– To przecież blisko!
Gard stał jak wrośnięty w ziemię.
– Komisarzu, niech pan posłucha, mam fantastyczną teorię!
Oboje zaczęli przysłuchiwać mu się w skupieniu.
– Lomann, dyrektor banku, ma duży srebrnoszary samochód, jak sami widzicie, dość rzadkiej marki. Mieszka niedaleko lasku nad morzem i zarazem wystarczająco blisko Sindrego, by obawiać się, że zostanie rozpoznany. Po włamaniu do własnego banku dostaje ataku serca. Widziałem go na korytarzu w szpitalu, kiedy poszliśmy z małym odwiedzić Mali. Pamiętam, że jakiś mężczyzna stał wtedy odwrócony plecami do mnie i rozmawiał z chłopcem, który był śmiertelnie przerażony. To mógł być Lomann. Bo kiedy mijaliśmy go, wychodząc już ze szpitala, Sindre zachowywał się tak, jakby zobaczył diabła.
Komisarz ściągnął brwi.
– Dyrektor banku? Czy to nie zanadto śmiała teoria? Ale proszę mówić dalej! A może to już koniec?
– Nie. To nie koniec. Parę dni temu byliśmy we dwóch w banku. Nagle chłopiec wyraźnie czymś się przeraził i bąknął tylko pod nosem „troll”. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy jakiś mężczyzna zniknął gdzieś w dalszych pomieszczeniach.
– W gabinecie dyrektora?
– Niewykluczone. Nie wiem. Za drzwiami po prawej stronie.
Brustad kiwnął potakująco głową.
– Po prawej mieści się gabinet Lomanna. Byłem tam w związku z tym włamaniem. Ale przecież on jest bogatym człowiekiem! Nie rozumiem… Zaraz, zaraz! Szukaliśmy kogoś, kto od chwili włamania siedział w więzieniu i dopiero niedawno wyszedł. Okazało się, że nie ma takiego przestępcy. Ale przecież rzeczony Lomann był przez cały ten czas przykuty do łóżka i dopiero w ostatnich dniach wyszedł ze szpitala. Wiecie co, widzę, że wszystko zaczyna świetnie do siebie pasować.
Komisarz miał roziskrzone oczy i zarumienione policzki.
– Chwileczkę, muszę zadzwonić do kierownika klubu płetwonurków. A może pan do niego należy?
– Nie – odparł Gard. – To jest klub dla amatorów.
Brustad, otrzymawszy połączenie, spytał, czy dyrektor banku Lomann jest członkiem klubu. Po długiej serii niewiele mówiących „taak”, „nie, nie”, „hm, hm” odłożył wreszcie słuchawkę i spojrzał na swych gości.
– Nie jest członkiem klubu. Lecz kiedyś przyszedł na jakieś spotkanie i opowiadał, że podczas urlopu często nurkował w Morzu Śródziemnym i na Barbados. Podwodna sceneria naszego morza podobno go nie bawi, bo jest zbyt monotonna. Ale z tego wynika, że ma na pewno własny kostium płetwonurka.
– Bez wątpienia – potwierdził Gard. – Co robimy?
– Pojedziemy do niego do domu. On sam jest pewnie w banku, ale chętnie porozmawiam sobie z jego żoną. To prawdziwa dama, z najwyższych sfer, przywiązuje ogromną wagę do etykiety. Mówi się, że to ona, nie jej mąż, siedzi na pieniądzach w tej rodzinie. Podobno także ona wsadziła Lomanna do banku i podobno dzięki niej został potem dyrektorem.
Komisarz wyszedł na chwilę, żeby porozumieć się ze swymi najbliższymi współpracownikami. Gard i Mali siedzieli w milczeniu, raz po raz spoglądając na siebie. Oboje lekko się ożywili w obliczu tego zaskakującego obrotu spraw. Wreszcie bowiem byli w stanie sobie wyobrazić, kto krył się za…
Gdy Brustad wrócił, Gard spytał natychmiast:
– Nie aresztuje pan Lomanna?
– Ależ skąd, to byłby największy błąd, jaki moglibyśmy popełnić. Wszystkiemu by zaprzeczył i wtedy nigdy już nie znaleźlibyśmy Sindrego. Poza tym stracilibyśmy szansę przyłapania go w chwili, gdy będzie wyciągał swój zatopiony skarb. Prawdopodobnie zamierza to zrobić dzisiejszej nocy, ponieważ jutro rano wyjeżdża za granicę.
– Skąd pan to wie?
– Zadzwoniłem do banku i rozmawiałem z jego sekretarką, oczywiście pod jakimś pretekstem. Właśnie w tej chwili odbywa się tam wielka ceremonia pożegnalna. Niestety, nikt nie wie, dokąd pan dyrektor się wybiera.
– A… Sindre?! – wtrąciła zdesperowanym głosem jego matka.
– Kazałem jednemu z moich ludzi chodzić za Lomannem jak cień, może w ten sposób zaprowadzi nas do chłopca. Ale raczej w to nie wierzę. Sekretarka wygadała się niechcący, że szef przyszedł dziś do banku bardzo późno, właściwie dopiero pół godziny temu, przemoczony do suchej nitki, brudny i w podartym ubraniu. Podobno miał kłopoty z samochodem.
– Aż takie, że podarł sobie ubranie? – zdziwiła się Mali.
– To rzeczywiście dziwne – przyznał Gard. – Ale mnie zastanawia co innego. Przecież u nas dzisiaj wcale nie padało!
– Ma pan rację. Jeden z moich ludzi właśnie dzwoni do instytutu meteorologicznego, żeby ustalić, gdzie dziś był deszcz. No, dobrze, wobec tego pojedziemy teraz do pani dyrektorowej. Możecie mi towarzyszyć.
ROZDZIAŁ XXV
Mali czuła się dziwnie, kiedy wjeżdżała na Klockargatan, przy której stały same luksusowe wille. Leżąca tuż obok jej skromna uliczka ze starymi, wysokimi budynkami, wyglądała na jeszcze bardziej poszarzałą niż zwykle.
I ona, i Gard byli wyczerpani psychicznie. To dopiero pierwszy konkretny ślad, który być może doprowadzi do Sindrego. Wszystkie dotychczasowe poszukiwania i błądzenie po omacku, by przybliżyć się do prawdy, kosztowały ich więcej, niż potrafili wytrzymać.
– Jeśli chcecie, możecie mi, oczywiście, towarzyszyć – powiedział Brustad. – Ale ani słowa o Sindrem! Natrafiliśmy na ślad skradzionych pieniędzy i chcemy tylko porozmawiać z Lomannem o różnych poszlakach. Jasne?
Oboje skinęli głowami, ale tak naprawdę nie bardzo rozumieli, co komisarz zamierzał.
Willa dyrektora banku była zbudowana w starym, dobrym stylu. Z pewnością należała do rodziny jego żony. W holu zauważyli, że komisarz wziął do ręki coś, co leżało wciśnięte do na wpół otwartej szufladki na rękawiczki. Wyglądało to na mapę…
Wskazano im drzwi do salonu, w którym czekała na nich pani Lomann, ubrana z nienaganną, lecz dyskretną elegancją.
Co za zimne oczy! pomyślała Mali. Gard zaś stwierdził bez wahania, że ta dama nie ma pojęcia, co to jest poczucie humoru.
A tacy ludzie, jak wiedział z doświadczenia, są najgorsi.
Brustad nieco mgliście wyjaśniał gospodyni powód ich wizyty.
– Mój mąż jest w banku – stwierdziła krótko dama. – Proszę udać się tam.
– Nie chciałbym go niepokoić, zwłaszcza że pani mąż po ostatniej chorobie na pewno potrzebuje teraz spokoju. Poza tym słyszeliśmy, że jutro wyjeżdża…
– Wyjeżdża? – spytała pani Lomann, lekko unosząc brwi. – Z pewnością na jakąś krótką konferencję. To często mu się zdarza, ale wówczas przed wieczorem zawsze jest z powrotem.
Komisarz uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.
– Już byliśmy w banku. Mąż jeszcze nie dojechał, pomyśleliśmy więc sobie…
– Nie dojechał? Przecież wyszedł rano o zwykłej porze.
– Z pewnością teraz jest już na miejscu – pospiesznie dodał komisarz. – Czyli najlepiej będzie, jeśli udamy się tam znowu. Nie będziemy zatem dłużej przeszkadzać. Ale, ale… – powiedział jak gdyby od niechcenia w stylu porucznika Columbo, stojąc już przy drzwiach. – Istnieją pewne poszlaki wskazujące na to, że złodzieje byli na tyle bezczelni, że wykorzystali dobre imię dyrektora Lomanna, by stworzyć dla siebie alibi. Prawdopodobnie ukryli zrabowane pieniądze gdzieś w jego posiadłości. Czy mają może państwo letni domek?
Pani Lomann ściągnęła brwi.
– Co może mieć wspólnego…? Tak, mam domek letni w Gudbrandsdal…
Gard zauważył, że pani dyrektorowa powiedziała „mam”, a nie „mamy”. Chyba rzeczywiście niełatwo być mężem takiej żony!
Brustad dokonał błyskawicznej analizy sytuacji. Sindre zniknął wczoraj po południu, Lomann wyszedł z domu dzisiejszego ranka o tej samej porze co zawsze… Czyli ten wariant nie był realny. Podejrzany nie zdążyłby pokonać tak długiej trasy.