Axton nie ruszał się z miejsca; rozparty w ciężkim dębowym krześle na środku podwyższenia, rozglądał się ponuro po swym odzyskanym domostwie.
Stąd to poczucie niesmaku? Powinna go rozpierać radość, powinien teraz pić i świętować ze swoimi ludźmi, którzy byli mu oddani przez te długie lata, powinien wyszukać jakąś zgrabną dziewkę, chętną okazać względy nowemu panu na Maidenstone. Zamiast tego porozsyłał ludzi do różnych naprędce wymyślonych zadań, opróżniając wielka salę ze wszystkich poza służbą, która właśnie nakrywała stoły do wieczornej uczty z okazji zwycięstwa. Sir Reynold organizował zamkową straż ustawiając własnych ludzi na ważniejszych pozycjach i rozstrzygając, którzy z dotychczasowych obrońców zamku zechcą lojalnie służyć nowemu panu, a kto może sprawiać kłopoty.
Sir Maurice ustalał z zarządcą, sir Johnem, nowe zasady prowadzenia domowego gospodarstwa. Tym ostatnim miała się, oczywiście, zająć matka Axtona zaraz po przybyciu.
A może należało powierzyć to zadanie nowej żonie, którą miał zamiar pojąć?
Axton nie myślał o lady Beatrix od chwili ich krótkiego spotkania. Całkowicie i świadomie usunął ją na ten czas z pamięci. Teraz jednak, kiedy nic innego nie zaprzątało mu głowy, przypomniał sobie, jak wyglądała, kiedy ją zobaczył po raz pierwszy.
Była piękna. Nie dało się temu zaprzeczyć. Młoda, gładkolica, z oczyma Moru morza – były jak morze głębokie i wzburzone – z włosami złotymi niczym jesienny zachód słońca. Wysoka, szczupła… i dumna; wyglądała lepiej, niż mógł sobie wymarzyć. Przy tym stanie rzeczy warunek Henryka, by poślubiać najstarszą córkę – w tym wypadku jedyną córkę – wcale nie wymagał poświecenia, na jakie był przygotowany. A jednak należała do rodziny de Valcourtów.
Jej ojciec był przerażony, kiedy Axton wyjawił swój zamiar. Zacisnął dłonie w pięści, a ramiona aż mu się zatrzęsły z wściekłości. Jednak była to złość bezsilna, bo wiedział, że został pokonany.
Gdyby tak ten tchórz wyzwał go na pojedynek… Zabicie de Valcourta w walce z pewnością dałoby Axtonowi satysfakcję, której brak wciąż odczuwał.
Miał jednak świadomość, że do pojedynku nie dojdzie. Jeszcze raz omiótł wzrokiem wielką salę. Choć krew w żyłach nadal pulsowała mu żądzą zemsty, rozumiał, iż tego dniu już jej nie zaspokoi. Może nawet już nigdy. Będzie mu musiało wystarczyć to, że wygna de Valcourta z Maidenstone i ze jego syn już nigdy nie stanie do walki… o ile w ogóle jeszcze żyje.
– Niech to diabli! – Uderzył pięścią w stół; pusty kielich przewrócił się z hałasem.
Natychmiast pojawiła się służąca, napełniła go piwem i równie szybko się oddaliła.
Nie piwa potrzebował. Nie, tylko zemsta mogła zaspokoić jego pragnienie. Wygnanie de Valcourta i kalectwo jego syna nie wystarczały, by ugasić ogień podsycany gniewem przez osiemnaście lat. Potrzebował czegoś więcej. Potrzebował przeciwnika, z którym mógłby się zmierzyć, ale nikogo takiego nie widział.
Kobiety w tej rodzinie stawiały mu większy opór niż mężczyźni. Tą starucha zamordowałaby go we śnie, gdyby jej tylko dał okazję. A ta młodą…
Ta młoda miała wkrótce zostać jego żoną. Zamierzał ją poślubić i wziąć do łoża już następnego dnia.
Poruszył się na krześle: Już na samą myśl o pożyciu z tą wyniosłą dziewczyną poczuł mrowienie w lędźwiach. Może to od niej otrzyma upragnione zadośćuczynienie. W jej przepastnych zielonych oczach dostrzegł błysk zapowiadający ognisty temperament. Może okiełznanie jej i uczynienie oddaną, spolegliwą żoną da mu ulgę i zadowolenie, którego tak potrzebował.
Tak, zasługiwał na jakąś przyjemność w tym domu. A to, że dostarczy mu jej córka de Valcourta, wydawało się wyjątkowo przyjemne.
Możemy go otruć. Wystarczy odrobina beladonny albo słodkogorzu, żeby uśmiercić jego i całą resztę tych drani. – Lady Harriet przemierzała komnatę tam i z powrotem; okuty metalem koniec laski wybijał wściekły rytm na posadzce. – Na przykład w piwie. Podać mu miksturę, od której umrze w męczarniach, będzie wymiotował i płonął, będzie wił się w bólach po ziemi…
Linnea i Beatrix, mocno przytulone do siebie, słuchały w milczeniu tyrady babki. Stały w zagłębieniu ściany przy oknie; Linnea wciąż miała na sobie bogate odzienie siostry, teraz mocno zabrudzone. Nie było wcześniej czasu, żeby zamienić stroje i powrócić do własnych tożsamości, a w tej chwili stało się to niemożliwe. Lady Harriet wprost kipiała gniewem. Nawet sir Edgar skulił się starając się nie ściągać na siebie jej uwagi.
– Przynajmniej Maynard będzie żył, dzięki Bogu. – Lady Harriet spojrzała na Linneę, którą brała za Beatrix. – Dobrze się sprawiłaś opatrując jego rany. Chociaż nie powinno mnie to dziwić, bo zawsze byłaś błogosławieństwem naszej rodziny.
Linnea siedziała bez ruchu, niepewna, jak ma przyjąć słowa babki. Jednakże kiedy przenikliwe spojrzenie lady Harriet przeniosło się na Beatrix i pojawił się w nim dobrze znany błysk niechęci,, dziewczyna wzdrygnęła się ściskając mocniej dłoń siostry.
Na szczęście złość lady Harriet była skupiona na Axtonie de la Manse i tym razem nie starczyło jej dla drugiej wnuczki. Jeszcze raz okrążyła komnatę, po czym przystanęła i przeszyła syna zimnym wzrokiem.
– Nie masz nic do powiedzenia? Żadnych pomysłów, jak możemy się pozbyć lej Henrykowej zarazy?
– Co mam zrobić? – spytał sir Edgar bez większego zaangażowania. – Maynard jest krok od śmierci. Widziałaś jego ramię… to od miecza. Nawet jeśli się zagoi, nie będzie już tak sprawne jak dawniej.
– I właśnie dlatego proponuję użyć trucizny! Beatrix, co ty na to? Beladonna czy słodkogorz?
Linnea wyczuła, że siostra zamierza się odezwać, więc powstrzymała ją ukradkowym szarpnięciem za rękaw. Sama udzieliła odpowiedzi.
– Słodkogorz by podziałał, ale ma wyraźny smak, który trudno ukryć. A beladonny nie mamy.
– Ach, przeklęty łotr! Musi być coś, czego mogłybyśmy użyć.
– Może lepiej by było poczekać, aż się ożeni z Beatrix – zasugerował ojciec.
– Poczekać! Poczekać? Pozwolić mu ją zniszczyć? – wrzasnęła lady Harriet, wymachując na niego laską, jakby był szalony. W istocie to ona sprawiała wrażenie szalonej; kosmyki kręconych siwych włosów rozwiane w nieładzie, okalały jej pomarszczona starczą twarz, na którą migotliwe światło pochodni rzucało czerwonozłote cienie.
Linnea z taką uwagą przysłuchiwała się wymianie zdań pomiędzy babką i ojcem, że nie przewidziała reakcji siostry na ostatnią wiadomość.
– Chce się ze mną ożenić? – wyrzuciła z. siebie Beatrix, kiedy dotarło do niej w pełni znaczenie słów babki.
Lady Harriet obrzuciła ją jednym ze swych jadowitych spojrzeń.
– Nie z tobą. głupia. Chce poślubić Beatrix. Dlaczegóż miałby się chcieć żenić z tobą? – urwała gwałtownie.
Linnei zamarło serce. A więc wiedziała. W jakiś sposób, bez trudu, domyśliła się prawdy.
Kiedy zbliżała się do nich. powoli, ze złowrogim stuknięciem laski przy każdym kroku, dziewczęta siedziały w okiennej niszy dosłownie zastygłe z trwogi. Jedna – odziana w prostą jednobarwną spódnicę, z włosami ukrytymi pod chustą – nie różniła się strojem od domowych służących. Druga miała na sobie suknię z najmiększej wełny, która, choć mocno poplamiona, połyskiwała złotem wstążek. Lady Harriet zatrzymała się tuż przed nimi, wodząc wzrokiem od zalanej rumieńcom twarzy Beatrix do śmiertelnie bladej Linnei.
Ta druga z przerażeniem uświadomiła sobie swoje położenie; skuliła się przed spodziewanym ciosem. Nie dość, że wcieliła się w rolę siostry, to jeszcze oszukała babkę, co musiało ściągnąć na jej głowę wielki gniew i Karę.