Выбрать главу

Będąc w wieku, w którym większość młodych ludzi pragnie czerpać z życia pełnymi garściami, Joey Valentine wolał spędzać czas w towarzystwie zmarłych.

Przywoził nieboszczyków ze szpitali i domów opieki do tego czystego, jasnego pomieszczenia, kąpał ich, wycierał, kremował, pudrował, mył im włosy szamponem – żeby wyglądali jak żywi.

Nakładając kolor na policzki pani Ober, mruczał pod nosem: – Doskonale. Bardzo pięknie. Będziesz wyglądała olśniewająco…

– Pracujesz tu od siedmiu lat, tak? – ponownie zapytał Korsak.

– Czy już tego nie powiedziałem?

– I przez cały ten czas nie próbowałeś wystąpić o jakieś profesjonalne referencje?

– Czemu pan mnie o to pyta?

– Czy nie dlatego, że wiedziałeś, iż nie otrzymałbyś licencji?

Joey zamarł.

Ręka, która miała nałożyć szminkę na usta pani Ober, zastygła w powietrzu. Nie odpowiedział.

– Czy pan Whitney wie o twojej kryminalnej przeszłości? – zapytał Korsak.

Joey podniósł głowę.

– Nie powiedział pan mu o tym, prawda?

– Może powinienem.

Wiedząc, jak przestraszyłeś tamtą biedną dziewczynę.

– Miałem dopiero osiemnaście lat.

To był błąd…

– Błąd? Pomyliłeś okno? Szpiegowałeś nie tę osobę?

– Chodziliśmy razem do liceum. Nie znałem jej.

– Więc zaglądasz przez okno tylko do dziewczyn, które znasz? Co takiego jeszcze zrobiłeś, na czym cię nie przyłapano?

– Już powiedziałem, pomyliłem się!

– Często się zakradasz do cudzych domów? Wchodzisz do sypialni? Żeby podwędzić coś drobnego… jakiś biustonosz albo majtki?

– Chryste!

Joey patrzył w dół na szminkę, która wypadła mu z rąk na podłogę.

Wydawało się, że zaraz zwymiotuje.

– Wiesz, że zaczyna się od podglądania, a kończy na znacznie gorszych rzeczach – ciągnął nieubłaganie Korsak.

Joey podszedł do radiomagnetofonu i wyłączył go.

W nagle zaległej ciszy stanął odwrócony do nich plecami, patrząc przez okno na cmentarz po drugiej stronie ulicy.

– Chcecie spieprzyć mi życie – odezwał się po chwili.

– Nie, Joey. Chcemy z tobą szczerze porozmawiać.

– Pan Whitney o niczym nie wie.

– I nie dowie się.

– Jeśli co?

– Gdzie byłeś w niedzielę w nocy?

– W domu.

– Sam?

Joey westchnął.

– Posłuchajcie, wiem, o co wam chodzi. Wiem, o co mnie podejrzewacie. Ale już wam powiedziałem: ledwie znałem panią Veager. Zająłem się jej matką, nic więcej. Zrobiłem to bardzo dobrze, wszyscy mnie potem chwalili. Mówili, że wyglądała jak żywa.

– Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy zerknęli do twojego samochodu?

– Po co?

– Żeby zobaczyć, co w nim jest.

– Mam… Lecz wy i tak to zrobicie, prawda?

– Tylko za twoją zgodą – odparł Korsak, a po chwili dodał: – Kooperacja jest jak dwukierunkowa ulica.

Joey wciąż wpatrywał się w okno.

– Dziś na cmentarzu jest pogrzeb – powiedział cicho.

– Widzicie, ile jest samochodów? Odkąd byłem dzieckiem, uwielbiałem patrzeć na kondukty pogrzebowe. Są takie piękne, takie pełne dostojeństwa. To jedyna rzecz, którą ludzie w dalszym ciągu robią właściwie. Jedyna uroczystość, której nie zdołali zepsuć. Inna niż wesela, kiedy robi się głupie rzeczy, na przykład skacze z samolotów albo składa przysięgę na telewizję narodową. Na pogrzebach w dalszym ciągu okazujemy szacunek dla właściwych…

– Kluczyki, Joey.

Joey odwrócił się i podszedł do jednej z szaf.

Sięgnął do szuflady i wyjął z niej komplet kluczyków, które wręczył Korsakowi.

– Brązowa honda.

Rizzoli i Korsak stali na parkingu, patrząc na szarobrązową wykładzinę w samochodzie Joeya Valentinea.

– Cholera.

– Korsak zatrzasnął pokrywę kufra.

– Mam dość tego faceta.

– Nie masz na niego haka.

– Zwróciłaś uwagę na jego buty? Wyglądają na numer jedenaście. A karawan ma granatową wykładzinę.

– Tysiące innych samochodów również. To nie oznacza, że jest sprawcą.

– Z całą pewnością nie jest nim staruszek Whitney. Leon Whitney, szef Joeya, miał sześćdziesiąt sześć lat.

– Mamy DNA sprawcy – mówił dalej Korsak.

– Potrzebne nam DNA Joeya.

– Myślisz, że napluje do filiżanki z miłości dla ciebie?

– Jeśli zależy mu na posadzie. Zobaczysz, że siądzie na tylnych łapach jak pies i będzie mnie prosił.

Spojrzała ponad drgającym od upału asfaltem ulicy na drugą stronę, gdzie kondukt pogrzebowy zmierzał uroczyście ku bramie.

Umarli zostaną pogrzebani, życie potoczy się dalej. Niezależnie od rozmiarów nieszczęścia, trzeba żyć. Ja też muszę, pomyślała.

– Nie mogę tracić więcej czasu na tę sprawę – powiedziała. – Co?

– Mam mnóstwo własnej pracy.

Nie sądzę, żeby sprawa Veagerów wiązała się z Warrenem Hoytem.

– Przed trzema dniami myślałaś inaczej.

– Pomyliłam się.

Poszła przez parking do swojego samochodu i opuściła szyby. Z rozpalonego wnętrza buchnęło gorące powietrze.

– Wkurzyłem cię, czy co?

– Nie. Więc dlaczego się wyłączasz?

Usiadła za kierownicą.

Poczuła, że siedzenie ją parzy nawet przez spodnie.

– Przez ostatni rok starałam się dojść do siebie po Chirurgu. Muszę o nim zapomnieć. Muszę przestać widzieć jego rękę we wszystkim, z czym się zetknę.

– Instynkt czasem bywa bardzo pomocny.

– Ale tylko czasem.

Podświadome przeczucie, wbrew faktom. Tyle że instynkt gliniarza nie jest niezawodny. Czym jest w końcu instynkt? Jakże często przeczucie mnie zawiodło!

– Zapaliła silnik.

– Cholera, zbyt często.

– Więc nie masz do mnie pretensji?

Zatrzasnęła drzwiczki.

– Nie.

– Szczerze?

Patrzyła na niego przez otwarte okno.

Stał w słońcu, jego oczy pod gęstymi brwiami tworzyły dwie wąskie szparki. Porośnięte gęstym, czarnym włosem ramiona i jego postawa – wypchnięte do przodu biodra i obwisłe barki – nasunęły jej porównanie z gorylem. Nie, nie miała do niego pretensji, lecz nie potrafiła pozbyć się uczucia pewnego niesmaku.

– Zrozum, po prostu nie mogę poświęcić tej sprawie więcej czasu – odparła.

Wróciwszy na komisariat, zastała na swoim biurku stos nagromadzonej roboty papierkowej. Na samym wierzchu leżały akta mężczyzny, który wypadł z samolotu. Jego tożsamość pozostawała nieznana, a rozkawałkowane szczątki spoczywały w kostnicy Urzędu Lekarza Sądowego.

Zabrała się do tej sprawy, mając świadomość, że zbyt długo ją zaniedbywała. Ale nawet w trakcie oglądania zdjęć z sekcji zwłok myślała o Veagerach i o człowieku, który miał na swoim ubraniu włos trupa.

Przeglądała rozkład startów i lądowań samolotów na lotnisku Logana, lecz przed oczami miała twarz Gail Veager, uśmiechającej się na fotografii, która stała na jej toaletce. Przypomniała sobie zdjęcia kobiet, przypięte przed rokiem na ścianie pokoju konferencyjnego podczas śledztwa w sprawie Chirurga – całą ich galerię – twarze uwiecznione w ułamku sekundy, kiedy ich ciała były jeszcze ciepłe, kiedy oczy skrzyły się radością życia.

Nie potrafiła myśleć o Gail Veager bez wracania pamięcią do tamtych, które zginęły przed nią. Zastanawiała się, czy Gail też…