Выбрать главу

Lomann nie myślał o tym, że podczas długiego pobytu w szpitalu jego ciało stało się zwiotczałe i nieapetyczne. We własnych oczach był nadal wysportowanym, atrakcyjnym pożeraczem kobiecych serc A do tego teraz miał pieniądze! Takiej kombinacji trudno przecież się oprzeć!

Tylko musi koniecznie ukryć gdzieś chłopca do swego wyjazdu. Ten smarkacz zaczynał robić się niebezpieczny! Sindre Vold widział go w banku. To katastrofa! Do tej pory Lomann był dla niego tylko nieznanym człowiekiem, pierwszym lepszym. Teraz chłopak wie już o nim znacznie więcej. Poza tym wygląda na to, że ma ogromne zaufanie do tego mężczyzny, który ostatnio ciągle mu towarzyszy. Nawet niechcący mogło mu się coś wymknąć. Dyrektor nie mógł dopuścić, by ktoś teraz pokrzyżował jego plany. Jeszcze dwa, trzy dni i będzie bezpieczny.

Nikt nie znajdzie małego w tym letnim domku. Carl Lomann wiedział, że dom na pewno stoi pusty. Wynajął go od właścicieli trzy lata temu, a potem zapomniał oddać kluczy. Bardzo mu się teraz przydadzą.

Dotarli na miejsce. W pobliżu nie znajdowały się żadne inne zabudowania. Na dole, u stóp skał, huczało morze, a za domem szumiał las. Wyśmienite miejsce.

– Wejdziemy do środka – powiedział do chłopca.

– Moja mama tam jest?

– Mama musiała pojechać do sklepu, żeby coś kupić. Niedługo wróci.

Sindre nie czuł się do końca przekonany, lecz pozwolił, by mężczyzna wyniósł go na rękach z samochodu. Nagle znalazł się tak blisko tego niebezpiecznego trolla. Ale przecież mama jest tu niedaleko, a więc może on wcale nie jest taki groźny…

Przeklęty smarkacz, waży chyba z tonę! pomyślał Lomann, czując ukłucie w okolicy serca. Znowu zażył tabletkę.

Sindre westchnął cicho, to miejsce wcale mu się nie podobało, a do mężczyzny w ogóle nie miał zaufania. Lecz nie chcąc go drażnić, wbrew swej woli wszedł za nim do domku.

W środku pachniało pustką. Czy mama naprawdę tu była?

– Pewnie chce ci się pić, co? – spytał mężczyzna, siląc się na uprzejmość. Sindre jednak nie dał się oszukać, nie podobały mu się oczy jego „opiekuna”.

– Przygotuję ci szklankę oranżady – oznajmił mężczyzna i wyszedł do niewielkiej kuchni. Chłopiec zajrzał ostrożnie do środka i zobaczył, że ów nieznajomy wyjął coś z kieszeni i wrzucił do szklanki. Potem długo mieszał zawartość łyżeczką.

– Proszę – powiedział wróciwszy. – Wypij sobie, zanim przyjedzie twoja mama.

Chłopiec wziął szklankę w obie ręce i zerknął na mężczyznę. Pewnie najlepiej będzie go posłuchać. Ale przecież Sindremu wcale nie chciało się pić. Ani trochę. Na dodatek bolał go brzuch, ale to chyba ze strachu. Żeby tylko mama przyjechała jak najszybciej!

Oranżada wcale nie była smaczna, jednakże malec nie odważył się tego powiedzieć. Z trudem ją sączył pod niecierpliwym spojrzeniem mężczyzny. Jego czarne oczy przypominały kamienie.

Wreszcie chłopiec zdołał opróżnić szklankę. Pomyślał o tacie, kochanym, silnym tacie! Och, gdyby on tu był! Dlaczego go tu nie ma! Na pewno nie darowałby temu złemu człowiekowi, dołożyłby mu tak porządnie, że tamten od razu znalazłby się na ziemi. Bo tata jest silny! A Sindre na pewno wtedy by się nie bał.

Dlaczego mama nie wraca?

Chłopiec poczuł się senny. Widział, że mężczyzna wpatruje się w niego, przysuwa się coraz bliżej, aż wreszcie malec spostrzegł, że „opiekun” kładzie go na kanapie. Próbował jeszcze się podnieść, lecz nie zdołał. Chciało mu się strasznie spać…

No, chwała Bogu, pomyślał Lomann zadowolony. Smarkacz wreszcie usnął i pośpi sobie aż do rana. Jutro trzeba będzie przyjechać tu znowu i dać mu następną tabletkę. Po niej może się obudzić kiedy chce, bo on znajdzie się już wtedy w powietrzu, daleko od Norwegii. Prawdopodobnie nie od razu natrafią na trop dzieciaka, ale to już nie jego sprawa. Ale chłopak na pewno się jakoś stąd wydostanie, nawet jeśli będzie zamknięty na klucz, i dojdzie do ludzkich zabudowań. Takie pędraki jak on zawsze umieją sobie poradzić. Nim jednak dotrze do innych ludzi, on, Lomann, będzie już całkiem bezpieczny!

Obrzucił chłopca pogardliwym spojrzeniem. Dzieci nigdy go nie obchodziły. Umiały tylko przeszkadzać.

Przekręcił klucz w zamku, włożył go do kieszeni i poszedł.

ROZDZIAŁ XXI

Kiedy Gard unosił się nad dnem morza, poczuł, że ze zmęczenia pieką go oczy. Poszukiwania trwające całe popołudnie i noc, wyczerpały go i psychicznie, i fizycznie.

Żeby chociaż udało im się natrafić na jakiś ślad!

Ponieważ woda nie była bynajmniej kryształowo czysta, oczy piekły go jeszcze bardziej. Nigdzie w pobliżu nie widział swych dwóch towarzyszy, być może już wypłynęli, ale on musiał jeszcze do końca spenetrować wyznaczoną część dna.

Nie do wiary, ile śmieci ludzie wrzucają do wody! No bo przecież fale wszystko zabiorą, pochłoną to, co niepotrzebne, a przydomowe ogródki pozostaną czyste i zadbane, jak przystało na ich porządnych właścicieli. Że powstaje zagrożenie dla ryb? A jakie to ma znaczenie!

Nagle zauważył jakąś bezkształtną istotę unoszącą się w mętnej wodzie. Trochę się przestraszył, zanim rozpoznał w niej jednego z dwóch pozostałych nurków. Mężczyzna dał znak, żeby Gard popłynął za nim.

Posuwając się za swym towarzyszem, z lękiem myślał o tym, co za chwilę ukaże się jego oczom. Przecież już wielokrotnie wyciągał z wody topielców, ale za każdym razem kosztowało go to niemało.

Na szczęście teraz nie chodziło o topielca. Dwaj płetwonurkowie odkryli blisko brzegu duży blaszany pojemnik, przywiązany łańcuchem do kamienia.

Wszyscy trzej wiedzieli, co mają zrobić. Nieprzeniknioną ciszę przerywał jedynie odgłos pęcherzyków powietrza, uchodzących z ich aparatów tlenowych.

Rozbiwszy kłódkę kamieniem, wspólnymi siłami uwolnili skrzynię z łańcucha. Potem podnieśli ją i razem z nią wynurzyli się na powierzchnię.

Gdy tylko wyszli z wody, od razu poczuli jej prawdziwy ciężar. Wspięli się po stromym zboczu i przeskoczyli przez mur.

To pewnie to widział Sindre, domyślił się Gard. Widział kogoś, kto przechodził przez mur. Serce zamarło mu z przerażenia, o Boże, a jeśli…

Gdy zdjął z głowy maskę, mógł wreszcie rozmawiać.

– A więc to jest ta tajemnica – stwierdził rzeczowo jeden z policjantów.

– Może otworzymy skrzynię? – spytał inny.

– Mnie też korci, żeby do niej zajrzeć, ale chyba najpierw powinniśmy ją pokazać Brustadowi.

– Ciekawe, co w niej jest.

Starszy z policjantów powiedział po namyśle:

– Coś, czego podejrzany chciał się pozbyć. W przeciwnym razie skrzynia już dawno zostałaby wydobyta.

Gard nie był w stanie uczestniczyć w rozmowie. Niepokój o Sindrego obezwładnił go znowu.

Jadąc na komisariat policji, starali się nie przekroczyć dozwolonej prędkości. Ale wskazówka szybkościomierza balansowała na samym skraju zielonego pola.

– Pięknie! – powiedział Brustad. – No, to zobaczmy, co jest w środku!

Gard w pierwszej kolejności spytał o Sindrego, ciekaw, czy nie ma jakichś wiadomości, ale komisarz pokręcił przecząco głową. A już miał nadzieję… Przecież z każdą upływającą minutą strach i przerażenie czyniły coraz większe spustoszenie w psychice tego wrażliwego dziecka. Może nawet nieodwracalne.

Jeśli w ogóle jeszcze…

Nie, tak nie wolno mu myśleć!

Policjanci, posługując się wytrychem i młotkiem jak pospolici włamywacze, przystąpili do otwierania skrzyni. Wreszcie zamek ustąpił.