyna z wyraźną irytacją. – On nie jest twoim tatą i przestań wreszcie deptać mu po piętach! Jemu to się wcale nie podoba.

Malec patrzył na nią osłupiały. Jego oczy stały się większe i przeraźliwie smutne.

Anita, serdecznie zmęczona cackaniem się z tym smarkaczem, pochyliła się ku niemu i wycedziła z naciskiem:

– Gard chce mieć spokój, rozumiesz? Ty go nic nie obchodzisz, zajmuje się tobą tylko dlatego, że jest miły i głupi! A teraz zjeżdżaj stąd! Idź się bawić i zostaw nas, dorosłych, w spokoju!

Raczej trudno byłoby nazwać Anitę osobą dorosłą. Miała zaledwie osiemnaście lat i jak każda rozpieszczona dziewczyna była skupiona wyłącznie na sobie.

Nagle chłopcu zaczęła trząść się broda. Nie widział już nikogo, wszystko rozpłynęło się, tworząc zamazany obraz za zasłoną łez.

– On nie chce mieć z tobą nic wspólnego! – dorzuciła jeszcze Anita. Przebyła przecież tak długą drogę tylko po to, żeby spotkać się z Gardem, a ten oto smarkacz popsuł jej cały dzień.

Westchnąwszy ciężko, Sindre odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem wzdłuż brzegu. Dziewczyna patrzyła za nim obojętnie. A uciekaj sobie, nikt tu nie będzie po tobie płakał!

Nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że chłopcu może się coś stać Przecież na plaży jest tyle ludzi i tak dużo dzieci, że na pewno znajdzie sobie zaraz towarzystwo do zabawy. Gdy więc Gard i ona już się z sobą nagadają i umówią się na wieczorne spotkanie – sami! – pójdą po niego i przyprowadzą go z powrotem.

Kiedy Mörkmoen pojawił się z butelkami w ręce, od razu ogarnął spojrzeniem brzeg.

– Gdzie jest Sindre?

Anita wzruszyła ramionami.

– Poszedł z innymi dziećmi. Już one go przypilnują, niech się pan nie martwi i siada tutaj.

On jednak nie usiadł. Rzucił butelki na piasek.

– Przecież panią prosiłem, żeby na niego uważała! – powiedział wyraźnie zły i przestraszony, po czym ruszył pospiesznie przed siebie.

W tym tłumie wszystkie dzieci wyglądały podobnie. Szukał główki o ciemnych lokach i niebieskich kąpielówek, jednakże za każdym razem, kiedy wydawało mu się, że już widzi małego, okazywało się, że się pomylił. Szedł coraz szybciej, aż wreszcie zaczął biec.

Z sercem przepełnionym lękiem raz po raz spoglądał też w stronę morza. Ale przecież Sindre to wielkie strachajło, na pewno by się nie odważył… Chyba że ktoś by go zachęcił…

Gard jednak pamiętał, że kiedy tylko znaleźli się na plaży, chłopiec unikał patrzenia na morze. „Troll”, wyszeptał pobielałymi z przerażenia ustami Jego opiekun musiał przez dobrych parę minut przekonywać go, że skoro w wodzie kąpie się tyle dzieci, to na pewno nie może być w tym nic niebezpiecznego. Wreszcie Sindre chwycił go mocno za rękę i podreptał dalej, uspokojony nieco widokiem wielu beztrosko bawiących się maluchów.

Tylko gdzie on podziewał się teraz?

Przecież Gard nie oddalił się wcale na długo, czyli uciekinier nie mógł być daleko.

Od plaży odchodziła droga, po której jeździły samochody. Mężczyzna znowu przeraził się nie na żarty. A jeśli chłopiec wyszedł na nią i znalazł się w tym nie kończącym się potoku samochodów prowadzonych przez niedzielnych kierowców…