Выбрать главу

Mimo iż ciał ofiar już nie było, ich krew była wszędzie: na ścianach, szafach i pulpitach. Ślady krwi na podłodze należały do tych, którzy ruszyli w pogoń za mordercą.

– Proszę pani! Proszę pani!

Dwaj mężczyźni w cywilnych ubraniach, stojący przy szafce z instrumentami, mieli zaskoczony wyraz twarzy. Wyższy ruszył ku niej, jego papierowe ochraniacze mlaskały na kleistej powierzchni podłogi.

Miał około trzydziestu pięciu lat, promieniował jurnością charakterystyczną dla potężnie umięśnionych mężczyzn. Tak wygląda kompensacja szybkiego cofania się linii włosów u mężczyzn, pomyślała.

Zanim zadał standardowe pytanie, pokazała swoją odznakę.

– Jane Rizzoli, Komisariat Policji w Bostonie. Wydział zabójstw.

– Czemu Boston miesza się do tego?

– Przepraszam, nie wiem, z kim rozmawiam – odparła.

– Sierżant Canady.

Sekcja aresztowań uciekinierów. Funkcjonariusz policji stanu Massachusetts.

Chciała uścisnąć mu dłoń, lecz zauważyła, że nosi lateksowe rękawiczki. Nie przejawiał chęci okazania jej uprzejmości lub jakiejkolwiek pomocy.

– W czym możemy pomóc?

– W niczym.

Za to ja mogę pomóc wam.

Canady nie okazał szczególnego zainteresowania propozycją.

– W jaki sposób?

Popatrzyła na smugi krwi na ścianach.

– Człowiek, który to zrobił… Warren Hoyt…

– Co możesz o nim powiedzieć?

– Znam go bardzo dobrze.

W tym momencie podszedł do nich niższy z mężczyzn.

Był blady, uszy miał jak słoń Dumbo, i choć widać było, że jest policjantem, nie okazał zazdrości o swoje terytorium.

– Znam cię, nazywasz się Jane Rizzoli.

To ty wsadziłaś go do pudła.

– Byłam członkiem zespołu.

– Ale to ty go przyskrzyniłaś w Lithia.

– W przeciwieństwie do Canadyego nie nosił rękawiczek.

Uścisnął jej dłoń.

– Detektyw Arlen, Komisariat Policji w Fitchburgu. Przyjechałaś specjalnie taki kawał drogi?

– Jak tylko się dowiedziałam.

Powiodła wzrokiem po ścianach.

– Zdajecie sobie sprawę, z kim macie do czynienia?

– Kontrolujemy sytuację – oświadczył Canady.

– Znacie jego przeszłość?

– Wystarczy to, co tu zrobił.

– Ale czy wiecie coś o nim samym?

– Z Souza-Baranowski przysłano nam jego akta.

– Tamtejsi strażnicy nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia. Inaczej to by się nie mogło zdarzyć.

– Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło nie złapać uciekiniera – powiedział Canady.

– Wszyscy popełniają te same błędy.

– Ten nie popełni.

– Minęło dopiero sześć godzin.

– Sześć godzin?

Potrząsnęła smutno głową.

– To znaczy, że już go nie złapiecie.

Canady się obruszył.

– Rozpytujemy w całej okolicy.

Postawiliśmy blokady na drogach i sprawdzamy wszystkie samochody. Powiadomiliśmy media. Wszystkie lokalne stacje telewizyjne pokazują jego zdjęcie. Jak już mówiłem, kontrolujemy w pełni sytuację. Nie odpowiedziała, znów spojrzała na smugi krwi.

– Kto tu zginął? – spytała cicho.

– Lekarz anestezjolog, kobieta, i pielęgniarka z sali operacyjnej – odparł Arlen.

– Anestezjolog leżała tam, przy końcu stołu. Pielęgniarkę znaleziono przy drzwiach.

– Nie krzyczały? Nie wezwały strażnika?

– Trudno im było krzyczeć. Obie miały przecięte krtanie.

Podeszła do szczytu stołu operacyjnego i obejrzała metalowy stojak, na którym wisiał woreczek z roztworem; plastikowa rurka i cewnik dożylny zwisały nad kałużą wody na podłodze. Pod stołem leżała stłuczona szklana strzykawka.

– Byli w trakcie podawania mu roztworu – stwierdziła.

– Zaczęli już w izbie przyjęć – wyjaśniał Arlen.

– Po zbadaniu przez chirurga został przewieziony prosto tutaj.

Chirurg orzekł pęknięcie wyrostka robaczkowego.

– Gdzie był w tym czasie chirurg? Dlaczego mu nie towarzyszył?

– Diagnozował innego pacjenta.

Przybył dziesięć, może piętnaście minut po wszystkim. Przeszedł przez podwójne drzwi, zobaczył martwego strażnika więziennego na podłodze w pomieszczeniu dyżurnym i natychmiast pobiegł do telefonu. Prawie cały personel pogotowia przybiegł tu, ale już nie dało się pomóc ofiarom.

Spojrzawszy na podłogę, zobaczyła liczne plamy i rozmazane ślady tak wielu osób, że trudno byłoby cokolwiek z nich odczytać.

– Dlaczego nie było tutaj strażnika, żeby pilnował więźnia? – spytała.

– Sala operacyjna jest pomieszczeniem sterylnym. Nie wolno tu przebywać w codziennym ubraniu. Prawdopodobnie kazano mu czekać na zewnątrz.

– Czy regulamin więzienny nie nakazuje, żeby pensjonariusze byli skuci w czasie przebywania poza więzieniem?

– Nakazuje.

– Nawet w sali operacyjnej, nawet pod narkozą powinien być przykuty za rękę lub nogę do stołu.

– Powinien.

– Znaleźliście kajdanki?

Detektywi popatrzyli po sobie.

– Kajdanki leżały na podłodze pod stołem.

– Więc był przykuty.

– Początkowo tak…

– Dlaczego zdjęto kajdanki?

– Może z jakiegoś medycznego powodu – powiedział Arlen.

– Żeby zmienić jego ułożenie na stole… albo rozpocząć następny wlew do żyły.

Potrząsnęła głową.

– Musieliby w tym celu wpuścić tu strażnika, żeby odpiął kajdanki.

Strażnik nie wyszedłby z sali, zostawiając rozkutego więźnia.

– Więc okazał się lekkomyślny stwierdził Canady.

– Wszystkim się wydawało, że Hoyt jest bardzo chory… zbyt cierpiący, żeby podjąć walkę. Najwidoczniej nie spodziewali się…

– Jezu – mruknęła.

– Nie pozbył się bestialstwa.

– Spojrzała na wózek ze środkami anestetycznymi i zauważyła, że jedna szufladka była otwarta. W jasnym świetle lamp połyskiwały ampułki thiopentalu, środka znieczulającego.

Już mieli zacząć go usypiać, pomyślała. Wyobraziła sobie, jak leży na stole – igła w żyle, twarz wykrzywiona bólem i jęczy. Pozostali są zajęci przygotowaniami do zabiegu; nie przeczuwają, co za chwilę nastąpi. Pielęgniarka zastanawia się, jakie instrumenty przygotować chirurgowi. Lekarz anestezjolog oblicza dawkę środka usypiającego, obserwując równocześnie na monitorze pracę serca. Widzi, jak serce pacjenta przyspiesza, ale sądzi, że to z bólu. Nie domyśla się, że zbiera się do skoku… że chce zabić. A co potem… jak to się dalej potoczyło?

Popatrzyła na tacę z instrumentami obok stołu.

Była pusta.

– Użył skalpela? – spytała.

– Nie znaleźliśmy narzędzia zbrodni.

– To jego ulubiony instrument.

Zawsze używał skalpela.

– Nagle wpadła na myśl, pod wpływem której włosy zjeżyły się jej na głowie.

Spojrzała na Arlena.

– Czy możliwe, że on jest jeszcze w budynku?

– W budynku go nie ma – powiedział Canady.

– Zawsze podawał się za doktora. Potrafi wtopić się w personel medyczny. Przeszukaliście szpital?

– Nie musieliśmy.

– To skąd wiecie, że go tu nie ma?

– Ponieważ jest dowód, że opuścił szpital. Mamy taśmę wideo.

Poczuła przyspieszone bicie serca.

– Kamery podglądowe go zarejestrowały?

Canady skinął głową.

– Myślę, że będziesz chciała to obejrzeć.