W pustej stołówce natknął się na pluszowego kota, podeptanego przez wiele stóp. Podniósł go z podłogi i wyczyścił. Sindre siedział w kuchni, której pracownicy na próżno starali się go uspokoić i pocieszyć. Anita poddała się i wróciła do własnych zajęć. Była bardzo zła, relacjonowała kucharka.
Zakłopotany Gard od razu zauważył opuchniętą od płaczu twarz chłopca i oczy wyrażające panikę. Wziął go szybko na ręce, choć mały chyba w ogóle nie zdawał sobie sprawy, co się wokół niego dzieje. Urywany szloch dogasał, cały organizm Sindrego był wyraźnie wyczerpany krzykiem.
Mężczyznę ścisnęło coś za gardło, gdy poczuł na swym policzku gorący i wilgotny policzek dziecka, a na swojej szyi jego bezsilne ramionka. To drobniutkie ciałko nadal jeszcze dygotało.
– Anita mówiła, że on przestraszył się nurka – wyjaśniła kucharka.
– Przecież go chyba nie widział? – zdziwił się Gard.
– Anita wyszła z nim na taras.
– Dlaczego ona to zrobiła?! – wykrzyknął mężczyzna. – posłuchaj, Sindre, to byłem tylko ja, rozumiesz?
Raz po raz bąkał jakieś słowa pocieszenia, nie wierząc jednak, że pomogą, głaskał chłopca po mokrych od potu włosach, kipiąc z wściekłości na wszystkie kobiety będące przyczyną tej sytuacji: na matkę Sindrego, tę ksantypę Sonię, a także na Anitę, która okazała się bardzo lekkomyślna.
Lecz może nie ma racji i jest niesprawiedliwy. Przecież niemal każdy mały chłopiec byłby zachwycony, jeśli mógłby obserwować płetwonurka w akcji.
Ale widocznie nie Sindre.
Mimo to Gard potrafił go do pewnego stopnia zrozumieć. To małe dziecko, znajdujące się tak daleko od domu i bliskich, stanęło nagle na tarasie z całkowicie obcą mu kobietą i ujrzało stamtąd Garda, jego jedyny punkt oparcia, znikającego pod wodą.
Mężczyzna podziękował za pomoc i z chłopcem na rękach szedł długim korytarzem, kierując się prosto do samochodu i nie mówiąc nikomu do widzenia.
– Jedziemy do domu, Sindre. Wieczorem porozmawiam sobie trochę z twoją mamą!
Miał nadzieję, że chłopiec nie wyczuł zjadliwego tonu w jego głosie.
Popsułeś mi miły wieczór, mój mały, pomyślał w duchu. Już tak dawno nie umówiłem się z żadną kobietą – tak dawno, że niemal zapomniałem, jak to jest. A tu pojawiła się taka okazja. To naprawdę niemałe poświęcenie z mojej strony!
Ale przecież Anitę może zdobyć zawsze, kiedy tylko zechce, tego był pewien. Jednakże ta młoda kobieta zachowała się tak bardzo nieodpowiedzialnie, że obraz zalanej łzami twarzyczki Sindrego zawsze już będzie stać między nimi.
Gard, nim ruszył, przez chwilę siedział nieruchomo za kierownicą. Zrozumiał, że raczej nie uda mu się zmusić chłopca, by przeszedł do tyłu. Mały siedział bowiem mocno przytulony do swojego opiekuna i nie miał zamiaru zmienić miejsca.
Mörkmoen pokręcił głową z niedowierzaniem. Jeśli to dziecko szuka pocieszenia właśnie u niego i jest zdolne przywiązać się do tak gburowatego i niesympatycznego starego kawalera jak on, to jak bardzo musi być spragnione oparcia w kimś bliskim!
Co za kłopotliwy brzdąc! pomyślał. Jeśli kiedyś będę miał syna, na pewno nie będzie taki jak Sindre. Wychowam go tak, żeby potrafił znieść wszystko. Będzie dzielnym małym chłopcem, nie takim mazgajem jak ten, co to boi się własnego cienia i nie potrafi nawet mówić.
Ale po co mu dzieci?! Przecież wcale nie chce ich mieć! I nie zamierza się żenić. Bardzo mu odpowiada kawalerskie życie. Może do woli przebierać w kobietach i porzucać je wtedy, kiedy na to ma ochotę.
Ale czy rzeczywiście interesował się nimi? Niezwykle rzadko znajdował na to czas. Źródło największej radości stanowiła dla niego praca.
Sindre ciągle jeszcze nie mógł się uspokoić. Jego małym ciałkiem nadal wstrząsały raz po raz spazmatyczne westchnienia. Gard łagodnym głosem i bez cienia zniecierpliwienia zaczął mówić jakby sam do siebie.
– Ta mała dźwigienka tutaj służy do uruchamiania wycieraczek…
Chłopiec rozpogodził się nieco, gdy ruszyli, jednakże nadal wisiał uczepiony ramienia opiekuna.
– A tu jest klakson, ale nie mam odwagi go przycisnąć, żebyś nie podskoczył ze strachu pod sufit.
Westchnienia na chwilę umilkły.
– A ten klawisz, tutaj, uruchamia wszystkie cztery reflektory naraz. Mrugają na zmianę, żeby ostrzec inne samochody, rozumiesz?
Oddech dał się słyszeć znowu, lecz tym razem był już znacznie spokojniejszy. Mały zerknął ukradkiem na deskę rozdzielczą.
– Chcesz spróbować? To są wycieraczki.
Pełna nabożeństwa cisza. Wreszcie Sindre ostrożnie wyciągnął palec wskazujący.
– Przyciśnij!
Gdy nagle zaczęły pracować wycieraczki, drobne ciałko drgnęło.
– A tu wyłączasz. Właśnie tak. Tutaj masz światła.
Po tej zachęcie dłoń zrobiła się odważniejsza. Tykanie wskazujące, że wszystkie cztery światła są włączone jednocześnie, fascynowało go najbardziej.
– Może jednak wypróbujemy i klakson? Tutaj…
Sindre podskoczył jak oparzony.
Pewnie wszystko zepsułem, pomyślał Gard, spodziewając się, że zaraz rozlegnie się dziki wrzask, tymczasem mały odwrócił się w jego stronę z błogim uśmiechem na twarzy.
– No, chcesz trochę pokierować? Spróbuj, aż do tego słupa przy drodze.
Sindre nie dał się długo prosić. Jego opiekun, trzymając dyskretnie, prawie niezauważalnie rękę na kierownicy, jechał bardzo powoli. Zaciśnięte mocno na kole drobne paluszki świadczyły o napięciu, jakie wciąż jeszcze nie opuściło chłopca.
Po pewnym czasie brzdąc pozwolił się wreszcie przenieść na tylne siedzenie. Gdy wziął swego kota w objęcia, mogli ruszyć z powrotem do domu.
ROZDZIAŁ VII
Pielęgniarka oznajmiła Mali, że znowu dzwonił Gard Mörkmoen i chce spotkać się z nią dziś wieczorem. Lekarz, mimo wątpliwości, wyraził zgodę na wizytę. Gość przyjdzie o godzinie siódmej.
Mali bardzo się zdenerwowała.
– Siostro, to będzie wyjątkowo trudna rozmowa. Przecież ja nie mogę tutaj… wśród tych wszystkich ludzi…
Pielęgniarka wykazała pełne zrozumienie.
– Znajdziemy jakiś wolny pokój.
– Dziękuję! Czy mówił coś o małym?
– Wszystko jest w porządku.
Tuż przed siódmą przetoczono łóżko pacjentki, ze wszystkimi przewodami i statywem, do niewielkiej salki, wykorzystywanej prawdopodobnie do specjalnych badań. Mali była tak zdenerwowana, że trzęsły się jej ręce. Raz po raz zerkała w lusterko – jedynie po to, by skonstatować, że wygląda okropnie: jest trupio blada i ma podkrążone oczy. Bardzo zawiodła się na Gardzie i dziś nic już do niego nie czuje, ale przecież kiedyś był jej jedyną wielką miłością. I oto teraz miała spotkać go znowu. To naprawdę trudna chwila.
Ktoś zapukał do drzwi i nacisnął klamkę. Kobieta zamarła. Mörkmoen z całą stanowczością dał jej do zrozumienia przez telefon, że nie uznaje dziecka.
Do środka wszedł wysoki, postawny mężczyzna o ciemnoblond włosach, z wyrazem wrogości w skądinąd pociągającej twarzy.
Mali westchnęła.
– To on nawet nie mógł przyjść sam?
– Kto? – głos nieznajomego był odpychająco ostry.
– Gard Mörkmoen. Musiał posłużyć się kimś obcym?
– To ja jestem Gard Mörkmoen.
Przyjrzawszy mu się uważniej, Mali przymknęła oczy.
– To nie pora i nie miejsce na głupie żarty. Chyba wiem, jak wygląda Gard.
– Mam pokazać pani swój dowód?
Mężczyzna patrzył z góry na kobietę leżącą w łóżku w otoczeniu tych wszystkich okropnych urządzeń i aparatów. Jaka ona młoda, to właściwie jeszcze dziewczyna. I robi wrażenie zupełnie bezradnej. Otwarta twarz o bardzo ładnych i regularnych rysach. Jasna cera, wysokie czoło i dziecięco szczere oczy. Lekko rudawe miękkie włosy obcięte na krótko. Dłonie skubały nerwowo brzeg kołdry.