Выбрать главу

– Czym są te różne ścieżki? Czemu one odpowiadają?

– Pierwsze dwie od lewej są ścieżkami kontrolnymi.

Pierwsza stanowi standardową drabinkę DNA, pozwalającą oszacować względność pozycji poszczególnych próbek. Ścieżka numer dwa jest standardową charakterystyką komórkową, stanowiącą również ścieżkę kontrolną. Ścieżki trzecia, czwarta i piąta są ścieżkami próbek dowodowych, pochodzących ze znanych źródeł.

– Z których źródeł?

– Trzecia należy do podejrzanego Joeya Valentinea, czwarta do doktora Veagera, a piąta do pani Veager.

Wzrok Rizzoli zatrzymał się na piątej ścieżce.

Uświadomiła sobie fakt, że obrazowała element zbioru, który tworzył Gail Veager. Że istota ludzka – niepowtarzalna, począwszy od charakterystycznego odcienia blond włosów po barwę śmiechu – została sprowadzona do łańcucha ciemnych plamek.

Autoradiogram nie ukazywał ludzkiego pierwiastka, nie mówił nic o kobiecie, która kochała męża i rozpaczała po śmierci matki. Czy wszyscy jesteśmy jedynie łańcuchem chemicznym? Gdzie w tej podwójnej spirali jest miejsce na duszę?

Spojrzała na dwie ostatnie ścieżki.

– A te ostatnie? – spytała.

– Te są niezidentyfikowane.

Szósta pochodzi z plamy spermy na dywanie Veagerów. Siódma ze świeżej spermy, znalezionej w pochwie Gail Veager.

– Dwie ostatnie są identyczne.

– Zgadza się.

Obie niezidentyfikowane próbki pochodzą od tej samej osoby. Jak widać, nie należą do doktora Veagera ani do pana Valentinea, co ostatecznie wyklucza tego ostatniego jako źródło nasienia.

Patrzyła na dwie ostatnie ścieżki. Genetyczny odcisk palca potwora, pomyślała.

– Twój sprawca – powiedział DeGroot.

– Dzwoniłeś do CODIS? Nie udałoby się ich namówić na szybsze sprawdzenie?

CODIS był ogólnokrajową bazą danych DNA, gromadzącą charakterystyki genetyczne skazanych, jak również należące do niezidentyfikowanych sprawców zbrodni w całym kraju.

– To powód, dla którego zatelefonowałem do ciebie.

W zeszłym tygodniu posłałem im charakterystykę DNA z plamy na dywanie.

Westchnęła.

– To znaczy, że nie możemy liczyć na odpowiedź w tym roku.

– Nie, nie.

Przed chwilą miałem telefon od agenta Deana. Twój sprawca nie figuruje w bazie danych CODIS.

Spojrzała nań zaskoczona.

– Agent Dean tak ci powiedział?

– Musiał pogonić ich batem.

Odkąd tu pracuję, jeszcze nigdy nie uzyskałem tak szybko odpowiedzi z CODIS.

– Czy potwierdziłeś to bezpośrednio w CODIS?

DeGroot się zasępił.

– Hm, nie.

Zakładam, że agent Dean się nie pomylił…

– Zadzwoń do nich, proszę. Chcę mieć potwierdzenie.

– Czy sądzisz, że on… że nie można mu ufać?

– Chcę mieć pewność, rozumiesz?

Spojrzała powtórnie na ekran.

– Jeśli to prawda, że naszego sprawcy nie ma w CODIS…

– To masz nowego gracza, pani detektyw.

Albo kogoś, komu udało się pozostać niewidzialnym dla systemu.

Zawiedziona, wpatrywała się w linię plamek. Mamy twoje DNA, pomyślała. Mamy twój profil genetyczny. Ale wciąż nie znamy twojego nazwiska.

Rizzoli włożyła nową płytę do odtwarzacza CD i usiadła na kanapie, wycierając ręcznikiem mokre włosy. Melodyjne dźwięki solowej partii na wiolonczeli płynęły z głośników jak roztopiona czekolada. Nie była miłośniczką muzyki klasycznej, mimo to kupiła w sklepie z upominkami w Symphony Hall płytę kompaktową z dawniejszymi nagraniami Alexandra Ghenta.

Skoro musiała zapoznać się z wszelkimi szczegółami jego śmierci, dlaczego nie miała się dowiedzieć jak najwięcej o nim samym? Wszak muzyka była treścią jego życia.

Smyczek Ghenta ślizgał się po strunach wiolonczeli, dźwięki G-dur z suity numer jeden Bacha wznosiły się i opadały niczym martwa fala na oceanie. Nagrał ją, mając zaledwie osiemnaście lat. Jego palce przyciskające struny i trzymające smyczek, wtedy żywe i ciepłe, teraz leżały nieruchomo, pobielałe i zamrożone, w chłodni kostnicy; muzyka, którą potrafiły wyczarować, umilkła.

Uczestnicząc rankiem w sekcji zwłok, Rizzoli zwróciła uwagę na jego długie, delikatne palce; wyobraziła sobie, jak śmigają w górę i dół po gryfie wiolonczeli.

To, że ludzkie ręce są zdolne wyczarować z martwego drewna i strun tak bajeczne dźwięki, wydało jej się niemal cudem.

Wziąwszy do ręki okładkę płyty, przypatrzyła się zdjęciu zrobionemu, gdy był jeszcze chłopcem. Oczy miał opuszczone, lewą ręką obejmował instrument z tą samą czułością, z jaką później obejmował swoją żonę Karennę.

Rizzoli spytała w sklepie z pamiątkami o płytę z nagraniami ich obojga, lecz wszystkie zostały wyprzedane; była tylko ta z nagraniami samego Alexandra. Samotna wiolonczela przyzywała swoją towarzyszkę. Gdzie ona teraz była? Czy żyła jeszcze, cierpiąc męczarnie ze strachu przed nieuchronną śmiercią? A może, będąc w stadium rozkładu, niczego już nie czuła?

Zadzwonił telefon.

Ściszyła muzykę i podniosła słuchawkę.

– Jesteś tam? – zapytał Korsak.

– Przyjechałam do domu wziąć prysznic.

– Dzwoniłem przed paroma minutami.

Nie odpowiadałaś.

– Może nie usłyszałam.

Co się dzieje?

– To ja chciałbym się dowiedzieć.

– Jeśli zdarzy się coś nowego, zadzwonię najpierw do ciebie.

– Tak samo jak dzisiaj do mnie zadzwoniłaś.

Dowiedziałem się o DNA Joeya Valentinea od faceta z laboratorium.

– Nie miałam czasu ci o tym powiedzieć. Ganiam jak wariatka.

– Pamiętasz, że to ja cię wprowadziłem do tej sprawy?

– Nie zapomniałam.

– Czy uświadamiasz sobie, że minęło już pięćdziesiąt godzin od czasu, gdy ją uprowadził?

Więc możliwe, że Karenna Ghent nie żyje od dwóch dni, pomyślała. Ale jej śmierć nie zadowoli zabójcy, raczej rozbudzi jego apetyt. W jej ciele widzi jedynie przedmiot pożądania, przedmiot, nad którym całkowicie panuje. Ona się nie opiera. Jest zimna, bierna, poddaje się wszelkim upokorzeniom, w każdym wymiarze. Jest najlepszą kochanką.

Wiolonczela Alexandra tkała żałobny welon – przyciszona muzyka z płyty rozbrzmiewała w dalszym ciągu.

Rizzoli wiedziała, o co chodzi Korsakowi, lecz nie miała pojęcia, jak sobie z nim poradzić.

Wstała z kanapy i wyłączyła odtwarzacz.

W zaległej nagle ciszy dźwięki wiolonczeli wydawały się wciąż unosić w powietrzu.

– Jeśli ma zamiar postąpić tak jak poprzednio, to wyrzuci zwłoki dziś w nocy – powiedział Korsak.

– Będziemy na niego czekali.

– Więc jestem w twoim zespole czy nie?

– Mamy swoją grupę obserwacyjną.

– Ale ja w niej nie jestem. Nie chcecie dodatkowego spoconego ciała?

– Grupa ma już przydzielone stanowiska.

Słuchaj, zadzwonię do ciebie, jak tylko…

– Pieprz się z tym zadzwonię do ciebie, rozumiesz?

Nie będę podpierał ściany, czekając, aż ktoś mnie zaprosi do tańca. Znam tego zabójcę dłużej niż ty, dłużej niż ktokolwiek inny. Jak byś się czuła, gdyby ktoś ci odbił w tańcu partnera albo wszedł na twoje miejsce, kiedy jesteś o krok od położenia przeciwnika na łopatki? Zastanów się nad tym.

Rozumiała go.

Rozumiała nurtujący go gniew lepiej niż ktokolwiek, gdyż sama go kiedyś doświadczyła. Odstawiona na bok, patrzyła z goryczą, jak inni wkroczyli na scenę, dyskontując jej zwycięstwo.