Выбрать главу

Miał zamiar się z nią ożenić… to znaczy nie z nią, lecz z Beatrix. Dzięki Bogu, że naprawdę nią nie była!

Jednakże poczucie ulgi szybko ustąpiło miejsca współczuciu. Biedna Beatrix.

– Czego będziemy potrzebowały? – odezwała się Norma. – Szczawiu, oczywiście. I może kamfory?

Linnea zmarszczyła w skupieniu czoło, próbując stłumić w sobie niepokój o los swój i bliźniaczej siostry.

– Tak, do tego korę brzozową i lipową maść, żeby oczyścić rany. I może jakieś zioła na uspokojenie rannego. Aha, będziemy tez potrzebowały jakichś szmat, żeby go umyć.

Zabierały z półek odpowiednie dzbanki i naczynia, podczas gdy Linnea zastanawiała się, czego jeszcze mogą potrzebować poza igłą i nicią do zszycia otwartych ran. Znajoma ciasnota spiżami – wąskie półki z różnego rodzaju zapasami, nieco duszny zapach małego zamkniętego pomieszczenia – dawały namiastkę poczucia bezpieczeństwa.

Nie czas było jednak korzystać ze schronienia. Choć tam na zewnątrz świat stanął do góry nogami, Linnea wiedziała, że nie może przed nim uciec. Przede wszystkim należało zadbać o Maynarda, a potem dopiero przejmować się Beatrix i strasznym losem, jaki ją czekał. W tym momencie niebyła w stanie myśleć o siostrze, równocześnie zachowując przytomność umysłu.

Znalazły Maynarda w kącie baraku; leżał na twardej pryczy, by) przy nim tylko giermek i stajenny. Giermek zdążył już nanosić wody, a stajenny porozcinał na Maynardzie ubranie robiąc dostęp do ran. Poza tym i podaniem rannemu wody do picia, nic nie zostało uczynione, by ulżyć jego cierpieniom.

Krew zmieszana z błotem oblepiała mu ciało czarną skorupą. Do otwartego baraku cisnęły się roje much; giermek odganiał je znad ciała; rannego.

– Odsuńcie się – poleciła obu mężczyznom Norma, stawiając koszyk na ziemi. Z posępną miną na zwykle pogodnej twarzy obejrzała się na Linneę. – Źle z nim – szepnęła, jakby chciała ukryć ten fakt przed zmasakrowanym człowiekiem, który leżał przed nimi bez zmysłów.

Linnea musiała przyznać, że rzeczywiście było źle. Właściwie beznadziejnie. Wciąż jednak żył. Jego pierś unosiła się w płytkim, nierównym oddechu, a wszelkie krwawienia powstrzymywała gruba warstwa zaschniętej krwi.

Niestety, trzeba było zmyć tę brudną skorupę.

– Przytrzymaj mu nogi. na wypadek gdyby się szarpał – rozkazała Linnea stajennemu, zastanawiając się równocześnie, od czego zacząć. Zawsze wykazywała zdolności do pielęgnowania chorych, ale nigdy dotąd nie miała do czynienia z tak poważnymi ranami. Spojrzała na giermka, któremu oczy dosłownie wychodziły z orbit. – Frayne, usiądź przy jego głowie.

Bez ociągania zabrały się z Normą do pracy.

Prawa ręka bytu złamana, i to paskudnie, Obie kości przedramienia sterczały przez skórę, ale to obrażenie przynajmniej nie zagrażało życiu. Nad brwią widniał ogromny siniak, a powieka spuchła tak, że w ogóle nie było widać oka. Wiedziała, że rany głowy bywają bardzo niebezpieczne, jedynym wyjściem były okłady na opuchliznę i modlitwy.

Ale straszliwa rana w prawym boku…

– Lanca przeszła przez kolczugę. Ściągnęła go z konia – powiedział giermek jąkając się z przejęcia. Usta mu drżały, jakby znów miał przed oczyma przerażającą bitwę.

Linnea zacisnęła szczęki starając się okiełznać wyobraźnię, która i jej podsuwała straszne obrazy. Walka, Przekleństwa. Krew i krzyki z niewyobrażalnego bólu. Ludzie padający w agonii.

Nigdy nie lubiła brata, ale to dla nich walczył, dla całej rodziny, więc i dla niej – Nie chciała pozwolić mu umrzeć. Postanowiła zmusić go do życia!

Bała się, że strach jej w tym przeszkodzi, więc szukała w sobie siły, która, tylko gniew mógł wzbudzić.

– Kto mu to zrobił? Widziałeś, jak to się stało? Potrafiłbyś rozpoznać łotra, który go okaleczył?

– O tak. To on. Nowy lord.

Linnea podniosła głowę i zastygła bez ruchu, przerywając mycie rozdartej piersi Maynarda. Nowy lord. Axton de la Manse. Miecz, który wisiał mu u pasa… Zadrżała, zdjęta przerażeniem. Omal nie zabił Maynarda. Teraz ma poślubić Beatrix. Z pewnością dobry Bóg do tego nie dopuści.

Przyszpiliła giermka zimnym spojrzeniem, bo wydało jej się, że mówi tonem bliskim podziwu o człowieku, który próbował zabić jego pana.

– Nadejdzie dzień, że Maynard się zemści – obiecała sama żądna zemsty. – Pokona tego łajdaka…

– Za pozwoleniem, lady Beatrix, ale to potężny wojownik. Nie zdaje mi się. żeby którykolwiek z rycerzy w Maidenstone mógł się z nim zmierzyć.

Gdyby nie to, że Maynard się poruszył, bo zmywając zaschłą krew dotknęła szarpiami żywego ciała, Linnea pewnie by przyłożyła Frayne'owi w ucho. Jak śmiał wychwalać bojowe zalety tego bezlitosnego potwora?! Doprawdy, mówił tak, jakby podziwiał tego łotra!

Przez następnych kilka minut obie kobiety były zbyt zajęte pracą by się w ogóle odzywać. Maynard nie był przytomny, w każdym razie nie miał świadomości, co się dzieje. Nie znaczyło to jednak, że bezwładnie poddawał się ich zabiegom: wszyscy czworo musieli wytężyć siły, by go utrzymać, kiedy Linnea opatrywała rany. Obmyła mu bok i nasmarowała maścili wierzbowo – lipową, po czym przewiązała. płótnem – Szycie odłożyła na później. Na razie wystarczyło go umyć i powstrzymać krwawienia.

W następnej kolejności zajęła się jego nieszczęsnym, zdruzgotanym ramieniem. Patrząc na nie musiała z całych sił powstrzymywać odruch wymiotny. Norma oczyściła rozdartą skórę i usunęła odłamki kości, podczas gdy Linnea usiłowała podjąć decyzję co do dalszego postępowania.

Odjęcie ręki nie wchodziło w rachubę. Po prostu nie byłaby w stanie zrobić czegoś podobnego. Poza tym istniała szansa, że ramię się zagoi.

Zacisnęła zęby w wyrazie całkowitej pewności.

– Norma i Frayne, razem musicie go utrzymać nieruchomo. Usadźcie na nim, jeśli musicie, ale nie może się poruszyć, Marshal, ty musisz ciągnąć za nadgarstek… choćby nie wiem jak krzyczał z bólu. Musisz ciągnąć, a ja połączę oba końce kości.

Łatwo powiedzieć, ale czekało ich niewyobrażalnie ciężkie zadanie. Maynard krzyczał w niebogłosy. Miotał się po pryczy jak marionetka szarpana za sznurki. Norma i młody Frayne, z twarzami mokrymi od łez przerażenia, przyciskali go całym swym ciężarem, a stajenny ciągnął, na przemian modląc się i klnąc siarczyście.

Dosłownie wszystko w Linnei buntowało się przeciw temu, co robiła z Maynardem, lecz postanowiła za wszelką cenę dokończyć to, co było konieczne. Z naruszonej rany znów trysnęła krew, zalewając jej dłonie r powodując lepkość palców, ale Linnea bez wahania wcisnęła zgruchotane końce kości na miejsce. Wiedziała, że nic może przestać, bo nie będzie w stanie od nowa podjąć działania. Jeśli choć przez sekundę pozwoli sobie na wahanie, poniesie klęskę.

Wreszcie końce kości połączyły się z cichym chrzęstem, który bardziej wyczuła, niż usłyszała, Wsunęła palec pod twarde, nierówne zgrubienie.

Na szczęście z drugą kością poszło nieco łatwiej. Dziewczyna miała świadomość, że ręka nigdy nie odzyska pełnej sprawności, jako że brakowało w niej odłamanych części kości, ale pocieszała się, że zrobiła wszystko, co było możliwe.

Kiedy ostrożnie nasuwała na miejsce poszarpane mięśnie i skórę, nagle dotarło do niej, że Maynard przestał krzyczeć. Usłyszała stłumiony szloch Frayne'a i ciężki oddech stajennego. Norma mamrotała pod nosem jedyną modlitwę po łacinie: