Wyglądało jednak na to, że tym razem syn Matyldy i jego stronnicy podjęli bardziej zdecydowany atak.
Linnea wcisnęła się w zaciszny kąt pomiędzy kamienną ścianą kuchni a palisadowym płotem otaczającym zielny ogródek. Przestrzeń między murami pełna była ludzi, psów i niespokojnego bydła; oszalała ciżba wzbijała tumany kurzu, który powodował drapanie w gardle i wywoływał łzawienie. Mimo to Linnea nie odrywała oczu od ojca.
Gdyby tak Maynard był tu na miejscu, pomyślała z żalem, kiedy ojciec dołączył do sir Hugha i stojąc ramię w ramię spoglądali w kierunku nadciągającego wroga. Jej brat bywał czasami okrutnym i nieznośnym potworem, ale dzielnością dorównywał ojcu i uchodził za wielce zręcznego wojownika.
Jednakże Maynard przebywał w Melcombe Regis, wraz z większością ich rycerzy, łuczników i piechoty. Obrona Maidenstone spoczywała w rękach zamkowej gwardii i wieśniaków, którym udało się schronić wewnątrz murów, zanim podniesiono most.
Dziewczyną zatrząsł zimny dreszcz strachu, aż zacisnęła ramiona na piersi. Po raz kolejny przyszła jej na myśl straszliwa prawda – Maidenstone nie miał szans na zwycięstwo. Nie mogli zwyciężyć, musieli zatem być gotowi na przegraną.
Natychmiast opuściła swą kryjówkę. Lęk przed gniewem babki przestał się liczyć. Musi odnaleźć Beatrix, żeby być przy niej na wypadek najgorszego. Beatrix potrzebowała kogoś, kto będzie ją chronił, a Linnea, jak zawsze, gotowa była zrobić wszystko dla ukochanej siostry. Zadarłszy spódnicę gestem bynajmniej nie pasującym do dobrze urodzonej panny, ruszyła biegiem wzdłuż muru, omijając miotających się wieśniaków i wystraszone dzieci. Swąd dymu stał się mocniejszy, podobnie jak rozpaczliwe lamenty w środku i na zewnątrz obleganego zamka.
Otaczająca ją panika i zamieszanie zaczęły jej się udzielać i pomyślała z trwogą, że nadchodzi koniec świata. Zbliżało się piekło, a czarny niedźwiedź u ich progu był chyba samym diabłem.
Axton de la Manse wyjechał na potężnym wierzchowcu na skraj wsi i zadarłszy głowę przyglądał się kamiennym murom Maidenstone, Czarne pióropusze dymu zasnuły niebo szarością, w której dom jego dzieciństwa wyglądał jak obraz piekieł. Podpalił jedynie stodoły i szopy oraz kilka spichlerzy znajdujących się w strategicznych punktach. Jednakże teraz, gdy gryzący swąd znad wsi przeniósł się z wiatrem nad zamkowe mury. wrażenie było na tyle straszne, by przerazić bezbronnych wieśniaków – i zaszczepić lęk w sercu Edgara de Valcourt i całej jego nikczemnej rodziny.
– Wieśniacy znaleźli się w pułapce pomiędzy nami a fosą – zauważył sir Reynold. rotmistrz Axtona i jego najbardziej zaufany człowiek.
Axton przytaknął skinieniem głowy.
– Podsycajcie ogień, dopóki nie opuszczą mostu i nie podniosą bramy.
Dajcie naprzód syna Valcourta.
– Zemdlał, jest ledwie żywy.
Axton wzruszył ramionami.
– Walczył dzielnie… jak na Valcourta. Jeśli umrze, to trudno. To w niczym nie przyćmi naszego dzisiejszego sukcesu. – Nie musiał dodawać, że zadanie Maynardowi de Valcourt obezwładniającego ciosu sprawiło mu dziką radość. Axton i Reynold odbyli razem wiele bitew i stracili' w nich niejednego mężnego współtowarzysza. Ale taki był los rycerza. Stoczyć godną walkę i polec od ran na polu chwały – oto czego oczekiwali od życia Axton i Reynold. Nigdy nie liczyli na więcej.
Aż do teraz.
Bo teraz Axton pragnął dożyć sędziwego wieku, odłożywszy do lamusa ciężki stalowy miecz i ostry sztylet, kutą żelazną maczugę i lancę. Pragnął odzyskać swój dom, a choć nadal ciążył na nim obowiązek wobec króla – albo konieczność wykupienia się z niego – miał zamiar osiedlić się w Maidenstone, sprowadzić w to miejsce tych nielicznych członków swojej rodziny, którzy pozostali przy życiu, i odzyskać wszystko, co utracili przed wieloma laty.
Tylko że nie można było odzyskać wszystkiego.
Jego dłoń w skórzanej rękawicy zacisnęła się na wodzach; koń zatańczył nerwowo. Na krew Chrystusa, ojciec powinien być dziś tutaj, napawać się zwycięstwem, na które tyle musieli czekać. A także bracia, William i Yves – oni też zasłużyli na udział w tym triumfie.
Ale ich tu nie było. Był jedynym mężczyzną ocalałym z całej rodziny. To oznaczało, że musi czcić zwycięstwo za nich wszystkich, myślał, patrząc na młodszego z Valcourtów, który jechał na odkrytym wozie. Będzie więc czcił dzisiejsze zwycięstwo po czterokroć, raz za siebie i trzy razy za ojca i starszych braci Będzie pił za czterech. Świętował za czterech. Zabawiał się z dziewkami za czterech.
Uśmiechnął się ponuro na tę ostatnią myśl Od wielu tygodni nie miał kobiety. Gdyby nie był tak potwornie zmęczony, kazałby sobie sprowadzić do łoża cztery jednocześnie na dzisiejszą noc.
Podniósł wzrok na zamkowe mury. Wkrótce musieli się poddać. Oczekiwanie pewnej wygranej kazało mu zapomnieć o igraszkach z kobietami. Był u progu zwycięstwa. Swojego zwycięstwa… i upadku de Valcourtów…
Sir Maynard jest jego jeńcem…
– Pojmał młodego lorda…
– Sir Maynard wpadł w przeklęte szpony wroga…
Pogłoska rozniosła się od wałów na mury, a stamtąd strwożony szept przeniósł ją do wielkiej sali, gdzie lady Harriet opryskliwym tonem wydawała rozkazy siedząc na podwyższeniu koło paleniska. Sir Maynard był ranny… umierający, umęczony torturami… tuż za fosą leżał na odkrytym wozie, żeby wszyscy widzieli jego upodlenie.
Musieli tylko upuścić most – i poddać zamek – żeby odzyskać swego bohatera i móc opatrzyć jego rany.
Linnea usłyszała wiadomość i przyjęła, ją tak samo jak inni. Straciła resztki nadziei. Bez brata i jego armii nie mieli najmniejszych szans, by utrzymać krwiożerczą hordę najeźdźców poza murami zamku. Dopóki walczył gdzieś w świecie u boku króla Stefana, dopóty istniała choćby słaba nadzieja, że dowie się jakoś o ich położeniu i przybędzie z pomocą. Mogliby odpierać ataki co najmniej przez dwa tygodnie, gdyby nadzieja podtrzymywała w nich ducha.
Ale teraz ich ostatnia nadzieja leżała sponiewierana na wozie pod murem.
– Biedny Maynard – szepnęła Linnea, ściskając siostrę za rękę.
– Musimy się za niego modlić – odpowiedziała jej szeptem Beatrix. na co Linnea posłusznie opuściła głowę przyłączając się do modlitwy za starszego brata, który nigdy nie zaszczycił ładnej z nich najmniejszą uwagą, chyba ze chciał zrzucić jakaś własną winę na „przeklętą siostrę”, jak nazywał Linneę. Był w tym bardzo dobry jako dziecko; wiele razy obrywała cięgi lub cierpiała inną karę z powodu jego oskarżeń.
Jednakże dziś to się przecież nie liczyło. Linnea napomniała się w duchu, próbując skupić uwagę na słowach litanii wznoszonej do nieba przez Beatrix.
– Proszę cię. Boże, ratuj naszego ukochanego brata. Ratuj nasz dom i rodzinę i lud przed bestią, która chce nas dopaść. Błagam, Boże, pomóż nam, swym pokornym sługom, w godzinie potrzeby…