Skutek defektu w metabolizmie kości.
– Jaki rodzaj choroby powoduje ten defekt?
Isles zawahała się. Spojrzała na doktora Pepe.
– Była niska.
– Ile mogła mieć wzrostu?
Według tabeli Rottera-Gleisera?
Isles wzięła do ręki miarkę i rozciągnęła ją wzdłuż kości udowych i piszczelowych.
– Około sześćdziesięciu jeden cali.
Plus minus trzy.
– Mamy więc lejkowatość piersi, szpotawość kolan i niski wzrost.
Pokiwał głową.
– Można postawić jednoznaczną diagnozę.
Isles spojrzała na Rizzoli.
– Jako dziecko miała krzywicę. Słowo krzywica brzmiało staroświecko.
Wywoływało wizję bosych dzieci zamieszkujących walące się rudery, krzyk niemowląt i piętno biedy dawnych czasów, oglądanych w kolorze sepii. Krzywica nie przystawała do kobiety mającej trzy złote korony i ortodontycznie wyprostowane zęby.
Również Gabriel Dean zwrócił uwagę na tę sprzeczność.
– Myślałem, że krzywica bierze się z niedożywienia.
– Owszem – odparła Isles.
– Z braku witaminy D.
Większość dzieci czerpie ją z pokarmów mlecznych albo ze słońca. Jeśli jednak dziecko jest niedożywione lub trzymane w domu, ucierpi z powodu niedostatku tej witaminy.
Przerwała.
– Jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z takim przypadkiem.
– Pojedź ze mną kiedyś na wykopaliska – powiedział doktor Pepe.
– Pokażę ci mnóstwo przykładów z ubiegłego wieku.
Skandynawia, północna Rosja…
– Czy możliwe, żeby coś takiego istniało współcześnie? W Stanach Zjednoczonych? – zapytał Dean.
Pepe potrząsnął przecząco głową.
– Całkowicie nietypowe.
Na podstawie deformacji kości i niskiego wzrostu można mniemać, że ta osoba w okresie rozwoju żyła w ubóstwie.
– Stan zębów zaprzecza takiej tezie.
– Tak.
Dlatego doktor Isles powiedziała, że prawdopodobnie mamy do czynienia z dwiema różnymi osobami.
Z dzieckiem i z osobą dorosłą, pomyślała Rizzoli.
Przypomniała sobie własne dzieciństwo w Revere, rodzinę stłoczoną w dusznym domku czynszowym, tak małym, że gdy chciała mieć odrobinę prywatności, wczołgiwała się do swojej kryjówki pod frontowym gankiem.
Przypomniała sobie krótki okres po utracie pracy przez ojca, trwożne szepty w sypialni rodziców i kolacje składające się z puszkowanej kukurydzy i frytek.
Zły okres nie trwał długo; po roku ojciec wrócił do pracy, a na stole znów pojawiło się mięso.
Zaznanie biedy zostawia jednak ślady, jeśli nie fizyczne, to przynajmniej psychiczne. Tak więc troje rodzeństwa zatrudniło się na posadach zapewniających im wprawdzie nieprzesadny, ale przynajmniej stały dochód – Jane w organach ścigania, Frankie w marines, a Mikey w służbie pocztowej Stanów Zjednoczonych; na wszystkich wywarł presję niedostatek zapamiętany w okresie dzieciństwa.
Popatrzyła na rozłożony na stole szkielet.
– Rachityczna bogaczka.
To się czasem zdarza.
– Żywcem wyjęte z Dickensa – powiedział Dean.
– Jak Mały Tim – dodał Korsak.
Doktor Isles potwierdziła.
– Mały Tim miał krzywicę.
– Ale potem żył szczęśliwie aż do starości, ponieważ stary Scrooge prawdopodobnie zostawił mu kupę kasy.
Ale ty nie żyłaś szczęśliwie aż do starości, rozmyślała Rizzoli, patrząc na szczątki. Z żałosnej sterty kości zaczęła się w jej wyobraźni kształtować postać kobiety. Najpierw zobaczyła dziecko o krzywych nogach i zapadniętej piersi, zdeformowane wskutek dorastania w biedzie.
Potem ujrzała dziewczynkę w okresie dojrzewania, noszącą bluzki ze zdartego do przezroczystości materiału. Czy już wówczas było w niej coś wyjątkowego? Stanowczość w spojrzeniu, zadarty podbródek… cechy zapowiadające, że jej przeznaczeniem są lepsze warunki niż te, w których się urodziła?
Musiało tak być, skoro kobieta, która z niej wyrosła, żyła w innym świecie, w którym stać ją było na złote korony i wyprostowanie zębów.
Szczęście, ciężka praca lub zainteresowanie ze strony właściwego mężczyzny przeniosły ją w bardziej komfortowe warunki, lecz w jej szkielecie pozostały, utrwalone na zawsze, ślady nędzy w okresie dojrzewania: krzywe nogi i bruzda w klatce piersiowej.
Szczątki świadczyły również o przeżytym bólu fizycznym: wypadek, z którego wyszła ze zdruzgotaną lewą nogą i uszkodzonym kręgosłupem, zostawił ślad w postaci dwóch zespolonych z sobą kręgów i stalowego pręta, zatopionego na stałe w kości udowej.
– Wnioskując na podstawie zabiegów stomatologicznych i prawdopodobnego statusu majątkowego, jest to kobieta, której zniknięcie powinno być zauważone – stwierdziła doktor Isles.
– Nie żyje co najmniej od dwóch miesięcy.
– Bardzo prawdopodobne, że figuruje w bazie danych NCIZ.
– Prócz niej jeszcze sto tysięcy innych – zauważył Korsak.
Narodowe Centrum Informacji o Zbrodniach, filia FBI, gromadziło dane o zaginionych. Dane te można było porównać z charakterystyką szczątków kobiety w celu stworzenia listy odpowiadających tej charakterystyce nazwisk.
– A w okolicy? – zapytał Pepe.
– Nikt nie zgłosił zaginięcia kobiety, która miałaby podobne cechy?
Rizzoli potrząsnęła głową.
– W stanie Massachusetts nie.
Tej nocy mimo wyczerpania nie mogła zasnąć. Po jakimś czasie wstała z łóżka, żeby sprawdzić, czy drzwi są zamknięte na klucz i czy zamek okna prowadzącego do wyjścia przeciwpożarowego jest zatrzaśnięty.
Godzinę później usłyszała jakiś odgłos i wyobraziła sobie Warrena Hoyta, ze skalpelem w ręku, zbliżającego się korytarzem ku jej sypialni. Wzięła ze stolika nocnego broń i przysiadła w kucki, nie zapalając światła. Wycelowawszy pistolet w stronę drzwi, czekała, zlana potem, na cień, który zamajaczyłby na progu.
Nikt jednak się nie zjawił.
Panowała cisza.
Słyszała tylko łomot własnego serca i dudniący rytm muzyki z przejeżdżającego ulicą samochodu. Po dłuższej chwili wyszła na korytarz i zapaliła światło. Nikogo nie było. Poszła do saloniku i zapaliła jeszcze jedno światło.
Rzut oka upewnił ją, że łańcuch na drzwiach był założony, a zamek okienka przeciwpożarowego zatrzaśnięty. Stała, patrząc na pokój, który był dokładnie w takim samym stanie, w jakim go zostawiła. Zaczynam tracić rozsądek, doszła do wniosku.
Usiadła na kanapie, odłożyła pistolet i objęła głowę rękami, jakby chciała wycisnąć z mózgu wszystkie myśli o Warrenie Hoycie.
Ale on tam tkwił – jak rak, który wycięty w jednym miejscu, przerzuca się w inne – towarzysząc wszelkim świadomym poczynaniom w jej życiu.
Położyła się do łóżka, lecz nie potrafiła myśleć ani o Gail Veager, ani o bezimiennej kobiecie, której szczątki niedawno oglądała, ani o mężczyźnie, który wypadł z samolotu. Jego teczka spoglądała na nią z biurka jak niemy wyrzut sumienia.
Było tyle spraw do przemyślenia, raportów do opracowania, lecz gdy teraz leżała w ciemności i patrzyła w sufit, miała przed oczami wyłącznie twarz Warrena Hoyta.
Zadzwonił telefon.
Poderwała się, czując, że serce wali w niej młotem. Kilka głębokich oddechów uspokoiło ją na tyle, że mogła podnieść słuchawkę.
– Rizzoli? – usłyszała głos Thomasa Moorea.
Nie spodziewała się, że zatelefonuje, i w tym momencie zdała sobie sprawę, jak bardzo jej go brakuje.
Rok temu rozpracowywali wspólnie sprawę Chirurga. Mimo że ich wzajemne stosunki nigdy nie wyszły poza koleżeństwo, ufali sobie bez zastrzeżeń, dochodząc do takiej zażyłości, jaka istnieje w małżeństwie.