– A może jeszcze coś bliżej? Gdzieś nad jeziorem?
– Nie. Kiedyś wynajmowaliśmy co prawda… ostatnim razem trzy lata temu.
– Gdzie?
– W Hurumlandet. Ale teraz już tam nie jeździmy. Po nas mieszkały tam niewątpliwie dziesiątki osób.
– Z pewnością. Nawiasem mówiąc, ja też kiedyś wynajmowałem domek w Hurumlandet. Może nawet ten sam?
Pani Lomann nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech komisarza.
– Nie sądzę. My wynajęliśmy go przez Excelsior. To bardzo ekskluzywna agencja nieruchomości.
– No, tak, to rzeczywiście nie mógł być ten sam – roześmiał się Brustad. – A czy pan dyrektor nie ma gdzieś w pobliżu miasta ziemi należącej do jego rodziny czy czegoś w tym rodzaju? Informacje wskazujące na ukrycie pieniędzy w jego posiadłości są bowiem bardzo wiarygodne. Przy czym ta willa tutaj na pewno nie wchodzi w grę.
– Nie, mój mąż wywodzi się z miasta. Poza tym, szczerze mówiąc, nie najlepiej czuje się na wsi.
– Rozumiem. Dziękujemy pani i przepraszamy za najście! Aha, pani będzie uprzejma nie wspominać o naszej wizycie małżonkowi. Uzyskaliśmy potrzebne nam informacje. Szok wywołany wiadomością, że złodzieje posunęli się jeszcze do szargania jego opinii, mógłby okazać się dla niego zgubny. Przecież był tak bardzo chory.
– Oczywiście. To miło, że ma pan wzgląd na zdrowie mojego męża. Do widzenia.
– Uff! – odetchnął z ulgą Brustad, znalazłszy się w samochodzie. – Czuję się zmrożony na kość.
– Zauważyliście? Ona w ogóle nie ma pojęcia o tym, że Lomann jutro wyjeżdża! Nie wiedziała też, że dzisiaj tak późno przyszedł do banku. Zdaje się, że porozumienie nie należy do najmocniejszych stron tego małżeństwa.
Gard siedział pogrążony w myślach.
– Czy w telewizji i radiu podawane są komunikaty o zaginięciu Sindrego?
– Zostaną odczytane dziś wieczorem. A w gazetach pojawią się jutro rano.
– Jutro rano – jęknęła zdesperowana Mali. – To jeszcze tyle godzin. Jeśli nie odnajdziemy go do tej pory, mój mały chłopczyk jeszcze tak długo będzie zupełnie sam. Jest na pewno śmiertelnie przerażony.
Pozostali nie wypowiedzieli głośno tego, co myśleli: że były niewielkie szanse na to, by znaleźć Sindrego przy życiu.
– Dlaczego wypytywał pan tak dokładnie o ten wynajmowany domek? – spytał Gard komisarza. – To było tak dawno temu.
– Mieszkałem kiedyś w Hurumlandet. Są tam ogromne, niezmierzone pustkowia, porośnięte krzewami jeżyn i innymi zaroślami. Zanim tu przyjechaliśmy, moi ludzie zdążyli sprawdzić stan pogody w najbliższej okolicy. Akurat tam padało dziś rano. Poza tym, czy nie zwróciliście uwagi na mapę, która leżała wetknięta do szuflady szafki w przedpokoju?
– Zauważyliśmy, że bardzo pilnie się pan jej przyglądał.
– Była otwarta na Hurumlandet. Dlatego właśnie tak bardzo interesowałem się domkami letnimi, o których mówiła pani Lomann.
Skręcili w stronę miasta.
– Ale co on mógłby tam robić? – dziwił się Gard. – Przecież nie wynajmuje już tego domku.
– Czy pan nie rozumie, że człowiek bezwiednie szuka schronienia w miejscach, które zna? Lomann to zasiedziały mieszczuch, poza miastem czuje się kompletnie zagubiony i bezradny, ale tam bywał już nieraz i doskonale wie, gdzie można by ukryć takiego małego brzdąca jak Sindre.
– Jedźmy tam! Natychmiast! – zawołała Mali.
– Spokojnie! Hurumlandet jest bardzo rozległe. Najpierw odwiedzimy Excelsior. O, właśnie dojechaliśmy. Poczekajcie na mnie w samochodzie.
Kiedy Brustad zatrzasnął za sobą drzwiczki, Gard odwrócił się i ujął czule dłonie Mali. Nie mogła zapanować nad nimi: bezustannie zaciskała je mocno lub pocierała jedną o drugą bądź też dotykała nerwowo wszystkiego wokoło.
– Chyba trafiliśmy w końcu na jakiś ślad. Wreszcie coś konkretnego, to bardzo pomaga, prawda?
– Tak. Ale wprost boję się pomyśleć…
– I nie myśl! – powiedział zdecydowanie Gard. – Lomann był tam prawdopodobnie dwa razy. Wczoraj i dzisiaj. To znaczy, że można mieć nadzieję. Nie uważasz?
– Może. Ja już dłużej tego nie wytrzymam!
– Spokojnie. Brustad wie, co robi.
– Ale to wszystko trwa tak strasznie długo! Tyle tych formalności!
Właśnie w tym momencie wrócił komisarz.
– Mam adres domku! – oznajmił z triumfem. – Od czasu, kiedy wynajmowali go Lomannowie, zapodział się gdzieś klucz do niego. Ciekawe, prawda? Zadzwoniłem już do moich ludzi i na miejscowy posterunek policji. Jedziemy!
– Do Hurumlandet?
– Tak jest. Jedziecie ze mną?
– A jak pan myśli?
ROZDZIAŁ XXVI
W gabinecie dyrektora banku cały personel ustawił się w długim szeregu. Wszystkim udzielił się uroczysty nastrój i lekkie wzruszenie. Najstarszy skarbnik wygłaszał mowę pożegnalną, podkreślając we wzniosłych słowach pełną oddania pracę swego zwierzchnika dla banku. Przejawem tej godnej podziwu postawy była zwłaszcza jego reakcja na brutalny napad sprzed kilku miesięcy. Gdy oni wszyscy po prostu się bali, dyrektor Lomann poważnie się rozchorował. Choć rozumieją, że do odejścia zmuszają go względy zdrowotne, będzie im go jednak bardzo brakować…
Bla, bla, bla, pomyślał Lomann z niecierpliwością. To piękne słowa i, oczywiście, jestem ich godzien, tylko że teraz nie pora na podniosłe przemowy! Muszę pojechać do domu i trochę odpocząć, żebym w nocy mógł bez obaw opuścić się na dno.
Ciekawe, czy zauważyli, że mam trochę zniszczone ubranie? Co prawda wyczyściłem je i starałem się usunąć wszystkie plamy, ale ta dziura na rękawie…
Do licha, że też musiałem biegać po zaroślach!
Nasz szef wygląda jakoś nie najlepiej, zatroskała się stara księgowa. Widać, że jest zmęczony i blady, poza tym jakiś taki wyjątkowo zaniedbany! On, taki pedant! Biedny, chyba jeszcze nie doszedł do siebie. A może miał wypadek? Może mu zaproponuję, żeby usiadł? Lepiej nie, pewnie poczułby się urażony.
Nie powinienem się obawiać tego dzieciaka, myślał dyrektor. Pobiegł prosto do lasu, przypuszczalnie się w nim zgubi. Jestem też spokojny o mojego koteczka, który czeka na mnie niecierpliwie w Hiszpanii. Jak to wspaniale, że nie będę już musiał oglądać mojej żony! Przydała mi się w zrobieniu kariery, ale teraz, kiedy osiągnąłem wszystko, co się dało, już jej nie potrzebuję. Jedyne, czego się obawiam, to czy zdołam dziś w nocy zejść na dno, żeby wydobyć skrzynię. Ale doktor powiedział przecież, że jestem zdrowy. To kołatanie serca wywołane jest nerwami. Czyli powinienem się najpierw uspokoić.
Łatwo powiedzieć. Jak można się uspokoić, kiedy człowiek musi się zmagać z takim nieznośnym smarkaczem? To on zburzył mój spokój i znowu zaszkodził mojemu sercu. Ale drogo za to zapłaci!
Aha, zaraz wręczą mi kwiaty! I jakiś składkowy prezent. Czy to się nigdy nie skończy?
Mali siedziała jak na rozżarzonych węglach. Droga nie miała wprost końca. Niebawem dołączył do nich policyjny radiowóz i pędził razem z nimi na południe z najwyższą dozwoloną prędkością.
– Nie powinniśmy spodziewać się zbyt wiele – odezwał się Brustad. – Nie ma żadnej pewności, że chłopiec jest w domku, to wszystko są tylko przypuszczenia. Ale jeśli rzeczywiście się tam znajduje, jesteśmy odpowiednio przygotowani. W drugim samochodzie jedzie lekarz i trzech moich ludzi. No, to chyba posterunek policji. Komendant jest o wszystkim poinformowany i pokaże nam drogę.
W towarzystwie samochodu miejscowej policji ruszyli dalej wzdłuż brzegu. W miejscu, gdzie teren zaczął się lekko wznosić, zatrzymali się wszyscy przed odnowionym gospodarstwem na skraju lasu. W tego rodzaju wiejskich posiadłościach dobrze sytuowani mieszkańcy miast lubili bawić się w wiejskie życie. Widok na fiord był po prostu wspaniały.