– Co to za włókienka?
– Pokażę ci.
– Erin wyjęła spod mikroskopu szkiełko z włosem i zastąpiła je innym.
– Spójrz przez drugi okular. Wytłumaczę ci, co to jest.
Rizzoli zobaczyła ciemne włókno, zwinięte w kształcie litery C.
– Pochodzi z krawędzi taśmy – objaśniła Erin.
– Rozdzieliłam wszystkie warstwy za pomocą strumienia gorącego powietrza. Te ciemnoniebieskie włókna biegną wzdłuż całej taśmy. Pokażę ci teraz przekrój poprzeczny.
– Erin sięgnęła po teczkę, z której wyjęła zdjęcie.
– Tak to wygląda pod mikroskopem elektronowym. Zauważ, że każde włókienko ma kształt litery delta… jest podobne do maleńkiego trójkąta. Wytwórnia robi to celowo, żeby zmniejszyć przywieranie kurzu. Taki kształt jest charakterystyczny dla włókien dywanowych.
– Więc to jest sztuczny materiał?
– Tak.
– Zbadałaś jego dwójłomność?
Rizzoli wiedziała, że gdy światło przechodzi przez włókno syntetyczne, bywa spolaryzowane w dwóch różnych płaszczyznach, podobnie jak w wypadku kryształów. Podwójne załamanie nazywane jest dwójłomnością. Każdy rodzaj włókna ma swój charakterystyczny kąt załamania, który można zmierzyć za pomocą przyrządu polaryzacyjnego.
– To konkretne niebieskie włókno – powiedziała Erin – ma kąt załamania zero koma zero sześćdziesiąt trzy.
– Czy jest charakterystyczny dla jakiegoś znanego materiału?
– Dla nylonu sześć, sześć. To tworzywo jest powszechnie używane do wyrobu dywanów, ponieważ nie plami się, jest sprężyste i mocne. Przekrój poprzeczny tych włókien i spektrogram w podczerwieni wskazują na produkt Duponta, zwany Antron, używany przez wytwórnie dywanów.
– Ale ten ciemnoniebieski kolor? Ludzie nie używają takiego w domach. To wygląda raczej na wykładzinę samochodową.
Erin skinęła głową.
– Ten konkretny kolor, błękit numer osiemset dwa, jest od dawna stosowany w standardowym wyposażeniu luksusowych amerykańskich samochodów, takich jak cadillaki i lincolny.
Rizzoli natychmiast pojęła, do czego zmierza Erin.
– Są cadillaki-karawany.
Erin się uśmiechnęła.
– Lincolny też.
Obu przyszła do głowy ta sama myśclass="underline" Mordercą jest ktoś, kto ma do czynienia z nieboszczykami. Rizzoli pomyślała o wszystkich, którzy mają kontakt ze zmarłymi. Policjant i lekarz sądowy, wzywani na miejsce nagłej śmierci. Patolog i jego asystent. Balsamista i przedsiębiorca pogrzebowy. Charakteryzator, który myje włosy i robi makijaż, żeby „drogi nieobecny” prezentował się korzystnie podczas ostatniego spotkania z bliskimi.
Zmarły ma kontakt z całym korowodem żywych. Wszyscy, którzy go dotykają, mogą zostawić swój ślad.
Podniosła oczy na Erin.
– Ta zaginiona kobieta, Gail Veager…
– Co z nią? -…miesiąc temu pogrzebała swoją matkę.
Joey Valentine potrafił zrobić wszystko tak, żeby zmarły wyglądał jak żywy. Stojąc w jasno oświetlonej pracowni domu pogrzebowego Whitneya, Rizzoli i Korsak patrzyli, jak Joey grzebie w swoim kuferku do makijażu. Kuferek mieścił komplet kosmetyków tumy Graftobian – słoiczki z kremami rozjaśniającymi, różem pudrem pod szminkę. Zestaw był taki sam jak do charakteryzacji teatralnej, z tą różnicą, że kremy i róże Joeya miały nadać żywy wygląd szarej skórze nieboszczyków.
Z radiomagnetofonu wydobywał się aksamitny głos Elvisa Presleya, śpiewającego „Love Me Tender”, Joey zaś wgniatał w ręce trupa wosk modelarski, zatykając nim otwory po cewnikach do resekcji naczyń tętniczych i żylnych.
– To był ulubiony piosenkarz pani Ober – powiedział.
Masując, zerkał od czasu do czasu na trzy zdjęcia przypięte do sztalugi, którą postawił obok stołu laboratoryjnego.
Rizzoli przypuszczała, że przedstawiały panią Ober, chociaż podobieństwo między żywą panią Ober ze zdjęcia a leżącym na stole szarym, wyniszczonym ciałem, nad którym pracował Joey, było nikłe.
– Jej syn twierdzi, że była wielbicielką Elvisa – ciągnął Joey.
– Trzy razy jeździła do Gracelandu.
Przywiózł tę kasetę, żebym ją odegrał, kiedy będę jej robił makijaż. Zawsze staram się przy pracy nad nimi słuchać ich ulubionej muzyki. Pomaga mi to wczuć się w nich. Wiedząc, jaką muzykę człowiek lubi, można go lepiej poznać.
– Jak będzie wyglądała wielbicielka Elvisa? – zapytał Korsak.
– Jasna pomadka, natapirowane włosy… nie może przywodzić na myśl osoby, która lubiła, dajmy na to, Szostakowicza.
– A jaką muzykę lubiła pani Hallowell?
– Nie pamiętam.
– Pracowałeś nad nią miesiąc temu.
– Owszem, ale nie zawsze pamiętam szczegóły.
Joey skończył wgniatanie wosku w dłonie i przeszedł na szczyt stołu. Stał tam, kiwając głową w takt „You Aint Nothing but a Hound Dog”.
W czarnych dżinsach i butach Doca Martensa wyglądał jak młody, modny artysta, kontemplujący niezamalowane płótno, tyle że płótnem było dla niego zimne ciało, a narzędziami pracy pędzelek do makijażu i słoiczek z różem.
– Odrobina jasnego brązu na policzki – zdecydował i sięgnął po słoiczki. Zmieszał szpatułką kolory na paletce z nierdzewnej stali.
– Dziewczyna starego Elvisa będzie zadowolona – powiedział usatysfakcjonowany i począł wcierać kolor w twarz trupa, zaczynając od policzków i dalej, aż po linię włosów, gdzie spod czarnej farby wyglądały siwe odrosty.
– Może pamiętasz, czy rozmawiałeś z córką pani Hallowell? – zapytała Rizzoli.
Wyjęła zdjęcie Gail Veager i podsunęła je pod oczy Joeyowi.
– Wszelkie formalności załatwia pan Whitney. Proszę jego zapytać. Ja jestem tylko asystentem…
– Ale z pewnością pani Veager powiedziała ci, jaki sobie życzy makijaż dla matki. Ty zajmowałeś się tymi zwłokami. Wzrok Joeya zatrzymał się dłużej na fotografii Gail Veager.
– To była piękna kobieta – powiedział cicho.
Rizzoli spojrzała nań pytająco.
– Była?
– Wiem, co się stało. Słucham wiadomości. Chyba nie myśli pani, że jeszcze żyje, prawda?
Joey się odwrócił. Zmarszczył brwi, widząc, że Korsak chodzi po laboratorium i zagląda do szaf.
– Szuka pan czegoś, detektywie?
– Nie.
Po prostu jestem ciekaw, co jest w wyposażeniu kostnicy.
– Hej, czy to nie jest żelazko do zakręcania włosów?
– Tak. Myjemy włosy szamponem. Zakręcamy loki. Robimy manikiur. Wszystko, żeby nasi klienci wyglądali jak najlepiej.
– Słyszałem, że jesteś w tym bardzo dobry.
– Klienci są ze mnie zadowoleni.
Korsak roześmiał się.
– Czy któryś ci to powiedział?
– Miałem na myśli rodziny. Ich rodziny są zadowolone.
Korsak odłożył żelazko do loków.
– Ile lat pracujesz u pana Whitneya?
– Siedem?
– Coś koło tego.
– Zacząłeś zaraz po liceum.
– Najpierw myłem karawany, sprzątałem gabinety i odpowiadałem na nocne telefony. Potem zacząłem pomagać panu Whitneyowi przy balsamowaniu. Teraz robię prawie wszystko, bo on już nie ma tyle siły. Zestarzał się.
– Spodziewam się, że masz licencję na balsamowanie?
Nastał moment ciszy.
– Hmmm… nie. Nie złożyłem podania. Po prostu pomagam panu Whitneyowi.
– Czemu o nią nie wystąpisz? Mógłbyś awansować, dostać lepszą pracę.
– Jestem zadowolony z mojej obecnej pracy.
Joey zajął się znów panią Ober, której twarz pod jego rękami zaczęła nabierać różowego blasku. Sięgnął po mały grzebyk i zaczął lekkimi muśnięciami koloryzować siwe brwi na brązowo, jego palce poruszały się z delikatnością kochanka.