– Czy rzeczywiście to jest takie istotne, kto zajmuje się sprawą? – zapytał cicho.
– Czyż nie najważniejsze jest złapać sprawcę?
Patrzyli za odjeżdżającym vanem, wiozącym już wystarczająco zbezczeszczone zwłoki ku następnemu sprofanowaniu pod jaskrawymi reflektorami prosektorium.
Odpowiedź Gabriela Deana przypomniała jej z naganną wyrazistością, jak nieistotne są sprawy kompetencji, kiedy chodzi o wymierzenie sprawiedliwości.
Gail Veager nie obchodziło to, kto zyska chwałę za złapanie mordercy. Żądała tylko sprawiedliwości, niezależnie od tego, kto miałby ją wymierzyć. Jane Rizzoli była jej to winna.
Pamiętała jednak o frustracji, która często ją nękała, gdy owoce ciężkiej pracy przypisywali sobie koledzy. Niejednokrotnie mężczyźni bezczelnie przejmowali kierowanie śledztwami, które ona z wysiłkiem budowała od zera.
Postanowiła nie dopuścić, by to się powtórzyło.
– Doceniam propozycję pomocy ze strony biura – oznajmiła – ale w tej chwili panujemy nad wszystkim. Dam znać, gdybym czegoś od pana potrzebowała.
Po tych słowach odwróciła się i odeszła.
– Nie jestem pewien, czy pani rozumie sytuację – odparł.
– Gramy w tej samej drużynie.
– Nie przypominam sobie, żebym prosiła o pomoc FBI.
– To zostało uzgodnione w porozumieniu z pani szefem, porucznikiem Marquetteem.
Zechce pani zapytać go osobiście?
– Wyciągnął w jej stronę telefon komórkowy.
– Dziękuję, mam własny telefon.
– Wobec tego proszę do niego zadzwonić. Nie marnujmy czasu na wojny terytorialne.
Zadziwiało ją, z jaką łatwością osiągał zamierzony cel i jak dokładnie ona sama go oceniła.
Był człowiekiem, który nie potrafił spokojnie przyglądać się z boku.
Wyjęła telefon i zaczęła wybierać numer.
Nim jednak Marquette odpowiedział, usłyszała wołanie funkcjonariusza Douda.
– Detektyw Sleeper do pani – rzucił, wręczając jej radiotelefon.
Przycisnęła guzik nadawania.
– Rizzoli.
Wśród trzasków zakłóceń elektrostatycznych usłyszała głos Sleepera.
– Myślę, że powinnaś tu wrócić.
– Znaleźliście coś?
– Hmm… lepiej zobacz sama.
O pięćdziesiąt jardów dalej na północ znaleźliśmy drugą.
– Znaleźliśmy drugą?
Oddała walkie-talkie Doudowi i popędziła do lasu.
Była tak przejęta, że nie od razu się zorientowała, iż Gabriel Dean pobiegł za nią. Dopiero usłyszawszy trzask łamanej gałązki, obejrzała się i zobaczyła go tuż za sobą. Twarz miał ponurą i zawziętą.
Nie miała czasu, żeby się z nim kłócić, więc zignorowała go i pobiegła dalej.
Ujrzała mężczyzn stojących kołem ze zwieszonymi głowami, w grobowym milczeniu, pod jednym z drzew.
Sleeper odwrócił się do niej.
– Po zakończeniu przeszukiwania terenu wykrywaczem metali technik wracał w kierunku pola golfowego. Nagle w drodze odezwał się sygnał.
Dołączywszy do grupki mężczyzn, kucnęła na ziemi, żeby obejrzeć to, co znaleźli. Czaszka leżała osobno, reszta ciała była już właściwie szkieletem. Rząd ubrudzonych ziemią zębów, z pojedynczą złotą koroną, przypominał uśmiech pirata. Na szczątkach nie było ubrania ani resztek jakiejkolwiek tkaniny; pozostały jedynie sterczące kości z gdzieniegdzie przylegającymi strzępami zgniłego mięsa. Obok, na liściach, leżały kosmyki długich brązowych włosów, wskazujące, że szczątki należą do kobiety.
Wyprostowała się, rozglądając dookoła.
Komary cięły bezlitośnie jej twarz, ale nie czuła ukąszeń. Patrzyła na warstwy martwych liści i gałęzi, na gęste podszycie. Na ciche, leśne ustronie, które teraz wiało grozą.
– Ile jeszcze kobiet leży w tym lesie?
– To jest jego śmietnik – powiedział Dean.
Odwróciła się i spojrzała na niego.
Przykucnięty o parę stóp od niej, grzebał wśród liści dłońmi w rękawiczkach. Nie zauważyła nawet, kiedy je nałożył.
Podniósł się i spojrzał jej w oczy.
– Ten, którego szukasz, wykorzystał ponownie to miejsce – rzekł.
– Prawdopodobnie zrobi to znów.
– O ile go nie spłoszymy.
– W tym sęk.
– Należy zachować tajemnicę. Jest możliwe, że tu wróci, jeśli się nie zorientuje. Nawet nie w celu pozbycia się następnych zwłok, ale żeby jeszcze raz przeżyć dreszcz emocji.
– Jesteś z sekcji patologii społecznych, prawda?
Zamiast odpowiedzieć, odwrócił się ku pozostałym mężczyznom, stojącym kręgiem wokół nich.
– Jeżeli prasa tego nie rozniesie, to mamy jakąś szansę. Musimy kontrolować media.
– Musimy.
Tym jednym słowem dał do zrozumienia, że staje się jej partnerem.
Partnerem, o którego ani nie zabiegała, ani nawet nie wyraziła nań zgody. Mimo to stał tu, koło niej i wydawał rozkazy. Najbardziej irytujące było to, że rozmowie przysłuchiwali się inni, uświadamiając sobie fakt, że jej dowództwo zostało zakwestionowane.
Tylko Korsak ze swoją zwykłą bezceremonialnością wtrącił się do dialogu: – Proszę mi wybaczyć, detektyw Rizzoli. Kim jest ten dżentelmen?
– FBI – odparła, patrząc cały czas na Deana.
– W takim razie, czy ktoś może mi powiedzieć, od kiedy sprawa stała się państwowa?
– Nie stała się państwowa – oświadczyła.
– Agent Dean zaraz nas opuści. Czy mógłby ktoś wskazać mu drogę?
Dean, milcząc, patrzył jej dłuższą chwilę w oczy.
Potem skłonił lekko głowę, jakby przyznawał, iż wygrała tę rundę.
– Dziękuję, trafię sam – rzekł.
Odwrócił się i ruszył w stronę pola golfowego.
– Co takiego jest w tych federalnych? – złościł się Korsak.
– Zawsze im się zdaje, że są najważniejsi.
– Czego biuro tu szuka?
Rizzoli popatrzyła za oddalającą się szarą sylwetką, niknącą w mroku lasu.
– Sama chciałabym wiedzieć.
Pół godziny później przybył porucznik Marquette.
Obecność przełożonych była ostatnią rzeczą, którą Rizzoli witała z przyjemnością. Kiedy pracowała, nienawidziła zaglądania sobie przez ramię, co zazwyczaj czynili zwierzchnicy.
Marquette jednak się nie wtrącał; stał między drzewami, oceniając w milczeniu sytuację.
– Poruczniku? – odezwała się.
Skinął głową w jej stronę.
– Słucham, Rizzoli?
– Co jest z tym biurem?
Przysłali agenta, który oczekuje od nas pełnego dostępu do śledztwa.
– Takie żądanie wyraziła Komenda Główna Policji.
Zatwierdzone na samym szczycie, pomyślała.
Patrzyła, jak ekipa kryminalistyczna pakuje swój sprzęt i wraca do furgonetki. Mimo że byli w granicach miasta, ciemny róg rezerwatu Stony Brook, w którym się znajdowali, wydawał się odludny jak głęboka puszcza.
Wiatr wirował opadłymi liśćmi i roznosił zapach zgnilizny. Widziała wśród drzew kołysanie się latarki Barryego Frosta, który odwiązywał taśmę otaczającą miejsce, w którym znaleziono ciało, likwidując wszelkie ślady działania policji.
Od dziś to miejsce będzie obserwowane; możliwe, że zapach rozkładających się zwłok zwabi przestępcę do tej cichej kępy drzew w opustoszałym parku.
– Więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko współpracować z agentem Deanem? – zapytała.
– Obiecałem komendantowi, że będziemy z nim współpracowali.
– Co w tej sprawie tak zainteresowało federalnych?