Rizzoli podeszła do mężczyzny, którego twarz błyszczała od potu. Było pół do dwunastej. Słońce, prawie w zenicie, przypominało rozżarzone do białości oko.
– Co dokładnie pan usłyszał, proszę pana? – spytała.
Mężczyzna chrząknął.
– To samo, co wszyscy.
– Głośny huk?
– Tak.
Mniej więcej o pół do ósmej. Właśnie wyszedłem spod prysznica. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem go, leżącego na chodniku. Tu jest niebezpieczny zakręt. Wariaci za kierownicą wylatują zza niego jak nietoperze z piekła. Musiała go potrącić ciężarówka.
– Zauważył pan jakąś ciężarówkę?
– Nie.
– Słyszał pan, że przejeżdżała?
– Nie.
– I nie widział pan żadnego samochodu?
– Wszystko jedno, co to było, ciężarówka czy jakiś inny samochód.
– Wzruszył ramionami.
– Potrącił faceta i uciekł.
Wersja była zgodna z relacją kilkorga sąsiadów mężczyzny.
Między kwadrans po siódmej a pół do ósmej usłyszeli głuchy łoskot na ulicy. Nikt nie widział zdarzenia. Usłyszeli tylko huk, a potem znaleźli ciało.
Rizzoli rozważyła już i odrzuciła założenie, że mężczyzna wyskoczył z okna. Budynki w sąsiedztwie były najwyżej dwupiętrowe, żaden z nich wystarczająco wysoki, żeby dało się wytłumaczyć tak katastrofalne uszkodzenia ciała denata. Nie było również śladów wybuchu, jako ewentualnej przyczyny tak znacznej dezintegracji zwłok.
– Mogę już zabrać mój samochód? – zapytał mężczyzna.
– To tamten zielony ford.
– Ten z resztkami mózgu na bagażniku?
– Tak.
– A jak pan sądzi? – warknęła i poszła do lekarza sądowego, który siedział w kucki na środku ulicy, badając asfalt.
– Okoliczni mieszkańcy to cymbały – powiedziała.
– Nikt nie okazał współczucia dla ofiary. Nikt również jej nie zna.
Doktor Ashford Tierney nie odwrócił wzroku od jezdni. Skóra jego czaszki, porośnięta rzadkimi kosmykami siwych włosów, lśniła od potu. Wydawał się starszy i bardziej znużony niż zwykle. Podniósł ku niej dłoń w niemej prośbie o pomoc, próbując się dźwignąć. Podała mu rękę, wyczuwając w tym uścisku skrzypienie starych kości i zwyrodniałych stawów.
Pochodził z Georgii, był typem starego dżentelmena z południa. Nigdy nie zdołał polubić bostońskiej szorstkości Rizzoli, ona zaś nigdy nie potrafiła traktować z sympatią jego nieelastyczności. Jedyną rzeczą, która ich łączyła, były ludzkie szczątki, przechodzące przez jego stół do sekcji zwłok.
A jednak teraz, gdy pomagała mu wstać, zasmuciła ją jego kruchość; przyszedł jej na myśl dziadek, którego była ulubioną wnuczką – może dlatego, że widział w niej swoją własną dumę i nieustępliwość. Przypomniała sobie usiłowania dźwignięcia go z fotela, gdy jego zdrętwiałe skutkiem udaru palce zaciskały się niczym szpony na jej ramieniu. Nawet ludzie tak aktywni jak Aldo Rizzoli bywają z czasem obezwładnieni wskutek osteoporozy. Widziała ten sam rezultat u doktora Tierneya, który trząsł się mimo straszliwego upału, wycierając chusteczką spocone czoło.
– Doskonały przypadek na zakończenie kariery – powiedział.
– Przyjdziesz na przyjęcie z okazji mojego przejścia na emeryturę?
– Na jakie przyjęcie?
– Na to, które ma być dla mnie niespodzianką.
Westchnęła.
– Przyjdę – wygadała się.
– Nareszcie!
Ty jedna nigdy nie kręciłaś.
Czy to będzie w przyszłym tygodniu?
– Za dwa.
Nic o tym nie wiesz, rozumiesz?
– Cieszę się, że mi powiedziałaś.
Spuścił głowę.
– Nie lubię być zaskakiwany.
– Co sądzisz o denacie, doktorze?
Ktoś go potrącił i uciekł?
– Uderzenie nastąpiło w tym miejscu.
Rizzoli spojrzała na rozległą plamę krwi na asfalcie. Potem przeniosła wzrok na przykryty płachtą tułów, który leżał na chodniku, dobre dwanaście stóp od plamy.
– Twierdzisz, że najpierw upadł tutaj, a dopiero potem znalazł się tam? – zapytała.
– Na to wygląda.
– Jakaś cholernie duża ciężarówka, skoro spowodowała taką jatkę.
– To nie była ciężarówka – odparł zagadkowo Tierney.
Zaczął iść wzdłuż jezdni, wpatrując się w asfalt.
Rizzoli ruszyła za nim, oganiając się od much. Tierney zatrzymał się trzydzieści stóp dalej i wskazał palcem na szarą kupkę przy krawężniku.
– Kawałek mózgu – oznajmił.
– Nie mogła tego zrobić ciężarówka? – spytała Rizzoli.
– Nie.
Ani żaden samochód.
– Więc skąd się wziął ślad opony na koszuli ofiary?
Tierney się wyprostował.
Wodził wzrokiem po ulicy, chodnikach, sąsiednich domach.
– Czy nie zauważyłaś niczego szczególnego, pani detektyw?
– Oprócz martwego faceta, który tam leży bez mózgu?
– Przyjrzyj się miejscu uderzenia.
Tierney wskazał palcem miejsce, nad którym wcześniej ślęczał.
– Czy widzisz ułożenie poszczególnych części ciała?
– Tak.
Rozleciały się we wszystkie strony od punktu, w którym nastąpił wypadek.
– Brawo!
– Na tej ulicy jest spory ruch – powiedziała Rizzoli. – Samochody wyjeżdżają zza zakrętu z dużą szybkością. Poza tym denat ma na koszuli ślad opony.
– Obejrzyjmy sobie jeszcze raz ten ślad.
Poszli w stronę zwłok.
Po drodze dołączył do nich Frost, który w końcu wygramolił się z wozu. Wyglądał nietęgo i miał zawstydzoną minę.
– O rany! – jęknął.
– Już ci lepiej? – spytała.
– Myślisz, że mogę mieć katar żołądka albo coś w tym rodzaju?
– Albo coś w tym rodzaju.
– Lubiła Frosta, jego pogodny, nieskomplikowany charakter.
Było jej przykro, że jego duma została tak nadszarpnięta. Poklepała go po ramieniu, obdarzając przy tym matczynym uśmiechem. Frost wyzwalał w kobietach opiekuńcze gesty, nawet w tak zdecydowanie pozbawionych macierzyńskich instynktów jak Rizzoli.
– Wiesz – powiedział, krocząc z tyłu za nią – ja naprawdę myślę, że to katar…
Doszli do zwłok.
Tierney, kucając, stęknął, jego stawy buntowały się przeciw wysiłkowi.
Kiedy podniósł płachtę, Frost zbladł i odsunął się o krok. Rizzoli przemogła w sobie chęć zrobienia tego samego. Tułów był pęknięty na dwie części na wysokości pępka. Górna połowa, odziana w beżową, bawełnianą koszulkę, leżała usytuowana w kierunku ze wschodu na zachód. Dolna, w niebieskich dżinsach, leżała wzdłuż osi północ-południe. Obie połowy łączyło tylko kilka nitek skóry i mięśni.
Organy wewnętrzne wypłynęły i walały się obok tułowia w postaci mazistej pulpy. Tylna część czaszki została roztrzaskana uderzeniem, a mózg rozprysnął się.
– Młody mężczyzna, dobrze odżywiony, hiszpańskiego lub śródziemnomorskiego pochodzenia, wiek od dwudziestu do trzydziestu lat – stwierdził Tierney.
– Widać odłamki złamania kręgów piersiowych, żeber, obojczyków i czaszki.
– Czy mogła to spowodować ciężarówka? – zapytała ponownie.
– Ciężarówka mogła doprowadzić do tak rozległych uszkodzeń, jakie tu obserwujemy.
– Jego niebieskie oczy patrzyły wyzywająco na Rizzoli.
– Ale, o ile wiem, nikt nie słyszał ani nie widział żadnej ciężarówki.
– Na nieszczęście, nie – przyznała.